Название | Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66375-57-4 |
Graves wyglądał, jakby go to nie obchodziło. Podchodził do sprawy całkowicie rzeczowo. Carlos był cały w zachwytach, że obcy spierdolili, atakując nasz statek. Z kolei Natasha… ona wpatrywała się w ekran jak zahipnotyzowana.
Potem Graves zaserwował nam małą przemówkę, jak to najpierw okrążymy pokład dowodzenia, a potem przyciśniemy otoczonych obcych. Brzmiał, jakby był pewien zwycięstwa.
Jakoś mnie to nie pocieszało. Nie dawała mi spokoju myśl, że mierzymy się z nieznanymi obcymi napastnikami, którzy byli dość sprytni, żeby dokonać abordażu na statek w nadświetlnej i skutecznie go unieruchomić.
Znów podzieliliśmy się na drużyny i ruszyliśmy przed siebie. „Corvus” był dużym statkiem – ogromnym w porównaniu do ziemskich jednostek. To nie było jak zwiedzanie morskiego statku: bardziej przypominało błądzenie po labiryncie wielkości drapacza chmur. Na całe szczęście Skrullowie byli wyjątkowo praktyczni i racjonalni. Konstrukcję statku oparli na wzorach geometrycznych.
Pokład dowodzenia otaczały korytarze, które zbiegały się w tym punkcie niczym szprychy w starodawnych kołach. Osiem punktów dostępu – ni mniej, ni więcej.
Według Gravesa wystarczyło, żebyśmy obsadzili wszystkie drogi ucieczki. Jeśli uda się nam zamknąć wroga w ten sposób, nie będzie mógł nas tknąć bez szturmowania długich korytarzy pod gradem ognia.
Nasza ekipa dostała w przydziale szczęśliwy korytarz numer siedem. Zajęliśmy pozycje wokół wejścia. Właz był wielki, miał z dziesięć metrów średnicy. Wszystkie przejścia prowadzące na mostek wyglądały tak samo. Kiedy byliśmy już gotowi, Graves podszedł do panelu i wyłączył blokady swoim stukiem. Cieszyłem się, że jest z nami. „Corvus” nie słuchałby nikogo innego z naszej jednostki.
Już miał otwierać właz, ale sygnał z komunikatora sprawił, że zastygł bez ruchu. Mogłem podsłuchiwać, bo wciąż byłem na kanale dowódczym. Jeszcze raz upewniłem się, że niczego nie nadaję. Uznałem, że Graves pewnie cofnie mi uprawnienia i odetnie dostęp, kiedy mu się przypomni, że podpiął mnie do grupy.
– Graves? – spytał kobiecy głos. – Jaka sytuacja pod siódemką?
Znałem go. Należał do primus Turov, ukochanej dowódczyni naszej kohorty.
– Właśnie zamierzaliśmy otwierać, sir – powiedział.
– Wstrzymajcie się. Mamy problem.
Spojrzałem na Gravesa. Nachmurzył się, ale to akurat nic nadzwyczajnego.
– Mogę spytać, jakiego rodzaju? – spytał.
– Centralny torus przestał się obracać. Straciliśmy grawitację na rufie i mamy trudności z przemieszczaniem się w waszym kierunku. Wyprzedziliście nas.
– Czekamy na pozycjach – odpowiedział.
Teraz, kiedy głos Turov przestał mu brzęczeć wewnątrz hełmu, Graves zaczął się rozglądać po okolicznych korytarzach. Zawołał adiunkta Leesona, który był moim bezpośrednim przełożonym i kilka minut wcześniej sprowadził na imprezę resztę mojego plutonu. Z ulgą zauważyłem, że towarzyszyli mu weteran Harris i bombardier Sargon. W rejonie skrzyżowania kłębiła się już bez mała setka żołnierzy. Grawitacja była tu symboliczna i trzymaliśmy się ścian na wysokości nawet i trzech metrów. Zwisaliśmy niczym rozleniwione małpy, ściskając wystające tu i ówdzie szczeble, które strategicznie zamontowano na całym statku.
– Leeson, bierz swoje drużyny i rozproszcie się! – zawołał nieoczekiwanie Graves. – Przesuń ludzi w kierunku sąsiednich skrzyżowań.
Leeson wyglądał na zbitego z tropu, ale nie dyskutował. Nawet nie prosił o wyjaśnienia.
Każdy, kto służył pod Gravesem, szybko się tego uczył. Adiunkt machnął do mnie ręką, więc zacząłem iść za nim.
– Zaczekaj – powstrzymał go Graves. – Zostaw mi tu dwóch bombardierów, McGilla i Sargona.
Graves porozsyłał jeszcze kolejne plutony w każdą stronę pierścieniowego korytarza. Rozstawiły się ledwie sto metrów od nas, ale nie mieliśmy kontaktu wzrokowego.
Carlos podszedł bliżej i przystawił swój hełm do mojego. Dla kosmicznych laików mogło to wyglądać dziwnie, ale było to pospolite zachowanie, kiedy żołnierze byli w pełnych skafandrach. Gdy przytykaliśmy jeden wizjer do drugiego, nasze głosy nie były tłumione przez warstwy pancerza. Dzięki temu żadne z nas nie musiało krzyczeć albo przestawiać się na radio. Ta sztuczka sprawdzała się szczególnie w próżni, gdzie nie rozchodził się dźwięk.
– Graves kazał się rozproszyć – zauważył Carlos. – To oznacza kłopoty.
– Nie narób w skafander – zakpiłem. – On po prostu chce nas ubezpieczyć, zanim otworzymy te drzwi i zajmiemy się wrogiem. Jesteśmy za bardzo ściśnięci w tym korytarzu.
Nie podzieliłem się tym, co podsłuchałem z rozkazów primus Turov. Opóźnienie posiłków zmierzających na naszą pozycję mogło nie znaczyć nic – albo bardzo wiele. Dla mnie brzmiało to tak, jakby obcy przewidzieli nasze posunięcie i teraz robili wszystko, co w ich mocy, żeby utrudnić kontratak. Wbrew naszym nadziejom ta walka mogła okazać się trudniejsza, niż się nam wydawało.
Kiedy Graves był już usatysfakcjonowany rozmieszczeniem oddziału, zgłosił się do Turov.
– Proszę o zgodę na otwarcie drzwi, sir – powiedział.
Odpowiedziała mu cisza. Na kanale dowodzenia panowało grobowe milczenie.
– Primus Turov? Tu centurion Graves. Odbiór.
Dalej cisza.
Przyglądałem się twarzy Gravesa przez jego zamknięty wizjer. Była pozbawiona wyrazu, choć wydawało mi się, że dostrzegłem gniewny tik na jego policzku.
Dlaczego nikt nie odpowiadał? Do głowy przychodził mi z tuzin możliwych powodów. Pierwsza na liście była awaria łączności. Czyżby intruzi zdołali wyłączyć pokładowe przekaźniki, odcinając nas od siebie?
Graves podjął jeszcze jedną próbę, po czym uniósł wzrok.
– Dobra, ludzie – powiedział stanowczym tonem, przełączając kanał na lokalny. – Słuchajcie, będziemy otwierać te włazy. Bądźcie czujni, przygotujcie się na zmianę ciśnienia i trzymajcie broń w gotowości.
Przypięliśmy liny do ścian i włączyliśmy magnetyczne obuwie. Potem unieśliśmy broń i wymierzyliśmy ją w masywny, wklęsły dysk włazu.
Graves przyłożył swojego stuka do panelu i ciężkie wrota stanęły otworem.
– 7 –
Do tej chwili nie miałem jeszcze okazji odpalić mojej nowej ciężkiej broni w warunkach bojowych. Kilka razy miałem w rękach rzygacz jeszcze na Świecie Stali, ale byłem wtedy nieprzeszkolonym rekrutem i używałem go na chybił trafił. Teraz wiedziałem znacznie więcej o spoczywającym na moim ramieniu miotaczu i nabrałem należytego szacunku do tej broni.
Działa plazmowe były… dziwne. Nie wystrzeliwały litych pocisków ani ładunków wybuchowych. Instruktorzy mówili, żebym traktował je jak miotacze ognia, które wystrzeliwują krótkotrwałą, ale potężną strugę płomieni.
Zaprojektowano je tak, aby uwalniały znaczne ilości ciepła i energii w obrębie stożka rozciągającego się przed strzelcem. Można było je wyregulować do strzelania na długich albo krótkich dystansach, otrzymując wąski promień albo szerokie pokrycie. Wraz z poszerzaniem wiązki traciło się zasięg, ale za to można było razić wiele celów jednocześnie i znacznie łatwiej uzyskać trafienie.
Decyzja o tym, jak nastawić ogień, należała do bombardiera. Dokonałem więc wyboru. Tuż przed tym, jak otwarły