Название | Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66375-57-4 |
– Tajest – przytaknął Harris. – Proszę, kontynuujcie.
Z tymi słowami odmaszerował, pobrzękując rynsztunkiem. Wydawało mi się, że słyszę oddalający się chichot. Harris był kapitalnym podoficerem, ale poświęcał wiele wysiłku, by uniknąć jakiejkolwiek roboty.
Sargon spojrzał na mnie i pokręcił głową. Z ciężkim westchnieniem wyciągnął odziane w rękawice łapska, chwycił mnie za bark i zaczął szarpać za paski, przesuwając elementy pancerza.
– To chyba nie tak – zaprotestowałem.
– Wyrywa ci włosy spod pach, co nie? – Sargon wyszczerzył się złośliwie.
– No, chyba tak.
– Dobrze. Tak właśnie ma być. Porobią ci się tam odciski, ale naramienniki muszą być założone ciasno i wysoko. Rozprowadzą ciężar na plecach jak należy.
Przytaknąłem posłusznie, krzywiąc się mimowolnie, gdy Sargon majstrował przy kolejnych nastawach i paskach. Czułem się jak wciśnięty w gorset.
– Przywykniesz. Radzę ogolić się w uciskanych miejscach, przyda się tam też gruba warstwa pudru.
Nie byłem przyzwyczajony do czegoś takiego jak ten sztywny skafander. Całe życie nosiłem lekkie ubrania z inteligentnej tkaniny. Zawsze pasowały jak ulał i same się dostrajały.
– Dobra – powiedział Sargon. – A teraz rozłóż ręce jak najszerzej i klaśnij w dłonie. Potem jeszcze raz.
Zrobiłem, jak kazał, a rezultaty okazały się bolesne.
– Dlaczego te pancerze w ogóle nie leżą jak trzeba? – burknąłem.
Skóra zaczynała szczypać od samego machania rękami.
– Leżą, leżą, ale widzisz, nanity w twoim pancerzu są leniwe – wyjaśnił Sargon. – Lubią wybierać sobie najprostszą ścieżkę, oblekając twoje ciało. A nie o to nam chodzi. Musimy sprawić, żeby skorupa ułożyła się optymalnie dla równowagi i swobody ruchu. Wygoda zostaje na szarym końcu. Ale nie bój nic, jak będziesz tak dalej zamiatał, w końcu się ogarną i zrobią się luźniejsze. Jak już je wytresujesz, możesz je zamrozić w nowym ustawieniu.
Po kilku minutach wygibasów poczułem, że mój skafander rzeczywiście się rozluźnia. Byłem szczerze zdziwiony.
– Dużo lepiej. Ale żałuję, że się najpierw nie nasmarowałem.
Sargon zaśmiał się pod nosem.
– To samo myśli każdy zielony szczypiorek, gdy pierwszy raz założy ciężki pancerz. Ale pamiętaj, u bombardierów dopasowanie liczy się podwójnie. Targamy takie ciężary, że nie możemy sobie pozwolić na rozleniwienie układów. Wspomaganie musi działać z najwyższą wydajnością.
Większość kręcących się w pobliżu żołnierzy mnie ignorowała. Pozdrawiali jedynie Sargona, wychodząc po skończonych ćwiczeniach strzeleckich. Patrzyłem za nimi tęsknym wzrokiem. Marzyłem o tym, żeby walnąć się na pryczę po solidnym prysznicu i nasmarowaniu wszystkim, co uda mi się wyprosić u drużynowego biosa. Spodziewałem się, że moje ramiona i tors to jedno wielkie otarcie.
– Zapomnij o innych bombardierach. Zapomnij też na razie o strzelaniu do celu. Jeszcze nie jesteś gotowy. Trzeba najpierw wiedzieć, jak się właściwie złożyć z tą tubą, żeby w ogóle marzyć o celowaniu.
Resztę dnia spędziłem, zasuwając w tę i we w tę w mojej nowej zbroi. Kiedy Sargon mnie zwolnił, umiałem już biegać z bronią ociężałym truchtem.
– Dzięki, Sargon – powiedziałem po skończonej sesji. – Potrzebowałem takich korepetycji.
W odpowiedzi Sargon skinął głową i przywalił mi pięścią w klatę. Najpierw byłem w lekkim szoku… ale nic mnie nie zabolało. Mój trener uśmiechał się od ucha do ucha, więc też się wyszczerzyłem. Cios przestawił mnie o krok do tyłu, ale ledwie go poczułem. Kilka razy byłem świadkiem, jak ciężkozbrojni raczyli się takimi przyjacielskimi kuksańcami. Lubili się kopać i tłuc w tych pancerzach. Na ten widok lekka piechota czuła się naprawdę marnie.
Rozeszliśmy się, a kilka godzin później przyszła pora na gaszenie świateł. Odpłynąłem w sen. W moich niespokojnych nocnych wizjach Sargon doskonale się bawił, młócąc w mój hełm ku zachwytowi całej reszty jednostki.
– 6 –
Upłynęło kilka miesięcy. Po każdym kolejnym dniu byłem wykończony, ale też zawsze odrobinę sprawniejszy. Od początku zdawałem sobie sprawę, że robota bombardiera będzie męcząca, ale ogólnie było jeszcze gorzej, niż się spodziewałem.
Może gdybym miał rok czy dwa, żeby doprowadzić się do formy, byłoby łatwiej. Ale nie miałem tyle czasu. Nikt w legionie go nie miał. Mieliśmy do wykonania określoną misję i nikt nie będzie przekładał daty lądowania, bo nie jestem gotowy do pełnienia służby.
Codziennie podczas przerwy schodziłem do przedniego obserwatorium, które znajdowało się tuż poniżej obszaru zieleni pełniącego na „Corvusie” funkcję parku. W przyciemnionym wnętrzu często napotykałem obmacujące się pary. Zwykle przychodziłem sam, żeby pooglądać gwiazdy.
Podobnie jak większość statków kosmicznych w Imperium, „Corvus” posiadał napęd wytwarzający bańkę zakrzywienia czasoprzestrzennego. Szczegóły tej technologii pozostawały dla nas tajemnicą, bo nie wolno nam było go rozmontować ani podejmować żadnych prób odtworzenia jego konstrukcji. Dla skrullańskiej załogi, która zajmowała się obsługą statku, nie byliśmy ani przyjaciółmi, ani nawet kolegami, a jedynie pasażerami – więc nie zawracali sobie głowy tłumaczeniem, jak to wszystko działa. Każda rasa wchodząca w skład Imperium bardzo ściśle broniła swoich tajemnic handlowych.
Na tyle, na ile rozumiałem, napęd nadświetlny wytwarzał wokół statku bańkę zmienionej przestrzeni. Nie poruszał samego statku – zamiast tego przekształcał otaczającą go przestrzeń. Dzięki temu, że przestrzeń przed statkiem była bardziej rozrzedzona, a gęstsza za nim, zachodzące w niej oddziaływania popychały nas do przodu podobnie jak w przypadku skrzydeł samolotu, które zapewniają siłę nośną.
Ten efekt zasysania sprawia, że statek porusza się naprzód, co z kolei przesuwa pole zakrzywiające i dzięki temu bańka może oddziaływać na nowy obszar przestrzeni. W teorii odpowiadało to hipotezom przedstawionym przeszło sto lat temu przez meksykańskiego fizyka Miguela Alcubierre’a – ale mogliśmy jedynie zgadywać, jak dokładnie funkcjonował ten system.
Jako że przestrzeń wewnątrz bańki pozostawała względnie nienaruszona, nie było to dla nas szkodliwe i nie doświadczaliśmy też spowolnienia czasu. Miesiące spędzone w podróży upływały tak samo jak poza obrębem pola zakrzywiającego. Pasażerowie i załoga praktycznie nie odczuwali żadnego ruchu, chociaż statek w gruncie rzeczy poruszał się z prędkością nadświetlną.
Jednym z problemów przy korzystaniu z takiego napędu była obserwacja otoczenia. Nie mogliśmy wyjrzeć poza granice bańki zakrzywiającej z uwagi na oczywiste sprzeczności z prawami fizyki. Jak masz zobaczyć blask jakiejś gwiazdy, skoro mijasz ją z prędkością wielokrotnie większą od światła?
Kiedy wyglądało się poza obręb czasoprzestrzennej bańki, zamiast gwiazd widać było tylko rozmyte plamy światła, jakby otaczała nas kula delikatnie mieniących się barw.
Jedynym wyjątkiem było obserwatorium. Nie ukazywało rzeczywistego obrazu otaczającej nas przestrzeni, ponieważ było to niewykonalne. Wyświetlano w nim za to komputerowy obraz mijających nas ciał niebieskich. Robiło to na mnie niesamowite wrażenie. Widziałem gwiazdy, a jeśli przyjrzałem się dokładniej, mogłem dostrzec drobne przesunięcia w ich wzajemnym położeniu. Może i przypominało