Miłość czyni dobrym. Katarzyna Bonda

Читать онлайн.
Название Miłość czyni dobrym
Автор произведения Katarzyna Bonda
Жанр Классические детективы
Серия Wiara, Nadzieja, Miłość
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1553-0



Скачать книгу

stracić? Ta siła emanowała z niej i była zaraźliwa. Pragnął jak najszybciej podłączyć się do źródła jej mocy. Wmawiał sobie, że to dlatego go zaciekawiła, a nie z powodu urody. Jak to możliwe, że wczoraj jej nie dostrzegł?

      – Odnoszę wrażenie, że ten drobiazg nie będzie stanowił problemu, panno?

      Podała mu lodowatą kościstą dłoń.

      – Natasza Szwarc.

      – Daniel von Hochberg. Mów mi po imieniu.

      W drzwiach stanął kelner z jego okryciem.

      – Wybierasz się gdzieś? – spytała.

      W jej oczach znów dostrzegł te szalone ogniki, które zdawały się płonąć, nawet kiedy na krótką chwilę przymknęła po swojemu powieki.

      – Owszem – odparł. – A ty, zdaje się, jedziesz ze mną.

      – Tylko koty mają złote oczy. W bajkach – mruknął, a potem przystawił bliżej świecę, by móc podziwiać jej długie, wychudzone ciało.

      Podobało mu się, że ma w łóżku modelkę, choć Natasza zarzekała się, że nigdy nią nie była. Wiedział swoje.

      – Twoje są tak czarne, że nie można z nich nic wyczytać. Za to można w nich zatonąć. Nie sądzę, by to było bezpieczne.

      Promieniał z zachwytu. Zawsze kiedy kobiety go chwaliły, czuł, że kocha je bardziej. Uśmiech na ustach mu zamarł, gdy dorzuciła:

      – Potrafisz ich używać, żeby grać ludźmi, co? To twoja najmocniejsza karta. Nie jesteś dobry, choć takiego udajesz.

      Wziął ją za rękę, a potem przejechał opuszką aż do przedramienia. Tam, gdzie był ślad od kleju oraz mała dziurka.

      – Nawiałaś ze szpitala.

      Zesztywniała.

      – Ćpasz?

      Zacisnął dłoń. Poczuł, że jej ręka wiotczeje. Nie odwróciła jednak wzroku.

      – Wcale cię to nie interesuje.

      – Chcę wiedzieć o tobie wszystko.

      – A ja wręcz przeciwnie – odparła bez skrępowania. – Nie bój się, nie mam HIV-a. Niczym cię nie zarażę.

      Milczał. Przyglądał się jej niewielkim piersiom i wgłębieniu w miejscu brzucha. Chciał powiedzieć, że powinna czasem coś zjeść.

      – Nie jestem też wariatką.

      – Więc co ci jest? Anoreksja?

      Wstała, podeszła do okna.

      – Jakiś facet kręci się koło twojego samochodu.

      – Zmieniasz temat?

      – Poważnie. Jest jakiś dziwny. Ma kapelusz jak z filmu.

      Daniel stanął obok niej. Uchylił firankę. Patrzył długo, czekając, aż Rollo dostrzeże go w oknie. Wtedy uniósł włosy Nataszy i pocałował ją w kark. Wygięła się jak kotka. Wysunęła dłoń i przywarła biodrami. Zupełnie nie zwracała uwagi na to, że tamten to widzi. Daniel jeszcze raz zmierzył się wzrokiem z Rollem, lecz Peruwiańczyk dał już za wygraną, odchodził bardzo powoli. Bez publiki Daniel natychmiast się znudził. Odsunął się od okna i z impetem walnął na łóżko. Wciąż jednak przyglądał się Nataszy, jakby stała na scenie.

      – Mam dobrą polisę.

      – Znasz go.

      – Podoba mi się, że jesteś taka sprytna.

      Odwróciła się. Mógł podziwiać teraz linie jej pośladków. Chciał bardzo, żeby weszła za firankę, ale nie śmiał poprosić.

      – To nie ma znaczenia – powiedziała.

      – Kłamiesz.

      – Więc niewiele się różnimy.

      A potem przyszła do niego i idealnie wkomponowała się w jego ramię. Objął ją, przykrył kołdrą. Leżeli tak przytuleni, każde pogrążone w swoich myślach.

      – Skąd wiedziałeś o szpitalu?

      – Pachniesz gotowaną marchewką.

      – A ty jak mój ojciec, staruchu!

      Pojął, że dotknął drażliwej struny.

      – Opcje były dwie. Albo tutaj był wenflon i to jakiś czas, albo jesteś narkomanką. To drugie nie wchodzi w grę, bo innych nakłuć nie wykryłem. – Roześmieli się oboje. – Byłem kiedyś lekarzem. Pediatrą, ale ty przecież wyglądasz jak dziecko.

      – Za tydzień skończę dwadzieścia lat.

      – Ja czterdzieści sześć i podtrzymuję swoje zeznanie. Dlatego zanim wyszliśmy z Kardamonu, poprosiłem cię o dowód.

      – Żałuję, że na to nie wpadłam.

      – Twój błąd.

      Delikatnie dotknął czubka jej głowy. Z trudem powstrzymała syknięcie. Wciąż bolało i miała zawroty głowy. Co dziwne, przy nim zapomniała o wszystkim.

      – Więc jak znalazłaś się w szpitalu i dlaczego wczoraj płakałaś?

      – Wzruszyłam się. – Zawahała się, czy coś dodać, ale umilkła.

      – Dlaczego się zgłosiłaś? Ta praca nie jest dla ciebie. Masz imponujące kwalifikacje. Francuski, angielski, niemiecki, trochę włoskiego. Dwadzieścia lat, dwa lata ekonomii i wyg­ląd księżniczki. Nie spodziewałem się znaleźć takiego skarbu na Czarcim Polu. Może jesteś moim aniołem?

      – Może wkrótce będę. – Urwała i spojrzała na niego dziwnie. – Fakt, nie negocjowaliśmy dotąd stawki. I nie wiem, jak wycenić swoje pozostałe umiejętności.

      Pocałował ją.

      – Będzie pani zadowolona. Dbam o swoich ludzi lepiej niż o siebie.

      – To się okaże.

      Odsunęła się i znów leżeli zanurzeni w milczeniu, ale Daniel wiedział, że kiedy przyjdzie czas, ona i tak wszystko mu powie. Sam chciałby się jej zwierzyć. Nie wiedział, skąd się to brało. Znał ją ledwie kilka godzin. Razem z trasą spod Czarciego Pola i wpatrywaniem się w wejście do Grandu.

      – Gdyby mnie szukali, nie wydasz mnie?

      – Nie.

      – Gdyby coś mi się stało, przyrzeknij, że nie pozwolisz, żeby zjadły mnie robaki.

      Poczuł niepokój. To przestępczyni, prostytutka, dziewczyna bandyty, córka polityka… A może jest nieletnia i uciekła z domu?

      – Nie chcę mieć grobu, żeby ludzie przychodzili na mnie płakać.

      – Oj, droga pani, znajduję panią w doskonałym zdrowiu. Jeszcze urodzisz mi siedmioro dzieci.

      Nie roześmiała się.

      – Przyrzekasz?

      – Tak jest. Nienawidzę robaków. A szczególnie tych jebanych motyli.

      Czuł, że się uśmiecha. Nie musiał sprawdzać.

      – Takayasu – wyszeptała.

      Danielowi nic to nie mówiło.

      – Chciałabym być spalona, a moje prochy zanieś na najwyższą górę, na jaką zdołasz się wspiąć, i rozsyp, żebym zmieszała się z chmurami.

      Daniel poczuł ukłucie. Przed oczyma stanęły mu wąskie, strzępiaste obłoki. Przemykały w pośpiechu, jakby spłoszone surowym wiatrem, kiedy wychodził z więzienia. Czy to przypadek, że w ciągu dwóch dni spotkali się dwukrotnie?