Krzyżacy. Henryk Sienkiewicz

Читать онлайн.
Название Krzyżacy
Автор произведения Henryk Sienkiewicz
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn 9788726090512



Скачать книгу

zawarczała cięciwa kuszy, a jednocześnie głos Jagienki zawołał:

      – Jest! jest!…

      Zbyszko wdrapał się w mgnieniu oka wyżej i spojrzał przez gałęzie na wodę: bóbr to zanurzał się, to wypływał na powierzchnię, koziołkując przy tym i ukazując chwilami jaśniejszy od grzbietu brzuch.

      – Dobrze dostał! zaraz się uspokoi! – rzekła Jagienka.

      I zgadła, gdyż ruchy zwierza stawały się coraz słabsze, a po upływie jednej zdrowaśki spłynął na powierzchnię brzuchem do góry.

      – Pójdę po niego – rzekł Zbyszko.

      – Nie chodź. Tu z brzegu jest mułu na kilku chłopów. Kto nie wie, jak sobie poradzić, utopi się na pewno.

      – To jakże go dostaniem?

      – Już on wieczorem będzie w Bogdańcu, niech cię o to głowa nie boli: a nam czas do domu…

      – Aleś go dobrze ustrzeliła!

      – Ba! nie pierwszego!…

      – Inne dziewki boją się i spojrzeć na kuszę, a z taką to choćby całe życie po boru chodzić!…

      Jagienka, słysząc tę pochwałę, uśmiechnęła się z radości, ale nie odrzekła nic, i poszli tą samą drogą przez łozinę. Zbyszko począł wypytywać o żeremia1007 bobrowe, ona zaś opowiadała mu, ile jest bobrów na Moczydołach, ile na Zgorzelicach i jak sobie po jeziorkach i strugach bobrują.

      Nagle jednak uderzyła się dłonią po biodrze.

      – Ot! – zawołała – zabaczyłam1008 grotów na wierzbie. Czekaj!

      I nim zdążył odpowiedzieć, że sam po nie pójdzie, skoczyła jak sarna z powrotem, a po chwili znikła mu z oczu. Zbyszko czekał i czekał, aż wreszcie począł się dziwić, dlaczego jej tak długo nie ma.

      – Chyba pogubiła groty i szuka ich – rzekł sobie – ale pójdę, obaczę, czy jej się co nie stało…

      Zaledwie jednak przeszedł parę kroków, gdy dziewczyna zjawiła się przed nim z kuszą w ręku, ze śmiejącą się rumianą twarzą i z bobrem na plecach.

      – Dla Boga! – zawołał Zbyszko – a ty jakeś go wyłowiła?

      – Jak? wlazłam do wody i tyla! mnie nie pierwszyzna, a ciebie nie chciałam puścić, bo kto tam nie wie, jak pływać, zaraz go muł wciągnie.

      – A jam ci tu czekał jak kto głupi! Chytra z ciebie dziewka.

      – No to i co? Miałam się przy tobie rozdziewać1009 czy jak?

      – Toś i grotów nie zapomniała?

      – A nie, jeno chciałam cię odwieść od brzegu.

      – Ba, a żebym tak za tobą poszedł, to bym dopiero dziwo zobaczył. Byłoby się nad czym cudować! Hej!…

      – Cichaj!

      – Jak mi Bóg miły, takem już szedł.

      – Cichaj!…

      Po chwili zaś, chcąc widocznie odwrócić rozmowę, rzekła:

      – Wyżmij mi warkocz, bo mi okrutnie plecy moczy.

      Zbyszko chwycił jedną ręką warkocz blisko głowy, drugą zaś począł go wykręcać, mówiąc przy tym:

      – Najlepiej go rozpleć, to wiatr zaraz wysuszy.

      Lecz ona nie chciała tego uczynić z powodu gęstwiny, przez którą musieli się przedzierać. Zbyszko wziął teraz bobra na plecy, Jagienka zaś, idąc na przedzie, mówiła:

      – Prędko teraz Maćko wyzdrowieje, bo na rany nie masz nad niedźwiedzie sadło do środka, a bobrowy skrom na wierzch. Za jakie dwie niedziele1010 na koń będzie siadał.

      – Dajże mu Boże! – odrzekł Zbyszko. – Czekam też tego jak zbawienia, bo mi nijak od chorego odjeżdżać, a ciężko mi tu siedzieć.

      – Ciężko ci tu siedzieć? – spytała Jagienka. – Czemu to?

      – To ci nic Zych nie mówił o Danusi?

      – Coś mi tam mówił… Wiem… ona cię nałęczką1011 nakryła… wiem!… Mówił mi także, że każdy rycerz śluby jakoweś czyni, że będzie swojej paniej1012 służył… Ale powiadał, że to nic – taka służba… bo poniektóry, choć żeniaty1013, a też jakowejś pani służy. A ta Danusia, Zbyszku, to co? – powiadaj!… co ona Danusia?

      I przysunąwszy się blisko, podniosła oczy i poczęła patrzeć z wielkim niepokojem w jego twarz, on zaś, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na jej trwożny głos i spojrzenie, rzekł:

      – Pani ci to jest moja, ale i kochanie najmilejsze. Nie mówię ja tego nikomu, ale tobie powiem jakoby właśnie siostrze, bo się od małego znamy. Poszedłby ja za nią za dziewiątą rzekę i za dziewiąte morze, do Niemców i do Tatarów, gdyż nie ma takiej drugiej w caluśkim świecie. Niech stryk w Bogdańcu siedzi, a ja zaś przed się ku niej powędruję… Co mi ta bez niej Bogdaniec, co statek1014, co stada, co opatowe bogactwa! Siądę, ot na koń i na zamry1015 pojadę, a tak mi dopomóż Bóg, jako że to, com jej ślubował, spełnię, chyba że wprzódy sam legnę.

      – Nie wiedziałam… – odparła głucho Jagienka.

      Zbyszko zaś począł jej opowiadać, jako się z Danusią w Tyńcu poznali, jak jej zaraz ślubował, i wszystko, co nastąpiło potem, więc swoje uwięzienie, ratunek, jaki mu dała Danusia, Jurandową odmowę, pożegnanie, swoje tęsknoty i wreszcie radość z tego, że po wyzdrowieniu Maćka będzie mógł jechać do kochanej dziewczyny, by spełnić, co jej obiecał. Opowiadanie przerwał mu dopiero widok pachołka z końmi, który czekał na skraju lasu.

      Jagienka siadła zaraz na koń i poczęła się żegnać ze Zbyszkiem.

      – Niech pachołek jedzie z bobrem za tobą, a ja nawrócę do Zgorzelic.

      – A to nie pojedziesz do Bogdańca? Zych tam jest.

      – Nie. Tatulo mieli wrócić i mnie kazali.

      – No, to Bóg ci zapłać za bobra.

      – Z Bogiem…

      I po chwili Jagienka została sama. Jadąc przez wrzosy ku domowi, czas jakiś oglądała się za Zbyszkiem, a gdy znikł wreszcie za drzewami, zakryła oczy dłonią, jakby chroniąc się od blasku słońca. Wkrótce jednak spod ręki poczęły jej spływać po policzkach łzy wielkie i padać jedna za drugą jak groch na siodło i grzywę końską.

      Rozdział piętnasty

      Po rozmowie ze Zbyszkiem Jagienka przez trzy dni nie ukazywała się w Bogdańcu, atoli1016 czwartego wpadła z wiadomością, że opat1017 przyjechał do Zgorzelic. Maćko przyjął nowinę z pewnym wzruszeniem. Miał on wprawdzie z czego spłacić sumę zastawną, a nawet wyliczył, że dość mu zostanie na pomnożenie osadników, zaprowadzenie stad i inne potrzeby gospodarskie, niemniej jednak dużo w całej sprawie zależało od życzliwości bogatego krewnego, który mógł na przykład chłopów, osadzonych przez się na źrebiach1018, zabrać albo zostawić, i tym samym zniżyć albo powiększyć wartość majątku.

      Wypytał zatem Maćko bardzo dokładnie Jagienkę o opata, jaki przyjechał: wesół czy chmurny, co o nich mówił i kiedy zjedzie do Bogdańca? – ona zaś odpowiadała mu roztropnie na pytania, starając się pokrzepić go i uspokoić we wszystkim.

      Mówiła, iż opat przyjechał zdrów i wesół, ze znacznym pocztem, w którym prócz zbrojnych pachołków było kilku kleryków-wagantów1019 i rybałtów1020, że pośpiewuje z Zychem i rad podaje ucha pieśniom, nie tylko duchownym,