Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana. Marian Piotr Rawinis

Читать онлайн.
Название Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana
Автор произведения Marian Piotr Rawinis
Жанр Исторические приключения
Серия
Издательство Исторические приключения
Год выпуска 0
isbn 9788726166965



Скачать книгу

a wy dacie nam rozgrzeszenie.

      Ksiądz próbował tłumaczyć, jednakże trafiał na mur milczenia. Marina nie chciała więcej mówić o swoim zakazanym związku. Wstała i chłodno pożegnała gościa.

      Ksiądz Franciszek całą długą drogę do siebie modlił się żarliwie w intencji nawrócenia się pani Mariny i pana Jordana i prosił Boga o radę.

      Dotarł na plebanię rozżalony. Biskup poddał go naprawdę ciężkiej i trudnej próbie. Miał za mało doświadczenia, za mało siły, za mało umiejętności. Ludzie ustępowali przed jego dobrocią i łagodnością, ale gdy należało użyć siły, krzyknąć, zagrozić ekskomuniką – stawał się bezradny.

      Czy kiedyś się tego wszystkiego nauczy? Czy kiedyś będzie mógł powiedzieć, że dobrze wypełnił wszystkie swoje zadania?

      Na dodatek na plebani ktoś na niego czekał. Ponura i smutna twarz księdza Franciszka rozjaśniła się na chwilę na widok przybyłego. Był to Drabik, chłop z Olszynowic, który obiecał stawić się w sprawie chrztu swoich dzieci.

      – Cieszę się, że nie czekałeś z postanowieniem – powitał go ksiądz Franciszek. – Takich spraw nie należy odwlekać. Kiedy zatem szykujemy uroczystość chrztu waszych dzieci?

      Chłop był nieco zmieszany, zdjął kapelusz, ukłonił się i pochylił do rąk księdza.

      – Pomarły – powiedział. – Pomarły moje dzieciaczki. Więc przyszedłem zawiadomić dostojności, że się nie musicie już troskać i chrzcić je, dobrodzieju. Pewnie to i lepiej. Coś słabe i chore były od urodzenia, to niby kto miałby się tam nimi zajmować w niebie i pielęgnować? Mają to aniołowie czas dla zwykłego chłopskiego drobiazgu?

      OCZYSZCZENIE PRZEZ OGIEŃ

      W Częstochowie miejski pisarz miał huk roboty, kiedy przyszło mu spisać imiona i zeznania ludzi, którzy zgłosili się na wezwanie inkwizytora. Byli tam tacy, co skarżyli Nastkę o szkody na polach i w oborach, o odebranie mleka matkom, o odebranie mleka krowom, o utonięcia, o zadanie bólów w plecach, o wszelkie możliwe nieszczęścia i wypadki.

      Z zeznań powstał spory plik papierów, który ksiądz Hubert oglądał z wielkim ukontentowaniem.

      – Ciężkie oskarżenia – mruczał do siebie. – Ale dowody są wyraźne. Pójdzie czarownica na stos, oj pójdzie!

      Ksiądz Hubert przesłuchał oskarżoną bardzo dokładnie, zadając liczne szczegółowe pytania. Był swoim zadaniem bardzo przejęty i spędził z niewiastą cały dzień, nie tracąc sił ani ochoty do pracy, chociaż na wszystkie pytania padała stale taka sama odpowiedź.

      – Czy jesteś czarownicą?

      – Tak, tak – mówiła Nastka.

      – Czy pozostajesz w pakcie z diabłem?

      – Tak, tak!

      – Jak nazywa się diabeł, który do ciebie przychodzi?

      – Gdzie jest twoja góra sabatów?

      – Czy to Łysiec czy może inna góra?

      – Czy utrzymywałaś z diabłem stosunki?

      – Jak często?

      – Kto jeszcze był z tobą?

      – Jakich spotykałaś innych diabłów?

      – Jakich spotykałaś innych ludzi?

      – Jak się nazywały te niewiasty?

      – Czy przysięgałaś dopomagać siłom ciemności w zniszczeniu tego świata i całej prawdziwej wiary?

      – Co ci za to obiecano?

      – Czy obiecano ci wieczną młodość i urodę?

      – Czy nie bałaś się Boga?

      – Czy…

      Na wszystkie pytania padały takie same odpowiedzi, co jednak nie zrażało oskarżyciela.

      – Tak, tak! – popiskiwała Nastka.

      – Doskonale! – mówił ksiądz Hubert do pisarza. – Ta kobieta łatwo się do wszystkiego przyznaje, ale nawet gdyby zaprzeczała, wiele mamy innych dowodów. Ile to zeznań zapisałeś?

      Pisarz zajrzał do swoich notatek.

      – Zgłosiło się siedemnaście osób, wasza dostojność. Jedenaście oskarża ją o szkody na polach i w zagrodach. Jedna osoba mówi, że widziała, jak ta kobieta zamieniła się w czarnego psa na drodze…

      – Doprawdy? – ksiądz Hubert aż oczy zmrużył z zadowolenia. – W czarnego psa? To ci dopiero dowód! Sama to widziała?

      – Tak twierdzi, wasza wielebność. Ośmielę się jednak zauważyć, że to zeznanie jest łatwe do obalenia. Złożył je Maraś, a Maraś to wioskowy głupek, wasza wielebność, i nie wiem, czy można zaufać jego zeznaniom…

      – A czemuż by nie? – zaperzył się ksiądz Hubert. – Głupi czy mądry, oczy ma przecież takie same jak inni. Albo coś widział, albo nie widział.

      Zmitygował się jednak zaraz i zmienił zdanie.

      – Chyba masz rację, pisarzu. Może i pominiemy to zeznanie, bo starczy nam innych, jak sądzę. Inni świadkowie na pewno widzieli…

      – Są takie cztery osoby, wasza przewielebność. Cztery osoby zgłosiły się, że widziały Wiedźmę z Biskupic. Sługa pani Mariny z Potoka imieniem Mieszek, niewiasty Kosza i Balwina, a także pachołek pana z Wygody.

      – Doskonale! – ksiądz Hubert zatarł ręce.

      Sprawa wyglądała na prostą. Wystarczyło poprowadzić posiedzenie sądu, a nikt nie podważy wyroku. Wyrok zresztą już zapadł, gdy oskarżona nie utonęła podczas próby wody. Wiadomo, że mogła się uratować tylko przy diabelskiej pomocy, dlatego będzie poddana jeszcze próbie ognia.

      Sąd wyznaczono na początek następnego tygodnia, ale już teraz całe miasto radośnie drżało w oczekiwaniu wielkiego widowiska.

      – Mamy coś jeszcze, wasza wielebność – pospieszył z wiadomo¬ścią pisarz.

      Przerzucił kartki na stole w poszukiwaniu właściwego arkusza.

      – O, jest! – przebiegł wzrokiem krótki tekst, jakby to nie on sam pisał go niedawno i jakby nie widział zniecierpliwionej miny księdza Huberta.

      – Co takiego? – dopytywał się inkwizytor.

      – Jeden z tych ludzi, którzy złożyli zeznanie o szkody na polach uczynione za pomocą czarów, niejaki Żuber, twierdzi, że przed kilkoma dniami odkrył jaskinię, w której znajdowały się dziwne przedmioty, niechybnie służące do uprawiania czarów. To w tej okolicy, gdzie widywano ową Nastkę. Człowiek ów powiada, że w jaskini znalazł garnki z nieznaną substancją, zioła, rozmaite wstrętne zwierzęta, a także czarnego koguta…

      Ksiądz Hubert aż się zachłysnął.

      – Ko… kogut? Czarny kogut? I ty mi mówisz o tym dopiero teraz?!

      Mikołaj z Lipowej stał akurat na rynku w Holsztynie, gdy obwoływacz z samego jego środka, wspiąwszy się na pieniek, donośnym głosem wzywał, żeby przed sądem stawili się świadkowie karygodnych czynów, jakich dopuścić się miała czarownica Nastka.

      – Inkwizytor biskupa krakowskiego, przewielebnego Piotra, wzywa wszystkich, którym wiadomo jest cokolwiek o sprawie niewiasty Nastki, podejrzewanej o czary, żeby co najrychlej stawili się przed sądem i zeznali, co wiedzą, inaczej bowiem będą podlegać karze ko¬ścielnej i boskiej.

      – Sam chyba też powinienem pójść… – powiedział giermek Linus.

      – Ty? – zdziwił się Mikołaj. – Też poniosłeś jakąś szkodę za sprawą tej kobiety?

      – Ja