Название | Zapisane w pamięci |
---|---|
Автор произведения | Ewa Pirce |
Жанр | Эротика, Секс |
Серия | |
Издательство | Эротика, Секс |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788378899327 |
Cholera! Naprawdę mi zależało.
Oderwałem się od jej ust. Oparłem swoje czoło o jej, próbując uspokoić rozszalałe z emocji serce i rwący się oddech. Po tym pocałunku byłem pewien, że nie jestem jej obojętny. Zyskałem swoją szansę, którą zamierzałem dobrze wykorzystać.
Spojrzałem na nią spod półprzymkniętych powiek. Miała zaciśnięte powieki, a usta wykrzywione w grymasie. Wyglądała, jakby cierpiała. Nie tego się spodziewałem.
– Aniele? – Pogłaskałem ją po policzku, pragnąć wygładzić bruzdy żłobiące jej piękną twarz.
Kiedy otworzyła oczy, zobaczyłem, że błyszczały w nich łzy. To ja je wywołałem i miałem ochotę skopać sobie za to tyłek.
Wzięła głęboki oddech, jakby zbierała się na odwagę. I wtedy wiedziałem. Zamierzała zabić to, co zaczynało się między nami rodzić, to, co mogłoby uzdrowić nas oboje.
– Posłuchaj uważnie tego, co powiem, bo nie zamierzam się powtarzać – zaczęła. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, Żniwiarzu, rozumiesz? Nie ma dla nas żadnej szansy. Nie chcę cię już nigdy więcej oglądać. Przestań mnie nękać, bo Bóg mi świadkiem, pójdę na policję i oskarżę cię o prześladowanie.
Po tej tyradzie odsunęła się gwałtownie i wyszła z samochodu, trzaskając głośno drzwiami.
Byłem tak oszołomiony, jakby ktoś przywalił mi młotem w głowę. Zamiast charakterystycznego szumu w uszach brzęczały mi jej kategoryczne słowa: „Nie ma dla nas żadnej szansy”.
W pierwszej chwili miałem ochotę wyskoczyć z auta i wciągnąć ją do niego z powrotem. Ale wtedy przypomniałem sobie, że nazwała mnie Żniwiarzem, co sprawiło mi niemal fizyczny ból. Dla niej byłem Aleksem – człowiekiem, którego przejrzała na wylot – a nie Żniwiarzem – maszyną do zarabiania pieniędzy. Potraktowała mnie jak wszyscy inni i gdy sobie to uświadomiłem, już nie chciałem za nią gnać na złamanie karku.
Odpaliłem samochód i wyjechałem na ulicę. Włączyłem radio na cały regulator. Wnętrze samochodu wypełniły dźwięki Papercut Linkin Park. Ostry gitarowy riff w połączeniu z mocnymi dźwiękami perkusji odzwierciedlał to, co działo się w mojej głowie i sercu. Pędziłem przed siebie z niedozwoloną prędkością, jedna piosenka przechodziła w następną, a ja walczyłem z myślami i bombardującymi mój umysł obrazami. Kiedy wyjechałem na otwartą przestrzeń, zjechałem na pobocze i wyskoczyłem z auta. Zaczerpnąłem powietrza i oklapnąwszy z sił, opadłem na wilgotną trawę.
Nie było widać gwiazd, niebo zasnuwały zwiastujące burzę ciemne chmury. Leżałem na trawie, dopóki ciemność nie ustąpiła miejsca oślepiającemu błyskowi, któremu wtórował głośny grzmot. Kilka minut później zaczął padać deszcz. Nadal się nie podniosłem. Podziwiałem taniec błyskawic bawiących się ze sobą w takt muzyki hałaśliwych gromów. Wolałem to niż powrót do złowieszczej ciszy, niosącej ze sobą gówniane wspomnienia. Byłem już całkowicie przemoczony, odgłosy burzy mieszały się z dźwiękami dochodzącej z samochodu ostrej muzyki, ale mnie to nie przeszkadzało.
Poderwałem się dopiero wtedy, gdy z głośników zaczęło sączyć się I Won’t Give Up Jasona Mraza. Fraza: „Nie zrezygnuję z nas. Nawet jeśli niebo się wzburzy” wyryła się w mojej głowie i od tego momentu słyszałem tylko ją. Nie wiem, czy nie walnął mnie jeden z piorunów, bo to, co planowałem zrobić, zakrawało na głupotę, mogło przynieść nawet poniżenie. Jednak miałem to gdzieś. Natchniony tymi kilkoma słowami, wsunąłem się za kierownicę.
– Ostatni raz – powiedziałem do siebie, kiedy odpalałem samochód. – To będzie ostatni raz.
Zawróciłem i przyśpieszyłem, kierując się na Decatur Street, gdzie mieszkała Eva.
Kiedy zaparkowałem przed kamienicą, w oknie jej pokoju nie świeciło się światło. Nie zrezygnowałem. Jason Mraz po raz kolejny rozpoczął swoją piosenkę, więc otworzyłem drzwi, by wyjść na zewnątrz. Zdeterminowany, stałem w strugach deszczu, wbijając wzrok w jej okno.
– Evo! – zawołałem.
Jeszcze raz.
I jeszcze.
Minął refren. Zamiast Evy w oknach pojawiło się kilkoro wścibskich lokatorów. Jedni rzucali mi ciekawskie, a drudzy zirytowane spojrzenia. Zacząłem tracić nadzieję. Skoro nie poruszyła jej scena rodem z pieprzonego romansidła, przegrałem. Zrobiłem z siebie kompletnego durnia. Na darmo.
Z ostatnią nutą piosenki powlokłem się do samochodu. Nim wsiadłem, posłałem jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie w kierunku jej okna. Nic.
– Hej, czy ja cię czasem nie znam? – zagadnęła mnie stojąca w drzwiach kamienicy dziewczyna.
– Nie – burknąłem szorstko, wsuwając się na siedzenie hummera.
– Właśnie, że tak! Pieprzony Żniwiarz! O mój Boże, nie wierzę! – wykrzykiwała, wymachując rękami, jakby cierpiała na zespół Tourette’a.
Zamknąłem drzwi samochodu, żeby uchronić się przed jej piskami albo, nie daj Boże, atakiem. Byłem chamem, ale w tej chwili miałem to gdzieś.
Panna jednak nie dawała za wygraną. Podbiegła i przycisnęła swoje półnagie ciało do auta, po czym wepchnęła ręce przez niezamkniętą szybę i zaczęła mnie obmacywać.
Granica została przekroczona. Złapałem ją za przeguby i oderwałem jej ręce od swojego ciała. Popchnąłem ją, wcale nie tak lekko.
– Ej, nie wiesz, co tracisz, koleś – prychnęła.
– Nie mam cholernej ochoty na żadne zabawy i nawet gdybyś była pieprzoną królową angielską, nie poświęciłbym ci nawet sekundy, więc się odczep – wysyczałem. Nie dbałem o maniery i nie starałem się być miły.
– Ale z ciebie kutas! – Odsunęła się od samochodu, jakby ją poparzył.
– Nawet nie wiesz, jak wielki – wymamrotałem w odpowiedzi, uruchamiając silnik. – I w sumie się nie dowiesz.
Dziewczyna odskoczyła jeszcze dalej w obawie, że ją rozjadę. Istniało prawdopodobieństwo, że tak się stanie, ponieważ znajdowałem się na granicy wytrzymałości. Nic mnie nie obchodziło. Musiałem stamtąd jak najszybciej zniknąć. Spojrzałem w lusterko wsteczne, by upewnić się, że nic nie jedzie.
Wtedy ją zobaczyłem.
Świat wypadł ze swojej trajektorii.
Nie zastanawiałem się. Wystrzeliłem z auta jak z procy, nawet nie zamknąłem za sobą drzwi. Postąpiłem o krok w jej stronę. Jeżeli ona nie wykona kolejnego, odjadę i już nigdy więcej o niej nie pomyślę – obiecałem sobie.
Staliśmy naprzeciw siebie w odległości jakichś czterech metrów. Żadne z nas się nie ruszyło. Deszcz przestał padać parę minut temu, ale w powietrzu nadal unosiła się wilgoć i trzaskające między nami napięcie. Eva drżała, usta miała lekko zsiniałe, makijaż rozmazany, włosy skołtunione, a ubranie całkiem mokre. Uniosła dłoń, żeby otrzeć policzki. Płakała.
– Pieprzyć to – mruknąłem.
Ruszyliśmy w tym samym czasie.
Wpadliśmy na siebie z taką siłą, że ledwo utrzymałem nas w pozycji pionowej. Kiedy stałem już pewnie na ziemi, opuściłem ją po swoim ciele, które aż mrowiło i iskrzyło