Miłosny kontrakt. Кейт Хьюит

Читать онлайн.
Название Miłosny kontrakt
Автор произведения Кейт Хьюит
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия Światowe życie
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-5471-7



Скачать книгу

– Odpowiedź nadal brzmi: nie.

      – Dlaczego? – zapytał Alex przeciągle. – Pytam wyłącznie z ciekawości.

      – Dlaczego? – powtórzyła z niedowierzaniem. Stała przyciśnięta plecami do drzwi, drobne piersi unosiły się w oddechu, kilka kosmyków jasnobrązowych włosów wymknęło się z końskiego ogona. Ze zdziwieniem stwierdził, że wyglądała uroczo, choć wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Myślał tylko, że łatwo będzie ją zmusić, by zrobiła, co on zechce.

      – No właśnie, dlaczego? – powtórzył. – Dlaczego nie chcesz się nawet zastanowić nad moją propozycją i o nic nie pytasz?

      – Powiedziałeś już dosyć.

      – Masz na myśli seks?

      – No tak – parsknęła.

      – Masz coś przeciwko temu, żeby pójść do łóżka z własnym mężem?

      – Nie mam zamiaru wychodzić za kogoś, do kogo nic nie czuję i kogo nawet nie znam.

      – Ale ludzie robią tak od setek lat. Od tysięcy lat.

      – I co z tego?

      – Mówiłaś, że nie interesują cię romanse.

      – Na tym etapie życia z pewnością nie.

      – Powiedziałaś, że być może nawet nigdy, więc?

      – To jeszcze nie znaczy, że chcę za ciebie wyjść – stwierdziła z desperacją. Alex pozwolił sobie na chłodny uśmiech.

      – Czy pięć milionów euro mogłoby wpłynąć na zmianę twojej decyzji?

      Otworzyła usta, zamknęła i znów je otworzyła.

      – Pięć milionów to mnóstwo pieniędzy – powiedziała w końcu słabym głosem.

      – To prawda. Czy teraz masz ochotę porozmawiać o szczegółach?

      Przygryzła wargę.

      – Sądzisz, że mogę zmienić zdanie po prostu dla pieniędzy? To mi ubliża.

      – Finansowa stabilność – przypomniał jej.

      – Nie jestem poszukiwaczką fortun – rzuciła gwałtownie. Alex miał wrażenie, że kryje się za tym jakaś dawna rana.

      – Wiem.

      – Nie sprzedam się.

      – Wciąż to powtarzasz, ale nie musisz patrzeć na to w taki sposób. Przecież zostałabyś moją żoną, a nie kochanką.

      – Ale to by niczego nie zmieniło.

      – Niekoniecznie. Chodzi o układ, panno James. Każde z nas ma coś do zyskania.

      Powoli potrząsnęła głową.

      – Zważywszy na ten charakter tej rozmowy, chyba powinieneś zwracać się do mnie: Milly.

      Miał wrażenie, że posunął się o krok bliżej do celu. Nie wybiegła z pokoju, nawet nie dała mu w twarz. Nie widział jej zresztą. Wszystko w swoim czasie, pomyślał.

      – Dobrze, Milly, może usiądziesz?

      Ostrożnie podeszła do skórzanego fotela przed biurkiem i usiadła z nogami skrzyżowanymi w kostkach i dłońmi splecionymi na brzuchu, jak szacowna matrona.

      – Czy moglibyśmy zapalić światło? Prawie cię nie widzę i nigdy jeszcze nie widziałam cię osobiście. Wydaje się to zupełnie niedorzeczne, skoro prowadzimy taką rozmowę.

      – Nie lubię światła – odrzekł krótko.

      – Chyba nie jesteś wampirem? – Z pewnością to miał być żart, ale w jej głosie brzmiała niepewność.

      – Naturalnie, że nie. – Obrócił się do niej w taki sposób, żeby nie widziała najgorszej części jego twarzy. – Może zapalę je za chwilę, ale najpierw musimy porozmawiać o szczegółach.

      – Dlaczego ja, a nie ktoś bardziej odpowiedni? – zapytała wprost.

      – Bo jesteś tutaj – odpowiedział równie bezpośrednio. – Nie masz nic przeciwko temu, żeby pozostać na tej wyspie i przez te pół roku, od kiedy u mnie pracujesz, przekonałem się, że jesteś godna zaufania i pracowita. W każdym razie tak twierdzi Yannis, mój zarządca.

      – Yannis składa ci raporty na mój temat?

      – Mówił tylko, że podoba mu się to, co robisz.

      – Och. – Wydawała się zdziwiona. – Yannis i jego żona to bardzo mili ludzie.

      – Cieszę się, że tak myślisz.

      – Czy to są jedyne kwalifikacje konieczne, żeby zostać twoją żoną?

      – Tak.

      – Naprawdę? Nie interesuje cię to, co lubię czy czego nie lubię? Czy mam poczucie humoru i jaką będę matką?

      Zacisnął usta.

      – Nie mogę sobie pozwolić na myślenie o tym wszystkim.

      Znów zamilkła. Widział emocje przebiegające po jej twarzy jak zmarszczki po wodzie – niezdecydowanie, lęk, ale również coś innego, mroczniejszego, może rozpacz albo poczucie winy. Jego propozycja otworzyła w jej duszy jakąś bolesną ranę.

      – A po co ci dziecko? – zapytała w końcu. – Posiadanie spadkobiercy to dosyć staroświecki koncept.

      – Chcę mu przekazać firmę.

      – To ma być syn?

      – Albo córka. To nieistotne.

      – Dlaczego? – Przymrużyła oczy, wpatrując się w jego twarz.

      – Bo w innym wypadku – odrzekł szorstko – wszystko przejdzie na mojego brata przyrodniego, który doprowadzi firmę do ruiny w ciągu paru miesięcy.

      – Dlaczego musi przechodzić na niego? Przecież to nie jest tytuł arystokratyczny.

      Odetchnął głęboko, gdy wróciły do niego wspomnienia. Christos, blady i kruchy, błagalnie wyciągał do niego rękę, a Ezio był wtedy w jakimś nocnym klubie i nie miał nawet tyle przyzwoitości, żeby się pojawić i pożegnać z ojcem.

      – Bo taki jest warunek testamentu mojego ojczyma. Firma pierwotnie należała do niego i w testamencie przekazał ją mnie, ale zamieścił warunek, że jeśli umrę bezpotomnie, wróci do mojego brata przyrodniego.

      – To wszystko brzmi bardzo archaicznie.

      Alex pochylił głowę.

      – W tym kraju rodzinne więzy wciąż są bardzo mocne.

      – Ale chodzi o twojego ojczyma – zauważyła Milly. – Nie o prawdziwego ojca.

      – On był dla mnie prawdziwym ojcem – odrzekł zgrubiałym głosem. – A testament jest nie do podważenia. Nie mam innego wyjścia.

      – A na przykład adopcja? Albo matka surogatka?

      – Mówiłem już, że nie mam wiele czasu. Mam trzydzieści sześć lat i chcę, żeby moje dziecko było dorosłe, kiedy przekażę mu interesy. Poza tym uważam, że dziecko powinno mieć również matkę, nie tylko ojca. Rodzina jest dla mnie ważna.

      – A jeśli nie uda mi się zajść w ciążę? Przecież nie ma żadnych gwarancji.

      – Przed ślubem przejdziesz wszystkie możliwe badania. – Wzruszył ramionami. – Reszta zależy od Boga.

      – Chciałbyś mieć więcej dzieci?

      Miał ochotę roześmiać się głośno. Wiedział, że ona z pewnością tego nie