Histeria. Izabela Janiszewska

Читать онлайн.
Название Histeria
Автор произведения Izabela Janiszewska
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 9788366570283



Скачать книгу

razie zapewne bez trudu dostrzegłby na jej twarzy wszystkie wątpliwości. Z otwartymi ustami posapywał cicho, a jego czoło, zwykle naznaczone głębokimi liniami zmarszczek, teraz wydawało się znacznie gładsze. Ciało Wiśniewskiego zsunęło się lekko z fotela, a głowa oparła o szybę w drzwiach. We śnie wyglądał na mniej przybitego, niż był w rzeczywistości. Być może śniła mu się Maria, bo czasami kąciki jego ust unosiły się nieznacznie i układały w grymas przypominający uśmiech.

      Do niedawna Larysa wierzyła, że nadanie codzienności Pawła nowego znaczenia pozwoli mu wstać z kolan, otrząsnąć się po śmierci żony. Szybko jednak zrozumiała, że praca i obsesja na punkcie wykorzeniania zła były sensem jej życia, nie jego. Dotknęła wierzchem dłoni zapadłego policzka przyjaciela. Był miękki i pomarszczony, przypominał w dotyku pokrytą meszkiem i plamami skórkę przejrzałej brzoskwini, tyle że o szarawym zabarwieniu. Mężczyzna muśnięty jej ręką otworzył oczy i w panice rozejrzał się wokół.

      – Co się stało? Już jesteśmy? Widzisz go? – wyrzucał z siebie zdezorientowany.

      Larysa automatycznie cofnęła dłoń i zacisnęła usta. Nie chciała, by przyłapał ją na tej chwili słabości.

      – Już dojeżdżamy – oznajmiła, skręcając w zatłoczone o tej porze Aleje Jerozolimskie. – Zaparkuję pod Pałacem Kultury i stamtąd się przejdziemy.

      – Ja się przejdę, ty zaczekasz na mnie w samochodzie. Fantom wyraźnie napisał, żebym przyszedł sam. – Paweł odzyskał przytomność, a jego nachmurzone czoło ewidentnie wskazywało na niezadowolenie. – Skoro poprosiłaś mnie o pomoc, to daj mi to zrobić. Muszę sprawdzić, czy… – Urwał, jakby słowa „czy jeszcze to potrafię” nie chciały mu przejść przez gardło albo jakby z góry znał odpowiedź na to pytanie. – Czy go rozpoznam – dokończył, unikając jej wzroku.

      Dziewczyna kiwnęła głową w milczącej zgodzie na wszystko, co się wydarzy. Wiśniewski miał rację: nie mogła go prowadzić za rękę. Jeśli chciała, by wrócił do żywych, musiała dać mu kredyt zaufania.

      – Weź to ze sobą. – Wyjęła ze schowka prosty telefon komórkowy na kartę. – Ma dyktafon, a na szybkim wybieraniu ustawiłam swój numer. Na wypadek gdyby zdarzyło się coś nieprzewidzianego.

      Paweł podziękował cicho, schował telefon do wewnętrznej kieszeni kurtki i z posępnym wyrazem twarzy wpatrywał się w okno. Gdy wreszcie Larysa zatrzymała się przed szlabanem wjazdowym na parking od strony Emilii Plater, skorzystał z okazji, odpiął pas i wyskoczywszy z samochodu, zatrzasnął za sobą z hukiem drzwi. Rozbawiła ją myśl, że tak bardzo potrzebował zaznaczyć swoją niezależność. Ciekawość tego, kim jest mężczyzna w masce, przynajmniej na chwilę osłabiła jego zobojętnienie. Może chciał się sprawdzić, zobaczyć, czy miesiące alkoholowego zamroczenia nie pozbawiły go tej części jego osobowości, która kiedyś go określała.

      Dziewczyna patrzyła na oddalającą się postać, która kulejąc, szybkim krokiem podążała w stronę wejścia do stacji Metro Centrum, a później wtopiła się w tłum przechodniów, jakby zawsze była jedną z nich.

      Gdy Larysa zaparkowała pod czasowo nieczynnym Narodowym Muzeum Techniki, przygarbiona sylwetka Wiśniewskiego zdążyła już zniknąć z jej pola widzenia. Spojrzała na grube kamienne mury Pałacu Kultury i Nauki, a później na znajdujący się po drugiej stronie ulicy błękitny wieżowiec Skylight z przyklejonym do niego centrum handlowym Złote Tarasy i stojący nieopodal luksusowy apartamentowiec przy Złotej 44. Ten kontrast między historią a nowoczesnością rozbawił ją, a jednocześnie w jakiś sposób poruszył, bo pokazywał, jak długą drogę przebyło to miasto.

      W oczekiwaniu na powrót Pawła zamierzała zająć myśli pobieżną lekturą serwisów informacyjnych, ale kiedy podniosła komórkę, telefon rozdzwonił się niespodziewanie. Na wyświetlaczu zobaczyła imię Brunona i choć bardzo się przed tym broniła, na jej usta wypełzł delikatny uśmiech. Nie miała z Wilczyńskim styczności od kilku miesięcy, ale bezczelny policjant i tak raz na jakiś czas przechadzał się po jej myślach. Gdy zerwała z nim kontakt, dzwonił kilka razy, podobno szukał jej też w Pięściarzu, ale trener Grisza z chłopakami z klubu bokserskiego skutecznie przypomnieli mu, że nie powinien się tam pokazywać. Później odpuścił.

      Larysa uznała, że lepiej będzie, jeśli się od siebie oddalą. Nie chciała, by stali się jedną z tych par, których związek najtrafniej określał status „to skomplikowane”. Wmawiała sobie, że nie jest pewna, czy Wilczyński bardziej ją irytuje, czy pociąga, choć tak naprawdę jej dystans wynikał głównie z lęku. Tym razem jednak opuściła gardę i odebrała połączenie.

      – Tęskniłaś za mną? – zapytał zaczepnie policjant.

      – Jak za odrą, świnką lub różyczką.

      – Wolę cholerę. Brzmi groźniej i ludzie się jej boją.

      Dziewczyna przewróciła oczami i spojrzała na elektroniczny zegar wyświetlający się w panelu samochodowego radia. Jego cyfry przeskoczyły, a ona poczuła ukłucie w żołądku. Nie potrafiła stłumić obaw o Pawła i o to, czy wszystko pójdzie dobrze.

      – Dzwonisz z czymś konkretnym czy wygłosiłeś już swoje mądrości i mogę się rozłączyć? – wróciła do rozmowy z Brunonem. – Jestem trochę zajęta i nie mam czasu na pogaduchy.

      – A tak miło się gawędziło. – Westchnął teatralnie. – Pamiętasz niejakiego Ireneusza? Taksówkarza amatora, który wywoził klientki do lasu? Zdaje się, że skompromitowałaś go swoim reportażem.

      Larysa mruknęła potwierdzająco.

      – Dostałem cynk, że szuka cię na mieście, a to oznacza, że wkrótce możesz mieć nieproszonych gości.

      – Poradzę sobie – odparła po chwili namysłu i się rozłączyła.

      Publikując tekst, doskonale rozumiała, na co się naraża, ale zakładała, że ma jeszcze dużo czasu, zanim facetowi uda się ją namierzyć. Zaledwie kilka najbliższych osób znało jej adres i trzeba się było naprawdę postarać, żeby go zdobyć. W tej chwili dużo bardziej interesował ją Paweł.

      Wcześniej w jej mieszkaniu uzgodnili, że Wiśniewski ma przede wszystkim ustalić tożsamość Fantoma. Jeśli to się uda, ma go zaprowadzić podziemiami na Dworzec Centralny, a tam w spelunie „Nie ma jak u mamy”, w której podobno serwują najlepsze schabowe w Śródmieściu, przeprowadzić rozmowę. Plan był prosty, ale nie uwzględniał jednego. Dworzec znajdował się w trójkącie bermudzkim niedawnego życia Pawła. Larysa miała świadomość, że w tym rewirze natknięcie się na starych znajomych z wysokoprocentową butelką za pazuchą było więcej niż pewne. Jeszcze kilka dni temu Centralny był dla Wiśniewskiego niemal domem, a ona bardzo nie chciała, by przyjaciel na nowo się w nim rozgościł.

      Wyszła z samochodu i w zamyśleniu mijając przechodniów, maszerowała w stronę Rotundy. Po chwili dotarła do Patelni, miejsca, gdzie jej dawny szef umówił się z Fantomem. Potoczna nazwa tego betonowego placu przy wejściu do stacji metra Centrum przyjęła się już na tyle, że umieszczano ją nawet na tablicach dla niewidomych. Larysa uznawała to miejsce za soczewkę, w której skupiał się portret współczesnej Warszawy. Można tu było spotkać turystów, biznesmenów z aktówkami, studentów ciągnących ciężkie walizki wyładowane słoikami i eleganckie kobiety w garsonkach. Wszyscy mieli głowy napęczniałe od marzeń, ambicji lub zmartwień. Przy wejściu do podziemnego tunelu zazwyczaj grywała kapela wykonująca dawne piosenki o Warszawie, nieopodal zniszczony życiem mężczyzna bez opamiętania uderzał drewnianymi pałkami o krzesło, a w jeszcze inne dni Patelnię okupowali podrabiani Indianie. Można tu było kupić kwiaty, sznurówki, podpisać petycję przeciw aborcji, załapać się na darmowe przytulasy od nieznajomych albo stać się świadkiem kolorowego flash mobu. To było miejsce nawróceń, pikiet i randek. Brzydkie, a zarazem w dziwny sposób magnetyzujące. Otoczone kolorowymi muralami, tętniące