Babka z zakalcem. Alek Rogoziński

Читать онлайн.
Название Babka z zakalcem
Автор произведения Alek Rogoziński
Жанр Юмористическая фантастика
Серия
Издательство Юмористическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788366195981



Скачать книгу

„dupnymi rogalami”, muffiny „zapachajryjami”, a brownie „kupą Szatana”. Katarzyna bała się Frani niczym heretyk Świętej Inkwizycji i w związku z tym zawsze we wszystkim jej ustępowała, w duchu życząc jej codziennie, aby doznała jakiejś kontuzji, najlepiej na tyle niegroźnej, aby za bardzo nie cierpiała, ale tak poważnej, aby musiała już iść na zasłużoną emeryturę. Po tygodniach przemyśleń uznała, że najlepsza byłaby łuszczyca. Ewentualnie łagodna odmiana świerzbu.

      Jerzy, który doskonale znał Franię i jej ognisty temperament, parsknął pod nosem.

      – Zaczęłam się niepokoić dopiero pół godziny temu, kiedy się obudziłam i zobaczyłam, że nadal cię nie ma – dokończyła Katarzyna. – Więc…?

      Jerzy zaczął pozbywać się kolejnych części garderoby, rozsiewając je przy tym po całym pokoju.

      – Poszedłem na piwo z Darkiem – rzekł, starannie unikając wzroku żony. – Kojarzysz?

      Katarzyna pokręciła głową.

      – Kumpel ze studiów, był na naszym weselu – wyjaśnił Jerzy. – Zagadaliśmy się, a potem Darka złapał ból w klatce piersiowej. Od wielu lat jest chory na serce, więc gdy długo mu nie przechodziło, to się trochę zaniepokoiliśmy i pojechaliśmy do szpitala. Wiesz, że w naszym wieku lepiej dmuchać na zimne. Gdyby to był zawał, to przy jego chorobie byłby to wyrok. No, a potem… Sama wiesz, jak jest w szpitalach. Czeka się i czeka, i czeka… Zanim nas przyjęli, była już północ. Zrobili mu EKG, ale wyszło w normie, więc go odesłali do domu i kazali w razie czego wzywać pogotowie. Zostałem u niego, bo nadal go pobolewało i wolałem mu potowarzyszyć, żeby jakby co mu pomóc.

      – Nie wiedziałam, że z ciebie taki dobry Samarytanin – rzekła ironicznie Katarzyna.

      – No widzisz – ich spojrzenia po raz pierwszy tego ranka się skrzyżowały. – Zdziwiłabyś się, ilu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz…

      Katarzyna wstała z łóżka i mechanicznie pozbierała z podłogi i krzeseł porzucone tam elementy stroju męża. Jerzy, jak większość facetów, był przekonany, że jego spodnie, koszule, podkoszulki, skarpetki i majtasy to żywe istoty, które samodzielnie znajdują drogą do pralki, a tam magicznie same oczyszczają się z brudu, wieszają na suszarce, a następnie maszerują do szafki i karnie wieszają na wieszaku albo układają na półce w oczekiwaniu na to, aż znowu będą mu potrzebne.

      – W którym szpitalu tyle czekaliście? – zapytała niewinnie.

      Jerzy nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Pomny tego, że jego żona nigdy nie zadaje dodatkowych pytań, nie przygotował się na taką ewentualność.

      – Bielańskim – odrzekł wreszcie. – Straszny tam mają burdel… Można kojfnąć i nawet nikt tego nie zauważy, dopóki się nie potknie o zwłoki, a i to pewnie szybko nie następuje, bo cały personel już lata temu perfekcyjnie nauczył się na ślepo omijać tak drobne przeszkody na drodze. Idę wziąć prysznic. Potem możemy coś zjeść…

      Wydawszy w ten wysublimowany sposób rozkaz „zrób śniadanie”, Jerzy zniknął za drzwiami łazienki. Katarzyna przez chwilę patrzyła na trzymane w rękach mężowskie ciuchy, a następnie wypuściła je z rąk na podłogę, przeszła po nich z mściwą miną i podeszła do stojącego przy łóżku stolika nocnego. Sięgnęła po leżącą tam komórkę, po czym otworzyła w niej wyszukiwarkę internetową. Chwilę później wiedziała już, że tej nocy ani żadnej z poprzednich czternastu nocy SOR w Szpitalu Bielańskim nie przyjął żadnego pacjenta, a to z tej prostej przyczyny, że mieli remont. Nic dziwnego, zważywszy na fakt, że kiedy ostatnio tam trafiła, miejsce to wyglądało na większą ruinę niż pałac w greckim Knossos. W sumie nie musiała nawet nic sprawdzać, bo od początku wiedziała, że jej mąż kłamie. Zawsze jednak warto było się upewnić. Pytanie tylko, co teraz zrobić z pozyskaną w ten sposób wiedzą.

      – Pamiętasz o dzisiejszym wieczorze?! – krzyknęła, odkładając na później rozstrzygnięcie tego dylematu i korzystając z tego, że z łazienki nie dochodził jeszcze szum prysznica. – Zamówiłeś kwiaty, tak jak prosiłam?!

      – Nie mógłbym zapomnieć! – odkrzyknął Jerzy. – Wielki dzień! Mam nadzieję, że jutro obudzimy się w innej rzeczywistości! La dolce vita! Świat będzie nasz!

      Katarzyna zmrużyła oczy. Ktoś, kto by teraz na nią popatrzył, zawyrokowałby, że musiała być wściekła. W istocie było jednak zupełnie inaczej. Katarzyna wiedziała, co jej mąż ma na myśli i dlaczego tak bardzo czeka na to, co – jak oboje mieli nadzieję – zostanie ogłoszone w czasie dzisiejszej urodzinowej kolacji u mamy. Co jednak, jeżeli Luiza zaskoczy wszystkich i podejmie inną decyzję niż ta, jakiej się spodziewali? Nikt nie wiedział lepiej od Katarzyny, jak bardzo nieprzewidywalna potrafi być Luiza. A jeśli dzisiaj też ich zaskoczy? Jak zareaguje na to Jerzy? Katarzyna obawiała się, że znała odpowiedź na to pytanie, i wcale jej ona nie cieszyła. Jeśli bowiem okaże się nagle, że za sprawą decyzji mamy nie będzie mogła liczyć na miliony, jakie przynosi jej firma, to wtedy w razie czego zostanie jej tylko jeden argument, aby zatrzymać przy sobie męża. Tyle że nigdy nie chciałaby być zmuszona go użyć…

      Uczuciem malującym się na twarzy Katarzyny nie była wcale złość, ale lęk przed tym, co może czekać ją już za kilka godzin.

      * * *

      W tym samym mniej więcej czasie w innej części stolicy Tomasz Mirski ze starannie skrywaną irytacją obserwował swoją, krzątającą się przy kuchni żonę, zastanawiając się złośliwie, czy istnieje na świecie jakakolwiek przypadłość zdrowotna, która by jej nie dotknęła. Ledwo co wyleczyła się z korzonków, przez które zalegała w łóżku przez ostatnie dwa tygodnie, a już dostała migreny oraz ganglionu. A przynajmniej tak oznajmiła słabym głosem o poranku, pokazując mu omdlewającym gestem jakąś mikroskopijną czerwoną kropkę na nadgarstku. Ponieważ słowo „ganglion” skojarzyło się Tomaszowi jedynie z gangreną, przelotnie ucieszył się nawet, że żona w miarę szybko zejdzie z tego świata, co zaoszczędzi mu przechodzenia przez piekło, którym w naszym kraju bywa procedura rozwodowa. Szybko jednak sprawdził, że ganglion to jedynie niezagrażająca życiu galaretowata torbiel, w dodatku na zdjęciu w Internecie nijak nieprzypominająca tego, co właśnie zobaczył na ręce Krystyny. Wiedział jednak z bogatego doświadczenia, że nie ma co dzielić się z żoną świeżo pozyskaną i bądź co bądź optymistycznie brzmiącą wiedzą, bo jego połowica z miejsca zelży go mianem „nieczułego monstrum”, rozpłacze się, a następnie wymyśli sto innych przypadłości zdrowotnych, które właśnie ją dotknęły. Co gorsza, nie będzie jej można nijak udowodnić symulacji, bo sięgnie po choroby, których nie da się łatwo i szybko zdiagnozować. Jak zawsze. Tomasz przez moment zastanowił się, czy jego żona wymyśla swoje choroby na bieżąco, czy też ma z góry zrobioną na cały rok listę tego, na co będzie cierpieć.

      – Przyszły do ciebie jakieś papiery – poinformowała go zbolałym tonem Krystyna, odwracając się od kuchenki. – Mógłbyś mi podać patelnię? I najlepiej od razu postawić ją na palniku? Bo obawiam się, że z powodu ganglionu nie będę w stanie utrzymać jej w dłoni. Cała mi drży!

      – Przecież powiedziałem, że zrobię śniadanie – przypomniał Tomasz, sięgając posłusznie po zawieszone na ścianie nad jego głową naczynie i stawiając je na kuchence – to mi odpowiedziałaś, że nie ma mowy. Jakie znowu papiery?

      – Urzędowe – wyjaśniła Krystyna, wrzucając na patelnię odrobinę masła. – Nie otwierałam ich. Wiesz, że od tych wszystkich pism dostaję bólu głowy. Poza tym są napisane małymi literkami, a ja mam ostatnio taki słaby wzrok. I ciągle mi przed oczami latają męty. Trudno to znieść.

      – Kto ci lata?! – zdziwił się Tomasz, nieco zaniepokojony wieścią, że wzrok jego żony psują jakieś wyrzutki społeczne i to w dodatku skrzydlate.

      – Nie kto, tylko