Spinka. Katarzyna Kacprzak

Читать онлайн.
Название Spinka
Автор произведения Katarzyna Kacprzak
Жанр Зарубежные детективы
Серия
Издательство Зарубежные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788363842864



Скачать книгу

wyjaśnić?

      – Dobrze – zgodził się aspirant. – W takim razie panów poproszę o rozmowę, a resztę państwa proszę o wpisanie swoich danych na listę, a potem udanie się do domów i stawienie się w poniedziałek rano w zakładzie pracy.

      – Przepraszam panów. – W korytarzu pojawił się kierownik ośrodka. – Czy ja mogę panom od razu dać fakturę?

      – Panie, pan tu o fakturze, a my tu mamy nieboszczyka!

      – No właśnie. Zlecenie na imprezę podpisywał mi prezes Kamienny i on nie żyje, to kto mi teraz zapłaci? – Kierownik wyglądał na mocno zafrasowanego.

      – Proszę pana – Stefan zwrócił się spokojnie do kierownika, odciągając go na bok. – Może być pan spokojny o swoje pieniądze. Jesteśmy porządną firmą. Za wszystko zapłacimy. Tylko może ten moment nie jest najlepszy. Proszę mi dać kwity, wszystkim się zajmę. W poniedziałek.

      – Ale…

      – W poniedziałek. Na pewno – zapewniał spokojnie Gałązka.

      – Ale podpisze mi pan odbiór faktury?

      – Oczywiście, że podpiszę – odpowiedział Stefan, sięgając po długopis do wewnętrznej kieszonki marynarki.

      Policjant wraz z Wojciechem i Stefanem udali się do małej salki konferencyjnej znajdującej się naprzeciwko stołówki. Był to właściwie niewielki pokój z ustawionym pośrodku dużym stołem z krzesłami oraz tablicą magnetyczną, na której można było pisać kolorowymi mazakami. Kolejne pomieszczenie ośrodka, które miało dopomóc w zarabianiu pieniędzy na konferencjach i szkoleniach dużych korporacji. Jasiński usiadł po jednej stronie stołu, dając znak swoim rozmówcom, żeby usiedli naprzeciwko – konfrontacyjnie. Następnie pochylił się lekko w ich stronę, a z wyrazu jego twarzy można było wyczytać uprzejme zainteresowanie i wyczekiwanie.

      – Wojciech Wesel, miło mi. O ile oczywiście może być miło w zaistniałych okolicznościach… – przedstawił się raz jeszcze Wojciech, podając Jasińskiemu swój dowód osobisty i zanim aspirant zdążył otworzyć usta, by zadać pierwsze pytanie, kontynuował: – Domyślam się, że chce pan wiedzieć wszystko o wczorajszej imprezie i jej uczestnikach, ze szczególnym uwzględnieniem poczynań prezesa Kamiennego? Już śpieszę wyjaśnić. Otóż wczorajsza wieczorna impreza rozpoczęła się punktualnie o godzinie dwudziestej pierwszej zero zero…

      Wojciech zdawał szczegółową relację z imprezy integracyjnej:

      – Około pierwszej w nocy niektórzy pracownicy zaczęli się rozchodzić do swoich pokoi. Przez całą noc z ośrodka nikt nie wychodził i nikt nie wchodził, co wiem, bo sam pomagałem ochroniarzowi zamykać drzwi na klucz, jak tylko wyszli występujący artyści. To było około dwudziestej trzeciej. A potem ochroniarz oglądał telewizję i zasnął przed telewizorem, co naocznie stwierdziłem około północy, a potem znów o trzeciej nad ranem. Drzwi ośrodka były całą noc zamknięte. Drzwi od wejścia służbowego zamknięto wcześniej, zaraz po kolacji. Potem ochroniarz wypuszczał tylko konferansjera i artystów. Rozmawiałem już w tej sprawie z kierownikiem ośrodka, zapasowe klucze od obu wejść są u niego w gabinecie, zamknięte w gablocie.

      – Cóż za precyzyjny opis sytuacji! – aspirantowi wreszcie udało się przerwać słowotok Wojciecha. – A widział pan na tej imprezie prezesa?

      – Prezes po przemówieniu i zejściu ze sceny udał się do baru, gdzie po chwili do niego dołączyłem razem z obecnym tu Stefanem Gałązką. W barze siedzieliśmy bez przerwy do pierwszej w nocy. To znaczy prawie bez przerwy, bo Wiktor przynajmniej raz wychodził do toalety. Potem prezes udał się na parkiet. Około trzeciej wrócił do baru. Widziałem go, jak szedłem do ochroniarza. Jak wróciłem, Wiktor, to znaczy prezes, znów był na parkiecie. Do ostatniego tańca pląsał z Moniką, swoją sekretarką. O czwartej rano, jak przestali grać, udał się w kierunku swojego pokoju.

      No no, pomyślał aspirant, nie będzie tak źle. Sądząc po sposobie zachowania Wojciecha, policjant od początku widział w nim sprzymierzeńca i pomocnika. Podstawowe informacje zostały mu podane na tacy. Ale trzeba to będzie jeszcze zweryfikować. Przesłuchać całą resztę. Teraz miał już jaki taki ogląd sytuacji. Z drugiej jednak strony, pomyślał Jasiński, może to tylko taka zmyłka. Może ten cwaniaczek chce mi tylko zamydlić oczy? Niby taki pomocny, niby tak wszystko dokładnie opowiada, ale czy w tym zachowaniu nie kryje się jakieś drugie dno? Trochę roboty jednak z tym będzie. Spokojnie, zaangażuje do tego młodszą aspirant Darię Tałaj, swoją współpracownicę, a właściwie podwładną. Młoda jest, niech się wykaże.

      – Tak… – przytaknął w zamyśleniu. – Przyznam, że jestem pod wrażeniem pana pamięci.

      – Dziękuję. Od dzieciństwa ćwiczę pamięć. Moją ulubioną zabawą była gra w zapamiętywanie par kart, grał pan w to kiedyś? – zapytał Wojciech, nie dając jednak policjantowi szansy na udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. – A w zuchach zdobyłem nawet sprawność „Pamięć absolutna”.

      – Tak… – powtórzył aspirant, któremu znowu nie udało się nic więcej wtrącić do monologu Wojciecha. – A co się tu działo dziś rano?

      – Wstałem piętnaście po dziewiątej. O wpół do dziesiątej zszedłem do stołówki na śniadanie. Miałem zamiar dość wcześnie wracać do domu, mam dużo pracy. W stołówce było już kilka osób, wśród nich: Magda Amber, Anna Szeląg i obecny tu Stefan Gałązka, do których dołączyłem. Właśnie zastanawiali się, gdzie jest prezes. Potem ruszyliśmy do jego pokoju i…

      – Dziękuję, ten opis zdarzeń na razie wystarczy. Mam jednak jeszcze kilka pytań do pana – powiedział aspirant tonem nie znoszącym sprzeciwu i tym samym wreszcie zatrzymał słowotok Wojciecha.

      – Jestem do pana dyspozycji, panie aspirancie – Wojciech zawsze zwracał się do ludzi, z którymi rozmawiał, w stosownej formie, nigdy nie zapominając o odpowiednich tytułach. Ponadto przywiązywał dużą wagę do zajmowanego przez rozmówcę stanowiska. Pomimo młodego wieku i wychowania w nowoczesnych czasach zwracał baczną uwagę na zajmowane miejsce w hierarchii, stosunki służbowe oraz na zachowanie odpowiedniego dystansu w relacjach zawodowych. Nie pozwalał sobie na zbytnie spoufalanie się z podwładnymi, a na zdrobnienie swojego imienia po prostu nie reagował.

      – Co dokładnie pan robił podczas piątkowej imprezy?

      – Głównie siedziałem w barze, nawiązywałem i podtrzymywałem nawiązane wcześniej kontakty. Rozmawiałem przede wszystkim o sprawach zawodowych.

      – Pił pan coś?

      – Ja mało piję, zwłaszcza na imprezach służbowych. Rozumie to pan zapewne, panie aspirancie? – Wojciech chciał się odnieść do doświadczeń policjanta, jednak trafił jak kulą w płot. Jasiński bowiem uchodził w swoim środowisku za starego pijaka, który, jak większość policjantów, każdą służbową imprezę uważał za znakomitą okazję do darmowego picia i wyżerki. Okazję, której nie można przepuścić. Legendą obrosły już opowieści, że jeśli już Jasiński pojawiał się na jakimś szkoleniu, był tam jedynie w porze lunchu lub kolacji. Każdą agendę szkolenia studiował zawsze pod kątem ilości i pór posiłków. Nigdy nie przepuścił okazji do zjedzenia czegoś na cudzy koszt. Niemal natychmiast po jedzeniu znikał ze szkolenia. Co do alkoholu – zdaniem aspiranta każdy, kto nie pił, zwłaszcza alkoholu, za który nie trzeba było samemu płacić, był z gruntu podejrzany. Niepijący w towarzystwie osobnik był wedle przekonań Jasińskiego albo chamem, który się wywyższa i nie napije z kolegami z pracy (czytaj: z byle kim), albo kapusiem, albo po prostu był nienormalny, a żadna z tych ewentualności nie była dobra. Jasiński szybko zadał kolejne pytanie:

      – Długo pan pracuje w Top