Название | Infantka |
---|---|
Автор произведения | Józef Ignacy Kraszewski |
Жанр | Зарубежная классика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная классика |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Talwosz zwątpiwszy ażeby towarzysza przekonał, tchnął piersią całą i rzucił się z impetem wielkim na swój tarczan.
Bobola z wolna wstał, poszedł do dzbana wody sobie nalać, napił się, wąsy otarł i nic nie mówiąc, legł także na posłanie.
W komnacie ogień, jakby czekał na to, przygasł zupełnie i karmazynowe tylko węgle z pod popiołu jak rubiny świeciły.
Gdy z rana wstawszy Talwosz się ubrał i wyszedł się około dworu rozpatrzeć, ranniejszą jeszcze od siebie Dosię Zagłobiankę znalazł już stojącą w progu, na rozmowie z ochmistrzynią i starą sługą królewnej Żalińską.
Szeptały obie, tak smutne mając twarze, iż Talwoszowi na myśl przyszło spytać czy się co złego nie stało.
Dosia Zagłobianka cała czarno ubrana, ale w smutnej tej odzieży tak cudnie piękna, iżby ją nikt za sługę nie wziął, ale za wysokiego rodu panią – z pańską też dumą nosiła strój ten skromny i ubogi.
Po dniu dopiero ta piękność, o której sobie wczoraj rozpowiadali Bobola z Talwoszem, w całej swej świetności się okazywała.
Czarnowłosa, czarnooka, biała ale z odcieniem jakimś płci brunatnym, świeża, rysy miała nadzwyczajnej czystości i wielkiego wdzięku, chociaż coś w nich niemal męzkiego, zuchwałego, dziwnego w tak młodem dziewczęciu uderzało.
Dumna była i wyzywająca, jakby nieustannie bronić się była zmuszoną.
Twarzyczka zawsze piękna, pod naciskiem myśli i uczuć mieniła się co chwila i była w ciągłym ruchu, to się rozpogadzając, to zachmurzając naprzemiany.
Kibić, włos bujny, rączka i nóżka, wszystko odpowiadało obliczu.
Zdawała się jakąś przebraną księżniczką, tak wybitnie arystokratyczną miała powierzchowność, chociaż się nie starała o nią.
Talwosz, na którym czyniła wrażenie istoty jakiejś wybranej, stawał się przy niej pokornym i nieśmiałym, choć mu zwykle na energii nie zbywało.
Żalińska ochmistrzyni, zdawna przy królewnie Annie w usługach będąca, była jedną z tych długą powolnością zepsutych sług, które przewodzą i dziwaczą, więcej o sobie niż o pani myślą, mało się na co zdają a wiele kosztują. Anna królewna ulegała jej przez wdzięczność i z nałogu, obawiała się nawet, dawała na siebie gderać i wyrzekać i wszystko od niej przyjmowała. Ona, mąż, syn więcej na dworze przewodzili niż należało, a wiernością swą i przywiązaniem oczy nieustannie wykałali.
Rozmawiały z Zagłobianką po cichu, nachylone ku sobie, zajęte czemś mocno i strwożone; Żalińska jak zawsze skarżyła się na królewnę, broniła jej Dosia – gdy Talwosz przybliżył się do nich z zapytaniem.
– Nie ma tam co nowego, na coby radzić potrzeba? Nie mogę ja służyć czem?
Żalińska skrzywiła się, patrząc na niego z ukosa.
– Nowego nie ma nic – rzekła kwaśno – i stara bieda dosyć dokucza. Wszyscy głowy tracimy, a królewna nad sobą i nad nami litości nie ma, dziwaczy i płacze, a płacze…
Dzień łzami poczyna, wieczorem skończywszy go płaczem.
– Wracam z zamku, od oboźnego – dodała Dosia nie patrząc na Talwosza. – Król i dziś ma się coraz gorzej, ani doktorowie, ani czarownice nic nie mogą, a o widzeniu się z siostrą słuchać nie chce.
– Na rany Chrystusowe – przerwała Żalińska gwałtownie, ręce załamując – nie może to być! Widzieć się musi, pojednać się, obmyśleć coś dla niej! Nie ma się znowu czego tak trwożyć, jak królewna, a wy jej strachu dodajecie, gdy ją trzeba zgromić i uspokajać.
Nie dokończywszy nasrożyła się ochmistrzyni.
– Nie do nas należy gromić! – odezwał się Talwosz. – Ale jeśli trzeba co czynić, powiedzcie mi dokąd mam iść, będę kołatał, dobiję się bodaj do samego króla.
Dosia spojrzała na niego teraz dopiero.
– Czekajmy, co królewna każe – odezwała się.
Wszystko troje zamilkli a Żalińska burczała coś sama sobie, gdy wtem do jednego z okien, z wewnątrz pukać zaczęto i Talwosz dojrzał za szybami białą rękę, która mu dawała znaki.
– Zdaje się, że królewna mnie woła – odezwał się.
Żalińska i Dosia usunęły się a Talwosz śpiesznym krokiem wszedł do sieni i skierował się w lewo do antykamery, od której drzwi do dalszych izb stały otworem.
W pierwszej z nich czekała na niego królewna Anna.
Tu ona zwykle przyjmowała niewielu ją odwiedzających, a nic nie dozwalało domyśleć się mieszkania córki i siostry królów, tak komnata skromną była i ubogą. Przystałaby ledwie zamożniejszemu mieszczaninowi.
Obicia na ścianach nie było żadnego, sklepienie przyciemniałe i nizkie dawało jej cechę klasztorną i ponurą, okna, z błonami w ołowiu dawno nieoczyszczanemi, skąpo przepuszczały światła. Stół w pośrodku stojący okrywał kobierczyk wytarty i spłowiały. Kilka krzeseł ciężkich, ławy pod ścianami okryte licho, a za całą ozdobę w głębi rodzaj ołtarzyka, na którym stał krucyfiks i dwa dzbanuszki z kwiatami – to było wszystko.
Anna Jagiellonka w czarnej, fałdzistej sukni, jakby zakonną przypominającej, z łańcuchem na szyi, przy którym był krzyżyk złoty, z głową odkrytą, na której koronkowa, przejrzysta zarzucona była zasłonka, związana pod brodą, chusteczkę białą trzymając w ręku, czekała w pośrodku izby na Talwosza.
Pomimo oczu łzami zmęczonych i bladej twarzy, miała jeszcze resztkę młodości, i lat, których doszła, domyślać się nie było można.
Wyraz wielkiej, tłumionej boleści czynił ją sympatyczniejszą jeszcze.
W obliczu tem zmęczonem życiem, nadziejami i rozpaczą, pragnieniami i upokorzeniami, ofiarami i niewdzięcznością, tyle się łączyło z sobą znamion różnych przeszłości i teraźniejszości, iż trudno było właściwy jej charakter odgadnąć. Energia i zwątpienie, słabość i siła jakby prądami gorączki i zimna przepływały po licu.
Niecierpliwe drżenie dostrzegł Talwosz zbliżając się ku niej z uszanowaniem.
Zaledwie dała mu się pokłonić.
– A! Talwoszu mój! – odezwała się głosem poruszonym, w którym łkanie tłumione czuć było. – Talwoszu mój! Radź i ratuj, nie mam nikogo. Co tu począć, król coraz gorzej.
– Miłościwa pani – przerwał Talwosz żywo nie chcąc się jej dać rozżalać – pewny jestem, że tam u króla JMości co panna Dorota przez oboźnego uczynić mogła, to zrobiła jak najlepiej. Wiem że obiecali dopilnować, aby o W. K. Mości nie zapomniał. Nie może to być, lada chwila odbierzemy wiadomość.
– Ale nim to nastąpi – rzekła królewna głos zniżając – mój Talwoszu, na utrzymanie mego szczupłego dworu, choć jak oszczędne, nie mam nic. Nikt o moich potrzebach nie myśli.
Ja dla siebie nie wymagam wiele, gotowam suszyć o chlebie i wodzie, Bóg widzi, ale mi wstyd ludzi… dla tej dostojności córki królewskiej, siostry królewskiej, którą dźwigać muszę.
Zbliżyła się parę kroków do Talwosza i obejrzała dokoła.
– Przed wami ja się ukrywać nie potrzebuję – dodała – tyś wiernym naszym sługą.
– I żywot gotówem dać aby tego dowieść – gorąco zawołał