Fabryka Absolutu. Karel Čapek

Читать онлайн.
Название Fabryka Absolutu
Автор произведения Karel Čapek
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

dobrowolnego ubóstwa. Rady zarządu zwoływać już nie możemy. Dom wariatów, a nie rada zarządu, panie prezesie. Musi pan cały ten kram sam wziąć w ręce.

      – Ależ to straszne, dyrektorze! – westchnął G. H. Bondy.

      – Straszne. Czy słyszał pan o Banku Cukrowników? Tam wszyscy urzędnicy dostali ataku od razu. Pootwierali okna i rozdawali pieniądze wszystkim, co chcieli brać. Na dziedzińcu palili nawet – całe stosy banknotów.

      – W Banku Cukrowników… Czy tam nie mają przypadkiem naszego Karburatora?

      – Oczywiście, mają. Do centralnego ogrzewania. Bank Cukrowników pierwszy zaprowadził centralne ogrzewanie karburatorowe. Teraz policja Bank zamknęła. Bo nawet prokurenci i dyrektorzy dostali ataku.

      – Panie dyrektorze, zakazuję dostarczania Karburatorów bankom.

      – Czemuż to?

      – Zakazuję i basta! Niech używają węgla!

      – Trochę za późno. Wszystkie banki już instalują nasze ogrzewanie. W tej chwili zaprowadzamy je w sejmie i we wszystkich ministerstwach. Centralny Karburator na Sztwanicy29 jest gotów i będzie oświetlał całą Pragę. Jest to pięćdziesięciokilowy kolos, wspaniały motor. Pojutrze o szóstej wieczorem zostanie uroczyście puszczony w ruch w obecności głowy państwa, starosty miasta, miejskiej rady i przedstawicieli MEAS. Musi pan tam być. Pan przede wszystkim.

      – Broń mnie Boże! – zawołał pan Bondy przerażony. – Nie, nie, broń mnie Boże! Ja tam nie pójdę!

      – Musi pan, panie prezesie. Nie możemy posłać tam Rosenthala albo Hubki. Przecie to są wściekłe wariaty. Wygadywaliby straszne rzeczy. Chodzi o honor naszych zakładów. Starosta miasta ma przygotowaną mowę ku uczczeniu naszego dzieła. Przyjdą przedstawiciele obcych państw i zagranicznej prasy. Ogromna uroczystość. Jak tylko na ulicach rozbłysną światła, orkiestry wojskowe zagrają na placach intrady i fanfary, będzie śpiewał Hlahol30, Krzyżowski31, chór robotniczy i nauczycielski, będą fajerwerki i sto jeden wystrzałów z armat, oświetlenie Zamku i Bóg wie, co tam jeszcze. Panie prezesie, pan musi być obecny!

      G. H. Bondy powstał udręczony.

      – Boże, Boże mój – szeptał – jeśli możesz… odejmij ode mnie ten kielich…

      – Przyjdzie pan? – nastawał nieustępliwy dyrektor.

      – Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił – westchnął G. H. Bondy.

      8. Na bagrownicy

      Koło Sztiechowic32 stała bagrownica ME 28, znieruchomiała w wieczornym zmierzchu. Paternosterowa33 draga34 już dawno przestała wynosić chłodny piasek z dna Wełtawy. Wieczór był ciepły i bezwietrzny, pachnący skoszonymi trawami i wydechem lasu. Północny zachód jeszcze trochę płonął słodkim pomarańczowym blaskiem. Tu i ówdzie błysnęła fala boskim poblaskiem odbijającym niebiosa. Zajaśniała, zaszumiała i rozlała się w fosforyzującej gładzi wodnej.

      Od Sztiechowic zbliżało się do bagrownicy czółno. Płynęło wolno, zmagając się z bystrym prądem, czarne na jaśniejącej rzece niby duży robak wodny.

      – Ktoś jedzie do nas – ozwał się spokojnie bagrownik Kuzenda, siedzący na burcie bagrownicy.

      – Dwóch – rzekł po chwili maszynista Brych.

      – Ja już wiem, kto jedzie – rzekł pan Kuzenda.

      – Kochankowie ze Sztiechowic – rzekł pan Brych.

      – Muszę ugotować dla nich kawy – zadecydował pan Kuzenda i poszedł na dół.

      – No więc, dzieci! – wołał Brych w kierunku czółna. – W lewo! W lewo! No, kobieto, podaj mi rękę, o tak! I siup na górę!

      – Ja i Pepek – mówiła dziewczyna, stojąc już na pokładzie – my… myśmy chcieli…

      – Dobry wieczór – witał się młody robociarz, stając tuż za nią. – Gdzież to pan Kuzenda?

      – Pan Kuzenda gotuje kawę – rzekł maszynista. – Siadajcie, o, patrzcie, ktoś do nas płynie. To wy, piekarzu?

      – To ja – ozwał się głos. – Dobry wieczór, panie Brych. Wiozę do was pocztowca i pana gajowego.

      – No to chodźcie na górę, bracia – rzekł pan Brych. – Gdy pan Kuzenda ugotuje kawę, zaczniemy. Kto przyjdzie jeszcze?

      – Ja – odpowiedział głos z boku bagrownicy. – Pan Hudec chciałby was także posłuchać.

      – Witam pana, panie Hudec – mówił maszynista, pochylając się na dół. – Chodźcie na górę, tu jest drabinka. Poczekajcie, panie Hudec, zaraz wam podam rękę, bo pan tu jeszcze nie był.

      – Panie Brych – wołali z brzegu jacyś trzej ludzie – niech pan pośle po nas czółno. Dobrze? Chcielibyśmy dostać się do was.

      – Zajedźcie po nich, wy tam na dole! – rzekł pan Brych. – Niech się każdemu dostanie Słowa Bożego! Siadajcie, bracia, i ty, siostro. Nie ma u nas brudu od czasu jak opalamy maszynę Karburatorem. Brat Kuzenda przyniesie wam kawy, a potem zaczniemy. Witam was, młodzieńcy. Pójdźcie na górę!

      Potem pan Brych stanął nad otworem wiodącym po drabinie na dół i zawołał w głąb bagrownicy.

      – Halo, Kuzenda! Dziesięciu na pokładzie.

      – Dobrze! – odpowiadał z głębi głuchy głos. – Już niosę kawę.

      – Więc siadajcie – zwrócił się gorliwy głos Brycha do przybyłych. – Panie Hudec, my tu mamy tylko kawę; myślę, że to pana nie obrazi.

      – Skądże! – zastrzegał się pan Hudec. – Chciałem tylko widzieć waszą – wasz – wasze posiedzenie.

      – Nasze nabożeństwo – łagodnie poprawił go pan Brych. – Wie pan, my tu wszyscy jesteśmy braćmi. Trza panu wiedzieć, panie Hudec, że ja byłem alkoholik, a Kuzenda robił politykę, ale spłynęła na nas łaska. A ci bracia i siostry – mówił wskazując wokół – jeżdżą do nas co wieczór, aby się modlić o podobny dar ducha. Na przykład ten piekarz miał duszności, a Kuzenda go uzdrowił. No, powiedzcie, piekarzu, jak to było.

      – Kuzenda wkładał na mnie ręce – mówił piekarz z cichym uniesieniem – i nagle rozlało mi się w piersi takie ciepło. Wie pan, coś we mnie jakby stuknęło, a ja zacząłem oddychać, jakbym latał po niebie.

      – Zaraz, mój piekarzu – poprawił go Brych. – Kuzenda nie wkładał na was rąk. Przecie nie wiedział, że robi cud. Tylko zrobił ręką taki znak, a wyście potem powiedzieli, że możecie oddychać. Tak to było.

      – My byliśmy obecni przy tym – opowiadała dziewczyna ze Sztiechowic. – Pan piekarz miał taki blask dokoła głowy. A mnie pan Kuzenda zażegnał potem suchoty35. Prawda, Pepku?

      Młodzieniec ze Sztiechowic rzekł:

      – To najczystsza prawda, panie Hudec. Ale dziwniejsze jest to, co się stało ze mną. Ja nie byłem porządnym człowiekiem, panie Hudec. Siedziałem też już w kryminale, wie pan, za kradzież i jeszcze za coś. Pan Brych mógłby panu dużo powiedzieć o mnie.

      – E, co tam! – machnął Brych ręką. – Brakło panu tylko łaski. Ale tutaj, na tym miejscu, dzieją się dziwne rzeczy, panie Hudec. Może i sam pan to poczuje. Brat Kuzenda umie to powiedzieć, ponieważ dawniej bywał na wiecach. Patrzcie, już idzie.

      Wszyscy



<p>29</p>

Sztwanica, czes. Ostrov Štvanice – wyspa na Wełtawie w Pradze. [przypis edytorski]

<p>30</p>

Hlahol, właśc. Hlahol pražský – chór mieszany założony w Pradze w 1861 r. i istniejący nadal w XXI w. [przypis edytorski]

<p>31</p>

Krzyżowski – w wersji czeskiej: Křížkovský; tu mowa o istniejącym w latach 20. XX w. w Pradze towarzystwie śpiewaczym, którego patronem był XIX-wieczny czeski kompozytor Pavel Křížkovský (1820–1885). [przypis edytorski]

<p>32</p>

Sztiechowice, czes. Štěchovice – miasteczko w Czechach nad Wełtawą, ok. 30 km na południe od centrum Pragi. [przypis edytorski]

<p>33</p>

paternosterowa – odnoszący się do łac. Pater noster, pierwszych słów modlitwy Ojcze nasz. [przypis edytorski]

<p>34</p>

draga – pogłębiarka. [przypis edytorski]

<p>35</p>

suchoty (daw.) – gruźlica płuc. [przypis edytorski]