Król chłopów. Józef Ignacy Kraszewski

Читать онлайн.
Название Król chłopów
Автор произведения Józef Ignacy Kraszewski
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

mój, – wołał, obejmując starca jęczącego, – ojcze mój – użal się nademną. Niezasłużone jakieś przekleństwo wisi nad głową moją – zginąć więc muszę ostatni z rodu, a państwo moje pójść w obce ręce…

      – Nie – odparł stary Jan, którego syn zmusił usiąść, bojąc się, aby mu sił po bezsenności i cierpieniach nie zabrakło – nie! Nazwałeś mnie ojcem, chciałem ci nim być – dać własną córkę – Bóg moje najlepsze chęci zniweczył, lecz nie wyrzeknę się ani tytułu tego, ani jego obowiązków.

      Wtem margrabia Karol wtrącił:

      – Bracie mój, bo i ja nie wyrzekam się braterstwa z tobą – daj słusznemu żalowi przeminąć… Ja i król, ojciec mój, będziemy się starać wyszukać ci żony… Ożenim cię… zadasz kłam przepowiedniom nierozsądnym i złośliwym… Nie dopuścim tego, aby królestwo twoje…

      Stary Jan począł w tej chwili żywo:

      – Dobrze mówi – Karol… niech nas ta wspólna boleść połączy, poprzysięgnijmy sobie braterstwo… Ja i Karol wyszukamy ci małżonki.

      Kaźmirz chwycił rękę Jana.

      – A ja na pamięć tej drogiej zmarłej, której mi nikt nie zastąpi, przysięgam Wam, że z ręki Waszej przyjmę narzeczoną, jaką mi dacie… Ona będzie nowym węzłem między mną a wami…

      Tak, przy zaledwie ostygłych zwłokach, już Margrabia Karol rzucił myśl dla polityki swej potrzebną, i mającą związek pomiędzy Polską a Luksemburczykami utrzymać.

      Kaźmirz przyjął ją ze ślepem zaufaniem, pod ciężarem przepowiedni i trwogi zejścia bezpotomnym.

      Córka, którą mu zostawiła Aldona, nie mogła wziąć na skronie korony tej, której obrona męzkiej potrzebowała dłoni…

      Z równie wielkim żalem, jak przed chwilą radość była – pogrzebowe odbyły się obrządki. Kaźmirz pozostał, aby zwłoki narzeczonej odprowadzić do grobu królewskiego na Zbrasławiu.

      Ponowiono jeszcze po smutnym obrzędzie zapewnienia przymierza i nierozerwanej przyjaźni, a Jan i Karol zobowiązali się uroczyście wynaleźć dla króla nową narzeczonę – którą on z ich rąk przyjąć miał bez wyboru.

      Pożegnanie było uroczyste i najczulsze, lecz orszak polski, który z tryumfem, weselem i wrzawą wjeżdżał do złotej Pragi, wyciągnął z niej rankiem, po cichu, przeprowadzony przez Margrabiego Karola – odziany żałobą i smutny.

      Król Kaźmirz we wszystkich litość obudzał. – Wprawdzie po przemożeniu pierwszego wybuchu rozpaczy, odzyskał on męztwo i siłę ducha, lecz głęboki smutek czynił go martwym na wszystko.

      Jechał, dając się prowadzić – nie okazując niczem zajęcia – zobojętniały i pogrążony w sobie.

      Takim na pierwszym noclegu na czeskiej ziemi – wieczorem, znalazł go ulubiony mu powiernik, ksiądz Suchywilk, Grzymalita, który mu towarzyszył do Pragi.

      Był to jeden z najpoważniejszych, najuczeńszych swojego czasu duchownych, mąż dobrej rady, nieskazitelnego charakteru, a wielkiego przywiązania do Kaźmirza, który mu miłość jego dla siebie zupełnem odpłacał zaufaniem.

      Jak wuj jego, Arcybiskup Bogorja, tak on kształcił się za granicą, w Bononji, Padwie i Rzymie dokończył nauki, a oprócz suchej ich treści, przywiózł z sobą zdrowe i żywe pojęcie wszystkiego, co własny kraj wymagał.

      Wielkiej siły ducha mąż, umiejący prawdę mówić i nie zniżający się nigdy do pochlebstwa – cenionym był przez króla wysoko.

      Szanował go Kaźmirz i często mu był posłuszny.

      Sama postać jego wrażała uszanowanie i oznaczała męża charakteru energicznego a nieulęknionego. Król po nim miękkiej pociechy innych spodziewać się nie mógł.

      Suchywilk, wszedłszy do izby, w której król siedział pogrążony w sobie, a Kochan stał u proga – popatrzył chwilę nań, nim się zbliżył.

      Wstydząc się swojego tak jawnie słabość odkrywającego smutku, król powstał, zmuszając się do uprzejmego uśmiechu. Kochan czuł się tu już niepotrzebnym, i zniknął.

      Zostali sami.

      Czas jakiś Grzymalita milczał.

      – Miłościwy panie – odezwał się, – mierząc króla swem wejrzeniem spokojnem – nie trzeba się tak poddawać boleści, choć jest ona bardzo usprawiedliwioną. Lecz, taka kolej rzeczy ludzkich – takie są losy nasze, nic na ziemi nie ma pewnego. Bóg doświadcza i próbuje.

      Po tej przedmowie Suchywilk począł zwolna.

      – Ludziom, co dla siebie żyją, boleć i lubować się w boleściach swych jest wolno – nie wam, nie nam. Kapłani i królowie synami są bożemi. – Mocarze w dłoni trzymają losy państw… Macie, miłość wasza, co czynić. – Kraj cały odłogiem leży, czeka na was… Nie godzi się wam nad własną niedolą łzy wylewać.

      Kaźmirzowi oczy zabłysły, począł słuchać z uwagą. – Ksiądz mówił dalej, ożywiając się…

      – Miłościwy Panie… pomyślcie o owczarni waszej a ból wasz własny nie da się wam tak uczuć uciskająco i przygnębiająco.

      – Ojcze mój – odezwał się Kaźmirz – macie słuszność, lecz są cierpienia nad siły…

      – Siły wola wywołuje, a ta od człowieka zależy – rzekł Suchywilk.

      – Wnijdźcie w położenie moje… Ta groźba straszna, iż mogę być ostatnim z rodu mojego! – szepnął Kaźmirz. – W chwili, gdym sądził, iż przeczucia przełamię, gdym miał nadzieję…

      – Ale nadzieja straconą nie jest – rzekł energicznie duchowny. – Przeczucia i przepowiednie są to pokusy szatana. Bóg rzadko objawia przyszłość, a gdy to czyni, dzieje się objawienie jej przez usta poświęcone i wiary godne.

      Lecz wy, królu miłościwy – dodał – gdyby nawet, od czego Boże uchowaj, ta jakaś przepowiednia ziścić się miała, możecie po sobie zostawić więcej niż potomka, więcej niż potomstwo – dzieło wasze, pamięć spraw wielkich, dłużej trwającą, niż rody.

      Król spojrzał nań z ożywieniem i ciekawością.

      – Cóż ja uczynić mogę? – zapytał smutnie.

      – Tu, u nas, w tej Polsce, ledwie do kupy jako tako orężem ojca waszego sklejonej? – odparł Suchywilk z mocą wielką. – Pytacie, miłościwy królu, co czynić?

      Aliści żywota ludzkiego najdłuższego nie starczy na to, co tu jest do czynienia!

      Miłościwy królu, widzieliście to miasto Pragę tak wspaniale się wznoszące, alboż my miast takich mieć nie możemy i nie powinniśmy? Wszystko u nas odłogiem! Cóż to są te zamki nasze, stosy drzewa, jakby na opał przygotowanego? Szkół u nas mało, kraj na pół pusty, ludu mało, ściągnąć go trzeba…

      Kaźmirz słuchał, ożywiając się.

      – Naostatek, miłościwy panie – dodał kapłan – gdzież u nas prawa są? Inne kraje mają je spisane, u nas każdy sędzia podług jakiegoś starego obyczaju inaczej sądzi… jako sam chce. Jakież to królestwo jedno, gdy w niem zwyczajów tyle, a pisanego prawa lub nie ma, albo je sobie pisarczyki notują dla pamięci, jak się im podoba, a potem te ich mazaniny służą za kodeksa? Alboż i to godzi się, żeby nasze mieszczaństwo, gdy się sądzi, a wyrokom nie rade, do Magdeburga pod cudze panowanie słało z apelacyą?

      Suchywilk, który równie biegłym teologiem jak prawnikiem był, mówiąc o tym przedmiocie, mimowolnie się zapędził.

      Zmiarkował sam prędko, że nie pora była królowi szczegóły te teraz stawić