Król chłopów. Józef Ignacy Kraszewski

Читать онлайн.
Название Król chłopów
Автор произведения Józef Ignacy Kraszewski
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

towarzyszyło wejrzenie. Kaźmirz zarumienił się, lecz pozostał panem siebie.

      – Być może – odezwał się po chwili – iż mnie i królestwo moje nieprzyjaciele źle wam odmalowali i że ztąd powstał wstręt jakiś do mnie. Przekonacie się, że ludzie kłamią.

      Księżna dumnie głową potrzęsła, nogą, przy której leżał pas złoty, upadły na ziemię, popchnęła go niecierpliwie.

      Zapatrzyła się w okno, umyślnie unikając spotkać króla oczy, które w nią były wlepione.

      – Bywaliście na Węgrzech! – odezwała się z wyrazem przekąsu jakiegoś Margareta. – Mówią, że tam są niewiasty piękne bardzo. Dwór królowej Elżbiety obfitować w nie musi?

      Kaźmirz zrozumiał przymówkę, ruszył ramionami pogardliwie i usiłował się uśmiechnąć.

      – Jednakże – przerwał – piękniejszej nad was nie widziałem w życiu ani na węgierskiem, ni na żadnym dworze.

      Królewna odpowiedziała na tę grzeczność bladym uśmiechem szyderskim.

      – Miałażbym wam przypominać kogo? – odparła złośliwie.

      Kaźmirz, którego twarz za każdym takim pociskiem krew oblewała, starał się zachować spokój.

      – Wasza miłość – rzekł – nie macie ani sobie podobnych, ni sobie równych.

      – Od francuzkich trubadurów uczyliście się grzeczności dla niewiast – odezwała się Margareta. – Wybaczcie mi, lecz sądzę, że królowi lepiejby szczerość przystała.

      Król namarszczył brwi, poruszony był mocno, żal i ból zabrzmiały w głosie jego.

      – Pani moja – rzekł – jestem szczerym mówiąc wam, że w was położyłem jedyne szczęścia mojego nadzieje. Litościwsza chciej być dla mnie. Mogę was zapewnić, że nawzajem o wasze szczęście starać się będę życiem całem.

      To mówiąc, wstał król, a Margrabia usłyszawszy to poruszenie jego, zbliżył się do rozmawiających.

      – Zostawmy Margaretę w spokoju – rzekł, spierając się na poręczy jej krzesła – niech co prędzej stara się siły odzyskać, aby w dzień swej świętej patronki gotową była podać wam rękę… bo król, ojciec nasz, dzień ten naznaczył… Wola jego, dodał z naciskiem, spełnić się musi.

      Margareta podniosła oczy na brata, odpowiadając mu tylko wejrzeniem gniewnem.

      Król żegnał ją, żądał ręki. Zawahawszy się podała mu księżna białą, wąską, wychudzoną, zimną, z widocznym przymusem i wstrętem. Zaledwie pocałunek złożył na niej i odwrócił się, spiesznie otarła ją o suknię. Margrabia Karol dostrzegł to tylko i ramionami poruszył…

      Nie dano dnia tego do nocy odpoczynku królowi. Czekał nań król Jan i uczta z trefnisiami u stołu, potem pochód po ulicach miasta dla widzenia go, przyjęcie w biskupim dworze, turnieje i gonitwy, wieczorna biesiada i opowiadania o rycerstwie we Francji i Włoszech… Późno już wrócił Kaźmirz do izb mu przeznaczonych.

      Tu oprócz dworu i starszyzny, którą odprawił zaraz, stał już oczekujący nań Kochan. Pilno było królowi rozmówić się z powiernikiem. Ten nadrabiał wesołą niby twarzą, nie chcąc dać znać po sobie, ile przykrych wiadomostek w ciągu dnia tego dostało się do jego uszów.

      Między innemi, chytry Pelarz pospieszył do Kochana, pod pozorem swych stosunków z Węgrami i łaskawości, jaką mu okazywała królowa Elżbieta, szukając sposobności pokłonienia się jej bratu. W istocie szło mu o to, by się wywiedział o usposobieniach, a może sprawił, co mu polecono.

      Kochan się w nim cale nie domyślał zdrady. Pelarz wyśmienicie grał rolę gorliwego sługi rodu Kaźmirzowego, przyjaciela i doradcy.

      Z cicha począł ubolewać nad Kaźmirzem, który, według niego, wart był lepszego losu, a nie chorej i smutnej wdowy, niechętnej dlań, którą mu narzucano.

      – Wasz król najlepiejby zrobił – dodał – gdyby ślub ten odłożyć się starał. Choćby wykupić się od niego przyszło królowi Janowi! Żona ta szczęścia mu nie przyniesie.

      Kochan milczący słuchał.

      – Zapóźna to rada – rzekł po namyśle – gdyśmy na wesele przybyli. Wino utoczone wypić potrzeba.

      – Ja znam – wtrącił Pelarz – przysłowie, które powiada, że między czarą a ustami, przestrzeń jest wielka.

      Długo tak zabawiał i starał się coś z Kochana dobyć, zręczny człek, lecz widząc, że dworak usta ma zamknięte i piersi zapięte, opuścił go, oświadczając się tylko z miłością wielką.

      Przez cały dzień tak Kochan z różnych stron napawał się nie bardzo smacznemi wieściami. Ku wieczorowi Zytka oznajmiła mu, że księżna czuła się gorzej.

      Przejęta dreszczami nagłemi, musiała się położyć w łóżko.

      Na zapytanie więc królewskie, co słychać, dworak ruszeniem ramion odpowiedział.

      Król też znękany był i smutny, a przynieść mu pociechy, nie było zkąd. Kochan począł żywo pleść, że czas wszystko zmienić może i rozpaczać nie trzeba.

      – Więc i ty widzisz powody dla którychby można się trapić? – odparł król. – Nieprawdaż? Nie kusić się nam, a raczej mnie!! Przepowiednia tej starej czarownicy na myśl mi powraca.

      Zadumany spuścił ręce, zwiesił głowę.

      – Nic jeszcze nie ma straconego – rzekł, dodając sobie męztwa. – Byleby raz ślub wziąć, a królowę zawieść do Krakowa, rozproszą się te jej smutki.

      – Ale czy nie lepiejby – wtrącił nieśmiało ulubieniec – odłożyć te ślubowiny, nie naglić? Dać jej czas.

      Król strzepnął rękami.

      – Dzień jest naznaczony – zawołał – stoją przy nim, nieodstąpią od niego. Księżna jest jak anioł piękna, miłuję ją, musi być moją!!

      Wyrwały mu się wyrazy te z taką siłą, iż Kochan zamilknąć musiał.

      Nazajutrz ponowiły się turnieje, a księżna była słabą ciągle. Królewski lekarz siedział przy niej. Nie przewidywano jednak nic złego. Zabawy były tem huczniejsze, iż król Jan chciał niemi w początku zatrzeć smutne wrażenie, jakie słabość córki wywierała.

      Polski król spokój wielki udawać musiał, ale nie miał go w duszy.

      Doniesienia Kochana, który w ciągu dnia umiał, pod pozorami różnemi, zbliżać się do niego i szepnąć potajemnie słowa, coraz były bardziej zatrwarzające.

      Choroba zdawała się rosnąć i stawać groźniejszą. Na dworze jeszcze o tem mówić nie było wolno. Lecz z twarzy Margrabiego Karola i żony jego Bianki widać było frasunek i strapienie, troskliwie tajone.

      Następnego dnia Margareta była już prawie bezprzytomną, a lekarz przestraszony zwiastował drżącym głosem królowi, iż środki jego były wyczerpane, że niebezpieczeństwo groziło wielkie, w końcu, iż należało zwrócić się tam z prośbą, gdzie jest wszelka moc i siła, zkąd płynie życie i przychodzi śmierć: do modlitwy, do Boga.

      Król Jan, który od utraty wzroku stał się nabożniejszym, niż był w ciągu życia, zadrżał i ręce załamał.

      Kazał się zaprowadzić do łoża córki, niepoznała go.

      Margrabia Karol z twarzą zmienioną przyszedł Kaźmirzowi zwiastować smutną nowinę.

      Król, który nie przypuszczał, aby jakiekolwiek niebezpieczeństwo zagrażać mogło Margarecie, stanął oniemiały z rozpaczy i boleści. Ręce załamał i zakrył wnet twarz