Strzemieńczyk, tom drugi. Józef Ignacy Kraszewski

Читать онлайн.
Название Strzemieńczyk, tom drugi
Автор произведения Józef Ignacy Kraszewski
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

to spadło nagle, niespodzianie jak grom; ale dla królowej było błyskiem, w którym ona wielką przyszłość dla synów ujrzała.

      Utrzymywała zawsze Sonka stosunki na Węgrzech, jak gdyby przeczuwała, że one jej posłużą do wyniesienia na tron jednego z synów…

      Zaledwie poseł z nad Dunaju nadbiegł do Krakowa, gdy ztąd już wierni królowej słudzy lecieli na Węgry…

      Spełzły wybór Kaźmirza w Czechach, potrzeba było powetować w Budzie. Węgrzy musieli mieć króla i wodza, mogliż znaleźć dzielniejszego nad tego młodego rycerza, chciwego walk, który im z sobą mógł przyprowadzić zastępy polskie, potomków owego Zawiszy, którego imię brzmiało jako bohatera…

      Królowa nie taiła przed biskupem, iż pragnęła i starała się o to gorąco, ażeby Władysław w Budzie królem Węgrów był obrany.

      Zdania się dzieliły, lękano ściągnąć wojnę, wziąć nowe brzemię, ale tu nęciło tak wszystko, a Władysław król młody sam z taką niepohamowaną żądzą boju wyrywał się na obronę chrześciaństwa, iż panowie nie śmieli go powstrzymywać.

      A matka przyciskała go do piersi i powtarzała: Idź i walcz!!

      Młodzież otaczająca, starzy rycerze, tysiące ludzi, którym wyprawy dalekie się śmiały, upojeni byli tą nadzieją, że pójdą wojować z pogany…

      Wielka większość przejęta była tym duchem, a starsi panowie Rady z chłodnym rozumem, rachubą i rozwagą, prawie się odzywać nie śmieli.

      Nikt też królowej nie mógł przeszkodzić do starania się o wybór Władysława, a gdyby nawet jawnie się sprzeciwiano, miała tysiące środków skrytego działania.

      Ludzie, pieniądze, listy, obietnice, wszystko teraz płynęło na Węgry…

      Królowa matka, po niewieściemu widząc jedyną przeszkodę we wdowie po Albrechcie, gotową była zamiast z jej córką, ożenić z nią samą Władysława…

      Elża miała lat trzydzieści, król zaledwie połowę jej wieku, lecz jeśli małżeństwo z Barbarą uznała możliwem, dlaczegóż po wnuczce jej córka nie mogła z kolei być zaswataną??

      Wszystko to roztrząsało się gorączkowo, pospiesznie, a dla Sonki nie było ofiary, na którąby się dla korony tej nie ważyła…

      Nikt nie śmiał się jej sprzeciwiać, milczano. Znaczna też część panów pochwycona tym prądem, zaślepiała się na następstwa…

      Młody król byleby mógł iść wojować, gotów był wszystko poświęcić…

      On, dwór jego, mnodzy pochlebcy, całemi dniami zbroili się w myśli, próbowali oręża, rozprawiali o Turkach i ich sposobie wojowania…

      Właśnie też poselstwo ich do Krakowa zdążało…

      Dla biskupa była to chwila trudna, bo jako duchowny wszelkiemu sojuszowi z niewiernemi przeciwnym być musiał, a jako kierownik spraw narodu, w duszy znajdował go może pożyteczniejszem, niż wplątanie się w wielką i groźną wojnę…

      Ale tu obowiązki względem zagrożonego chrześciaństwa musiały brać górę nad interesem Polski. Papież, Paleolog, Włochy, słowiańskie ludy najechane i ujarzmione wołały o ratunek…

      Biskup Zbigniew zamilknąć musiał. Gotowała się wojna święta, krucyata nowa.

      Czekano z Budy wieści z niecierpliwością wielką, nie odprawiając posłów tureckich i trzymając ich z odpowiedzią w zawieszeniu…

      Świadek mimowolny tego zaprzątnienia, wśród którego nikomu niewolno było obojętnym się okazać, Grzegorz z Sanoka pozostał widzem raczej niż czynnym współpracownikiem w robotach, do których nie czuł powołania.

      Zapał z jakim Władysław wybierał się już na Węgry w nadziei wojny, troskliwą o niego matkę, zaczynał trwożyć w końcu. Chłód Grzegorza, jego rozwaga we wszystkiem, zdawały się jej właśnie najstosowniejszemi u boku młodego zapaleńca. Z góry więc już postanowionem było, że mistrz jako kapelan i spowiednik z Władysławem na Węgry pojedzie.

      Jeszcze wiadomość o elekcyi nie doszła do Krakowa, gdy ze smutnem w duszy przeczuciem poszedł Grzegorz odwiedzić Balcerów.

      Sprawa monety szczęśliwie została zatartą ustępstwami, Hocz wyrobiwszy sobie wziętość u mieszczan, spodziewał się zająć miejsce na Ratuszu… Balcerowie byli spokojni… Tu życie płynęło jednostajnie, niekiedy tylko odwiedzinami Grzegorza uprzyjemniane dla pani Frączkowej. Gniewała się ona na przyjaciela młodości, iż niedosyć często do nich zachodził, ale królewski towarzysz nie był panem swojego czasu.

      Nie podobało się jej i to, że dawniej wesoły śpiewak smutniejszym był coraz i w sobie pogrążonym. Nie mógł się on na los swój uskarżać, obsypywano go łaskami, nie zbywało mu na niczem, a jednak smutek coraz czarniejszy na zwiędłej malował się twarzy.

      Na zapytanie Frączkowej, która zwykle od tego poczynała, iż go badała o ten smutek, mistrz odpowiedział teraz jak zawsze…

      – Widzicie jejmość moja, gdy kto z drogi zboczy, do której był urodzony i przeznaczony, koniec jest zawsze taki. On z ludzi a ludzie niekontenci z niego.

      – O jakiejże to drodze mówicie? – zagadnęła Frączkowa.

      – Do dworu i jego plątanin nie byłem stworzony, ale do ksiąg, papieru i spokojnej celi – mówił Grzegorz. – Tymczasem wszystko zwiastuje, iż się z tego ukropu nie zdołam wyrwać, a jeżeli Władysław zostanie królem na Węgrzech obrany, i ja będę musiał z nim do obcego kraju, do obozu, na wojnę…

      Frączkowa westchnęła.

      – Może go też nie obiorą!

      – Zaprawdę wybranym będzie – przerwał Grzegorz – już dlatego, że królowa tam ma i wielkiemi obietnicami jedna przyjaciół, już że to dla nich pożyteczna, a w końcu, że mnie niemiła…

      Rzucić więc przyjdzie kochany Kraków, do którego czy powrócimy, Bóg jeden wie; a co nas tam czeka!!

      Frączkowa łzy też miała w oczach…

      – Uwolnijcie się od tego dworu – szepnęła.

      – Sumienie nie pozwala – rzekł Grzegorz – królowej winienem wiele, a ona mnie tam widzieć chce… Czuję sam, iż niedoświadczonemu panu będę pomocą… iść więc muszę!!

      – Króla jeszcze nie obrano?

      – Toczą się w Budzie narady, lecz lada chwila przybiegnie goniec niosący koronę…

      Nie mylił się mistrz. Powracając do zamku, spotkał w ulicach dworzanina królowej, który Węgrów wyprzedzając na zziajanym koniu, wszedł we wrota z wieścią pożądaną…

      – Władysława w Budzie okrzyknięto królem Węgier! Miał zaślubić wdowę po Albrechcie.

      III

      Wesoło, huczno obchodzono święta Bożego Narodzenia w Krakowie… Królowa Sonka odmłodniała, wszystko zdawało się skończonem szczęśliwie.

      Oczekiwano tylko uroczystego z Budy poselstwa. Wdowa po Albrechcie zgadzała się, przynajmniej pozornie, na poślubienie Władysława…

      Wiedziano o niej, że była trzydziestoletnią niewiastą, lecz królowa utrzymywała, co potwierdzali ci, którzy ją dawniej widzieli, że córka cesarzowej Barbary była jeszcze wdzięczną i urodziwą, a nadewszystko urokiem mowy i oczu, obejściem się z ludźmi umiejącą ich jednać sobie.

      Wzięła po matce nie zalotność, którą tamta słynęła, ale przebiegłość, zręczność i dumę po ojcu. Królowa Sonka cieszyła się tą przyszłą synową, wdzięczną jej będąc za to, że się na małżeństwo zgodziła…

      Nie