Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem. Józef Ignacy Kraszewski

Читать онлайн.
Название Historya prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem
Автор произведения Józef Ignacy Kraszewski
Жанр Зарубежная классика
Серия
Издательство Зарубежная классика
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

– odezwał się, – nim zwarzy jeść gospodyni, gadaj, bym nie spał.

      Mikuł, jakby mu się słuchanego słuchać nie chciało, poszedł do komory ciemnéj, a ci, co zostali, umilkli, ku dziadowi się obracając. Dziad splunął i począł.

      – Héj, stał raz dąb nade drogą, a szli ludzie podle niego. – Piękny dąb, dobry dąb, – rzekł jeden, – gdy sobie pod nim zasnął oparłszy się oń i cień nad głową od gałęzi miał.

      A drugi, co przyszedł, gdy się pod nim do snu ułożył, padł mu z dębu żołędź dojrzały, z wysoka na oko i zranił źrenicę. Ten przeklinał dąb jako zbója, aby go pierwsza siekiera nie minęła; pierwsza burza wywaliła, pierwszy piorun spalił.

      Ptactwo, co się w jego liściach gnieździło, błogosławiło, wiewiórka, co w dziupli siedziała sławiła, a orlęta, których ojca ubito, gdy na gałęzi siedział, klęło i bluźniło nań.

      Nasz pan jest, jako ten dąb wielki; jedni go chwalą, drudzy klną, każdy sercu swojemu dogadza, a dąb sobie stoi, jako stał.

      Dawne to dzieje, za króla Krzywousta się działo; choć mnie tam nie było może, możem ja tam i był, choć przez sen. Dziś ja żebrak i pruchno, za młodum wojaczył i za pany tarcze woził, oczy miał, uszy miał.

      Petrek u króla był i z królem na spół wojował. Gdzie trzeba było piorunem bić, ptakiem lecieć, wężem podłazić, nikogo słano, ino Petrka. On wszystko umiał, a co król rzekł, rozstąp się ziemio – zrobił – jak przykazano.

      Bratał się król wówczas i z ruskim kniaziem, zbratał tak, aż się poswarzyli. Kto lepszy. Wołodar począł trąbić, a na nas swoją dzicz prowadzić i palić lasy i sioła i jeńców brać a gnać. – Zdradził pana naszego; król rozsierdził się srodze. Złapać go, wiatru w polu nie było można. – Dałbym, – rzekł, – coby ze mnie żywno kto chciał, bylem zdrajcę w rękach miał. Petrek słuchał i śmiał się.

      – Co mi dasz królu, panie, – zapytał, – związanego ci na twój dwór dostawię?

      Nie wierzył król. – Dam ci jego samego – rzekł powstawszy, – weźmiesz okup, jaki zechcesz, ja sobie nie chcę jednéj grzywny, tylko bym go w rękach miał.

      A było tak, że Petrek na Rusi nie jeden już raz gościł, gdy król się jeszcze z kniaziem Wołodarem bratał i za posła był używany i Wołodarowi do chrztu dziecko niósł, a kumem się mu zwał.

      A kto królowi panu krzyw i zdrajca, komu kumem taki być może?

      Tymoch głową potrząsł, ramieniem ruszył dziad mówił daléj.

      – Wołodarowych wojów tysiące było, a pan Petrek się nań wybrał w sześćdziesiąt koni. – Król patrząc rzekł. – Żal mi cię, na zgubę jedziesz. – No to zginę dla Miłości Waszéj, – odparł Petrek – i jechał. Jechał wprost na zamek kniazia, a nie w kopę koni, bo ludzi w lesie zostawił, jak mu potrzeba było, tylko samotrzeć – i przybywszy na zamek, bił czołem Wołodarowi. – Król mój pan, pozdrawia was, kniaziu Wołodarze, – mówił, – chociażeście wy mu wrogiem, pragnie pokoju z wami, śle mnie do was, abyście mir po staremu uczynili.

      Kniaź Wołodar słuchał i zdumiewał się, ale że kuma w nim znał, odparł. – Szczęście masz, żeś mi dziecko do chrztu trzymał, nie godzi mi cię imać i karać, a kazałbym cię na wiek do ciemnicy wrzucić, abyś w niéj gnił. – Jam wojny nie poczynał, król twój najeżdżał ziemię moją, chcąc mnie zawojować. Nie dam mu się, jakom żyw; Ruś nań caluchną ściągnę i Połowców i Jaćwę i co gdzie jest wszelakiego wója z najdalszego krańca.

      Na to mu zsiadłszy z konia i do nóg się pokłoniwszy, rzekł Petrek. – Ziemiami się podzielicie i w zgodzie żyć będziecie, jak na panów chrześcijańskich przystało. Proszę was o to tylko, abyście mi łaskawego nie skąpili ucha.

      Więc udobruchał się nieco Wołodar i szli razem na zamek, a kazał mu tylko milczéć, aby o królu Krzywogębie mówić więcéj nie śmiał – to mu już dobrym będzie.

      Siedli tedy za stół i pili razem i jedli, gadali o łowach i o ruskich sprawach i o niewiastach i o stratach, ale o królu o Krzywogębie ni słowa. A gdy zapili się tak późno w noc, rzekł mu Wołodar, idź i lęgnij spać, bo kury pieją, a miód w mózgu kręci.

      Drugiego dnia zwołał swoich posadników, bojarów, drużynę kniaź Wołodar i znów posadził kuma za stół i poił go. Mówili o wszystkiém, a gdy Petrek króla wspomniał tylko, Wołodar pięścią w stół uderzył aż stolnica pękła i rzekł – o nim mi nie mówcie. Znać go nie chcę, Krzywomordy tego.

      Gdy już drugiego dnia szli spać, rzekł Petrek. – Do domu powrócę ze sromem bo z niczém! Zatrzymał go kniaź jeszcze, tylko mruknął. – Nie gadaj, że powrócisz z niczém, gdy głowę całą przywieziesz na karku, ona taki coś warta.

      Dnia trzeciego pili znowu sam na sam do wieczora, wieczorem im niewiasty służyły i śpiewały. A była przy Wołodarowéj żonie plemienna jéj, Swiatopełkówna Marja, piękna dziewka, którą Petrek napatrzył gdy im miód nalewała. I rzekł do kniazia Wołodara.

      – Na świecie nad nią piękniejszej nie było i nie będzie. Na co Wołodar mu odpowiedział śmiejąc się a pocmokując. – Bo niema nigdzie niewiast jak na Rusi i w Kijowie, a to kniaźna jest i wiedzma kijowska. I nie weźmie jéj chyba król a mocarz, albo taki pan co carskiéj jéj krwi godzien będzie, bo w niéj Cezarów krew płynie.

      A Petrek głową potwierdzał, i pili do nocy późnéj z sobą. Gadać o królu i tego dnia nie dał mu Wołodar, bo się zaraz do noża brał. Żegnał go Petrek. – Jadę jutro rano. – Ja téż jutro na łowy, – odparł, Wołodar, – jedź ze mną razem; gdy się łowy skończą, wracaj sobie do domu, do tego co cię posłał i powiedz mu, że jego ziemię na kopytach rozniosę, spalę i zniszczę, bom mu wrogiem, a druhem nie chcę być i nie będę.

      Nazajutrz do dnia jechali na łowy razem. Puścili się za łosiem, Petrek wiedział gdzie konie swe i ludzi w lesie zostawił i pokierował tak, aby Wołodar z nim na zasadzkę wjechał. Zmówione to było, bo gdy razem pili, sam Petrek na łowy wyzywał, choć się kniaziowi zdało iż on ich zażądał. – Trąbką ludziom zasadzonym dał znać, aż gdy w gąszcze wjechali, oskoczyli ich zewsząd Petrkowi. Chciał się Wołodar bronić, ale mu wnet pęta na ręce rzucili i na nogi, oręż odjęli i przywiązanego do konia gnali z sobą nie ustając, choć pienił i krwią buchał.

      A Petrek mówił mu. – Wrogiem się czyniłeś pana mojego, bądźże jego niewolnikiem. Co on z tobą postanowi to będzie.

      Tak gnając z nim dzień i noc przez lasy uwiózł go precz, a ludzie Wołodarowi po kniejach trąbili szukając go napróżno, myśleli że niedźwiedź rozszarpał, albo dzikie bestje nocą pożarły. Wprost wiózł więźnia na zamek do króla Petrek, a gdy król go zobaczył, oczom wierzyć nie chciał, wołając. – Czarownik jesteś.

      – Jam sługa twój – odparł Petrek. Słowam dotrzymał; trzymajże ty swoje królu a panie, bo mi się to należy, szyjem stawił.

      A tak się stało, że Petrek okup ogromny wziął i wszystkie skarby Wołodarowe za żywot jego; król zaś z jeńca nie wziął więcéj niż jego przysięgę na krzyż i księgę, że z nim wojować nie będzie. Petrko zaś dodał – skarbów mi mało, skoro Maryi Swiatopełkownéj mieć nie będę – tę mi musisz dać albo ci życie wezmę. I zbogacił się pan Petrek skarbami i żonę dostał jaką chciał, a król go swoim Wojewodą wielkim uczynił i gdy umierał, dał mu nad synami opiekę. – Oto jak rósł i urósł pan nasz….

      – A dobrzeż urósł – podchwycił Tymoch, – że kuma co mu zaufał zdradził, tego z którym chleb łamał, jadł i pił, w zasadzkę uwiódł i pochwycił a wydał? dobrzeż to?

      – Héj! héj! – odparł