Zagubieni. Natasza Socha

Читать онлайн.
Название Zagubieni
Автор произведения Natasza Socha
Жанр Современные любовные романы
Серия
Издательство Современные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9788381774611



Скачать книгу

– powiedziała w końcu Sonia, a Mati potakująco mlasnął.

      SONIA

      Zemsta zza grobu

      Dwa lata temu Sonia nie dostała urlopu. Najpierw zamierzała wyjechać w lipcu, ale koleżanka podrzuciła jej kameleona na przechowanie, więc zdecydowała się na sierpień. A jak się już zdecydowała i zaniosła wniosek, dowiedziała się, że wszystkie urlopy dawno „rozdano” i ktoś musi zostać, żeby pracować. Pierwszy wolny termin – początek października. Sonia była wściekła z powodu utraconej wizji smażenia się na rozgrzanej plaży usłanej muszelkami i postanowiła coś jednak wymyślić. Strasznie nie lubiła rezygnować z czegoś, co wcześniej zaplanowała.

      – Przecież mam już strój kąpielowy – powiedziała do swojego odbicia w lustrze.

      Po dwóch godzinach miała gotowy plan oszukania szefa. Postawiła na sprawdzoną w czasach licealnych metodę „na babcię”, która nagle i niespodziewanie umarła. Babcia rzeczywiście umarła, tyle że dziesięć lat temu. Sonia pominęła jednak tę informację w rozmowie z szefem i zupełnie szczerze zalała się łzami, opisując ciepło staruszki, która pachniała drożdżowym ciastem i nosiła kraciaste fartuszki. Szef nawet się wzruszył i podpisał urlop aż na tydzień, bo babcia oczywiście mieszkała bardzo daleko (gdzieś w Górach Sowich), a Sonia obiecała rodzinie, że zajmie się wszystkimi formalnościami związanymi z pogrzebem. A to wymaga czasu.

      Dwa dni później siedziała w samolocie, na wszelki wypadek od razu wysmarowana blokerem, bo ciężko byłoby wytłumaczyć szefowi, że opaliła się podczas pochówku. Kierunek Costa Brava, last minute, przyjemna cena, zdjęcia w katalogu jeszcze ładniejsze. Babci obiecała, że po powrocie osobiście wyszoruje jej grób i zamówi co najmniej kilka mszy na przeprosiny. Pierwsza niespodzianka czekała ją już po wyjściu z samolotu. Na transfer do hotelu musiała czekać jakieś dwie godziny, a kiedy w końcu pojawił się spocony kierowca, została poinformowana, że muszą trochę zboczyć z drogi, bo coś tam.

      – Ale co konkretnie? – dopytywała Sonia. Niestety kierowca odpowiedział szybko i po hiszpańsku. Później okazało się, że pojechał po jakiegoś krewnego, co w sumie wydłużyło drogę o kolejne dwie godziny. Pod wieczór byli w hotelu.

      – Nie ma już apartamentów, ale mamy pokoje od strony morza. – Miła pani w recepcji się uśmiechnęła.

      Sonia uznała, że nie warto się kłócić, chociaż katalog sugerował, że hotel ma tylko dwupokojowe przestronne apartamenty, i pobiegła na drugie piętro. Otworzyła okno w celu łyknięcia morskiej bryzy. Zamiast bryzy dostała w twarz kurzem, a dodatkowo ogłuszył ją nachalny dźwięk betoniarki. Zbiegła na dół i zażądała wyjaśnień.

      – Nie widzę morza – syknęła.

      Recepcjonistka łypnęła na nią hiszpańskimi oczami w kolorze węgla i ze stoickim spokojem oznajmiła:

      – To nie jest pokój z widokiem na morze, tylko od strony morza. Tyle że do morza jest stąd jakieś dwa kilometry w linii prostej. Przy dobrej pogodzie nawet je widać.

      – A ta betoniarka to jakiś specjalny wystrój waszego hotelu? – Sonia wkroczyła w obszary lekkiego sarkazmu.

      – W katalogu napisano „hotel częściowo w przebudowie”. – Recepcjonistka wskazała dopisek wielkości mszycy zamieszczony na samym dole.

      Sonia próbowała zabić ją wzrokiem, niestety hiszpańskie oczy kobiety były zbyt silne i odparły atak.

      Następnego dnia do zakurzonych okien zapukało słońce i Sonia postanowiła nie przejmować się więcej drobiazgami, tylko natychmiast wyciągnąć swe ciało na plaży (oczywiście pod parasolem) i oddać się błogiemu lenistwu. Spakowała niewielką torbę, przerzuciła przez ramię ręcznik i weszła w rozgrzane powietrze Costa Brava. Do plaży dotarła wykończona. Dwa kilometry w linii prostej oznaczały jakieś cztery z zakrętami. Gdyby nie uprzejmość przystojnego Hiszpana na skuterze, pewnie by zrezygnowała po drugiej godzinie marszu.

      Kiedy stanęła na piasku, z jej gardła wydobył się okrzyk zgrozy i rozpaczy. Plaża okazała się dzika. Wszędzie walały się gałęzie, kamienie, wodorosty, całkiem sporo śmieci i potłuczonego szkła. Uciekła do pobliskiej restauracji i spytała o plażę miejską. Jest. Siedem kilometrów stąd, autobus zaraz odjeżdża. Około godziny drugiej rozłożyła wreszcie ręcznik między rozwrzeszczaną rodziną z Polski a jeszcze bardziej rozwrzeszczaną rodziną z Niemiec. Osiemnaście razy oberwała w głowę piłką od bachorów zarówno polskich, jak i niemieckich, dwanaście razy sypnięto w jej stronę piachem i siedemdziesiąt siedem razy zaczepiono pytaniem, czy chce kupić oryginalnego rolexa, torebkę Louis Vuittona lub chociaż okulary Diora. O szóstej wieczorem uciekła, a w hotelu wylądowała o dziewiątej, bo pomyliła autobusy. Z bufetu kolacyjnego zostało tylko wspomnienie i zapach smażonych kalmarów.

      – To klątwa babci. – Zrozumiała to dość szybko.

      W kolejnych dniach zrezygnowała z plaży, wycieczki fakultatywne, na które chciała pojechać, odwołano, bo nie było chętnych, a na własną rękę bała się ruszać do Barcelony. Snuła się zatem po hotelowym placu budowy i szukała schronienia. Basenu nie mieli – był w przebudowie, mieli za to saunę, ale przy czterdziestu stopniach na zewnątrz nikt nie miał ochoty z niej korzystać. Poszła w końcu na pierwszy lepszy cmentarz i przy dowolnie wybranym krzyżu zaczęła prosić babcię, żeby jej wybaczyła.

      Cisza… Mroczna, hiszpańska, cmentarna cisza. Ale może zadziałało…

      Po tygodniu Sonia przypominała wyciśniętą cytrynę. Była zmęczona, blada i roztrzęsiona.

      Babcia bowiem nie odpuściła i najwyraźniej mściła się dalej. Trzy dni przed wyjazdem Sonia poznała mężczyznę swojego życia. Niestety po upojnej nocy okazało się, że facet dorabia w hotelu jako żigolak. I bardzo normalnym tonem poprosił ją o zapłatę za nocną usługę. Sonia poczuła się tak bardzo zdezorientowana, wstrząśnięta i oszołomiona, że nie bardzo wiedziała, ile należy zapłacić.

      – Dwadzieścia euro? – spytała w końcu, ale ponieważ żigolak parsknął zdecydowanie negatywnie, dała mu pięćdziesiąt.

      A potem przez godzinę leżała na łóżku i patrzyła w sufit, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

      Kiedy siedziała w powrotnym samolocie do Polski, pomyślała, że życie naprawdę ma swoich ulubieńców. I wtedy daje im wszystko, innym zabierając nawet coś tak zwykłego jak udane wakacje.

      – Dlaczego za każdym razem odnoszę wrażenie, że ktoś robi mnie w balona? Zupełnie jakby w nieskończoność testował moją odporność na te wszystkie gówniane rzeczy, które mi się przydarzają.

      Sonia najchętniej zakopałaby się pod kocem i nie ruszała przez najbliższy tydzień z domu.

      Ale praca czekała. Paczki i pakunki.

      A szef bardzo chciał, żeby mu coś opowiedziała o swojej zmarłej babci.

      MATI

      Ten problem

      Może to jest i śmieszne dla kogoś, kto nigdy tego nie doświadczył. Kto zawsze staje na wysokości zadania, jest ogierem o nieokiełznanym temperamencie, dzikim i pełnym namiętności. W zasadzie Mati też tak o sobie myślał.

      Do czasu.

      Dziewczynę jak zwykle poderwał w klubie i był z siebie naprawdę dumny, bo zajęło mu to około minuty. A wcale nie była ani brzydka, ani zdesperowana. Po prostu miała ochotę się rozerwać i uznała, że Mati idealnie się do tego nadaje.

      – Podobasz mi się – powiedziała szczerze, a on odwzajemnił się podwójnym mojito.

      Posiedzieli jeszcze chwilę na miękkiej kanapie, pogadali, choć kompletnie nie wiedział o czym, a potem oboje doszli do wniosku, że mają ochotę na