Dzieje grzechu. Stefan Żeromski

Читать онлайн.
Название Dzieje grzechu
Автор произведения Stefan Żeromski
Жанр Повести
Серия
Издательство Повести
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

nie. Pani nie powinna nic o tym wiedzieć!

      – Proszę pana… a jeśli się pan uprzedza, jeżeli się pan kieruje nienawiścią i tylko nienawiścią?

      – Nie przeczę wcale, że mnóstwo spraw muszę oceniać przesadnie i wręcz źle… Ależ cóż stąd? Nie jestem martwym drewnem. Nienawidzę – i to mi sprawia ulgę. Inaczej mógłbym dojść do obłędu lub samobójstwa. Opowiem pani tylko parę szczegółów, które dadzą miarę całości. Była z urodzenia wyznania protestanckiego. Dla uniknięcia kłopotów ze spowiedziami przed ślubem, braliśmy go w kościele luterańskim. Obecnie, kiedy zapragnąłem dostać rozwód, przekonałem się, że moja żonka przeszła na katolicyzm dla zniszczenia łatwości rozwodu. O rozwodzie decyduje teraz konsystorz katolicki, gdyż obydwoje teraz jesteśmy katolikami. Zrujnowałem się doszczętnie. Po ojcu, budowniczym na prowincji, odziedziczyłem pewien kapitał. Dziś już jestem bez grosza, a sprawa nie posunęła się naprzód ani o krok. Poświęciłem się był pracy naukowej, za granicą prowadziłem studia systematyczne, byłem na drodze do sławy. Teraz jestem rozbitek, zero…

      – Proszę pana, a gdyby tak…

      – Gdyby co?

      – Gdyby zapomnieć! Przestać prowadzić ów proces…

      – No, to mi się któregokolwiek dnia sprowadzi do mieszkania!

      – No, więc to trudno! Przebaczyć, wszystko z serca odpuścić!

      Spojrzała na rozmówcę i aż drgnęła. Twarz jego była oświetlona przez potworny uśmiech. Rzekł krótko, głosem chrapliwym:

      – No, to wolę śmierć.

      – Jakże pan teraz inny!

      – Jak to inny?

      – Zupełnie inny.

      – Nie mówmy już o tym, proszę pani. Dość mam familijnego szczęścia po całych dniach…

      Zatrzymał się przez chwilę, przygryzł wargi. Twarz jego złagodniała. Rzekł cicho:

      – Pani często tu bywa na przechadzce?

      Nic nie odrzekła. Siedziała ze spuszczoną głową i wyrazem głębokiego rozczarowania na zmartwiałej twarzy.

      – Nie – rzekła – nie bywam tu nigdy.

      – Czy tak? Więc i jutro… nie będzie pani?

      – Nie. Przyszłam dziś – mówiła cicho, głosem suchym, wyniosłym i rozczarowanym – bo chciałam być sama przez parę chwil. Byłam dziś u spowiedzi, a jutro mam przystąpić do Komunii Świętej. W domu nie mogę mieć samotności.

      Niepołomski przypatrywał się jej spod oka tak badawczo, że nie była w stanie nie spojrzeć nań. Zatopił wzrok w jej oczy jakby sondę czy hak, usiłując wyrwać z dna prawdę. Widać ją wyrwał, bo z wolna tracił pewność siebie, a wreszcie stropił się i zmieszał.

      – Powinien bym odejść – rzekł cicho.

      Milczała pokornie.

      – Ale tak mi żal odchodzić… doprawdy… doprawdy… Więc pani dziś… u spowiedzi? To niespodzianka!

      – Dlaczegóż to niespodzianka?… – spytała z prostotą.

      – Wyznaję, że ja grzeszny dawno już nie oglądałem tymi oczyma, pełnymi złości, człowieka, który dopiero co był u spowiedzi. Powiem nawet więcej, że nie od razu uwierzyłbym, gdyby mi mówiono o istnieniu takich ludzi w surdutach i europejskich sukniach.

      – Pan nie chodzi do spowiedzi?

      – Nie chodzę.

      – Dlaczego?

      – Nie będziemy dziś o tym mówili przed jutrzejszym obrzędem.

      – Ależ dlaczego?

      – Spełniałbym rolę szatana, który zasiewa ziarna grzechu w czystej duszy.

      – Nie zasieje nic szatan, bo się będę modliła, żeby Pan Bóg dał panu stan łaski i żeby się pan mógł jak najprędzej nawrócić. Gdyby jeszcze pan poszedł do jednego księdza…

      – Pani, wszystko! Tylko do księdza – za nic!

      – No, dlaczego, dlaczego?! O, to uprzedzenie! Właśnie księża, znając tyle sumień ludzkich, mają możność rozważyć, roztrząsnąć wszystko do gruntu. Oni to rzeczywiście mają moc…

      – Och, oni mają moc! Oni wszystko mogą. Już ja to wiem także. Czegóż by to ksiądz nie potrafił. Un bon curé vaut mieux que dix gendarmes36… Ale co do mnie, to rzecz stracona. Widzi pani… na mnie „łaska” dziecinnych lat już nie spłynie, a modląc się nie mogłaby pani słyszeć wszystkimi władzami duszy i ciała tego, co bym ja na trzeźwo mówił.

      – Czystość serca daje taki stan szczęścia!

      – Tak, tak! Pamiętam… Dziecinne lata, majowe nabożeństwa. Spowiedź… konfesjonał… strach… komunia… Więc to pani jest w tej chwili właśnie w łasce u Boga. No, i u ludzi… i u ludzi… – uśmiechnął się łagodnie, po dziecięcemu.

      – Proszę pana, śmieje się pan ze swej własnej niemocy.

      – Ja się bynajmniej nie śmieję. Ja tylko podziwiam zjawiska ducha – swego i pani… Pójdę już zaraz.

      – Tak, już mrok idzie. Niech pan tu sobie zostanie. Niech pan wspomni dziecinne lata, dawne spowiedzie37, dawne uczucia i zapomniane modlitwy. A może nowe nawiną się na usta…

      – Już się nie nawiną.

      – Ejże! ja bym pana nauczyła tak niewątpliwych, tak niezbędnych, tak własnych.

      – Dobrze. Pani dziś jest bez grzechu. Jest pani stokroć bardziej bez grzechu niż ów ksiądz, który wyznania słuchał. Toż pani bardziej chyba może słuchać spowiedzi cudzej niż on. Niech mnie pani wyspowiada.

      Ewa uśmiechnęła się prześlicznie, niewinnie, a później popadła w długotrwałą zadumę.

      – Nie mam po temu prawa. Tylko kapłan może rozgrzeszyć człowieka. I tylko on może słuchać. Ale niech pan powie wszystko. A raczej niech pan powie tylko to, dlaczego pan nie wierzy, nie spełnia obowiązków chrześcijańskich – dlaczego pan nie chce być zbawionym? Niech pan to powie, a ja pana przekonam.

      – A to będzie spowiedź czy tylko rozmowa?

      Wahała się przez chwilę. Policzki jej zabarwiły się różem. Rzekła z przekonaniem:

      – Spowiedź! Częściowa, niezupełna, bo ja nie mam żadnego prawa, ale spowiedź!

      Po chwili dorzuciła:

      – Dlatego, że może pana nawrócę!

      – Dobrze. Cóż to mówiłem?

      – Najprzód: dlaczego pan nie chodzi do spowiedzi?

      – Nie chodzę dlatego, że ja, chłopiec, który w gimnazjum spowiadał się, modlił, bywał w stanie łaski i w stanie grzechu – już dziś nie istnieję jako ta sama dusza, podobnie jak już nie istnieję jako uczeń chodzący w mundurku, pomimo że to samo noszę imię i nazwisko i tą samą jestem osobą fizyczną. Dawny, jak to mówią, podmiot zamienił się na przedmiot. W mojej dzisiejszej świadomości, w dzisiejszym podmiocie, czyli w zjawisku istniejącym samo dla siebie, tamta dusza chłopca z gimnazjum odbija się jako przedmiot. To oddziaływuje na mnie. Wskutek różnych przyczyn skłania mię do tęsknoty i rzewności. Ponieważ jednak zdolny jestem do pochwycenia pełnią świadomości tego ubocznego działania wspomnień, więc sądzę, że mam też zupełnie dokładne wyobrażenie o moim dawnym świecie duchowym. Podobnie jak ten dawny, odbija się w mej świadomości i mój dzisiejszy pogląd na rzeczy niemal



<p>36</p>

Un bon curé vaut mieux que dix gendarmes (fr.) – dobry ksiądz (proboszcz) wart jest więcej niż dziesięciu żandarmów. [przypis edytorski]

<p>37</p>

spowiedzie – dziś popr. M.lm: spowiedzi. [przypis edytorski]