Konrad Wallenrod. Адам Мицкевич

Читать онлайн.
Название Konrad Wallenrod
Автор произведения Адам Мицкевич
Жанр Повести
Серия
Издательство Повести
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

Litwinka, co jej czerpa34 wody,

      Czystsze ma serce, śliczniejsze jagody.

            Wilija w miłej kowieńskiej dolinie,

      Śród tulipanów i narcyzów płynie:

      U nóg Litwinki kwiat naszych młodzianów,

      Od róż kraśniejszy i od tulipanów.

            Wilija gardzi doliny kwiatami,

      Bo szuka Niemna, swego oblubieńca:

      Litwince nudno między Litwinami,

      Bo ukochała cudzego młodzieńca.

            Niemen w gwałtowne pochwyci ramiona,

      Niesie na skały i dzikie przestworza,

      Tuli kochankę do zimnego łona,

      I giną razem w głębokościach morza…

            I ciebie równie przychodzień oddali

      Z ojczystych dolin, o Litwinko biedna!

      I ty utoniesz w zapomnienia fali,

      Ale smutniejsza, ale sama jedna…

            Serce i potok ostrzegać daremnie!

      Dziewica kocha i Wilija bieży:

      Wilija znikła w ukochanym Niemnie,

      Dziewica płacze w pustelniczej wieży…

      III

            Gdy Mistrz praw świętych ucałował księgi,

      Skończył modlitwę i wziął od komtura

      Miecz i krzyż wielki, znamiona potęgi:

      Wzniósł dumne czoło. Chociaż troski chmura

      Ciężyła nad nim, wkoło okiem strzelił,

      W którym się radość na pół z gniewem żarzy,

      I, niewidziany gość na jego twarzy,

      Uśmiech przeleciał, słaby i znikomy:

      Jak blask, co chmurę poranną rozdzielił,

      Zwiastując razem wschód słońca i gromy.

            Ten zapał Mistrza, to groźne oblicze

      Napełnia serca otuchą, nadzieją:

      Widzą przed sobą bitwy i zdobycze,

      I hojnie w myśli krew pogańską leją.

      Takiemu władcy któż dostoi kroku?

      Któż się nie zlęknie jego szabli, wzroku?

      Drżyjcie, Litwini! Już się chwila zbliża,

      Gdy z murów Wilna błyśnie znamię krzyża.

            Nadzieje próżne. Cieką dni, tygodnie,

      Upłynął cały długi rok w pokoju,

      Litwa zagraża. Wallenrod niegodnie

      Ani sam walczy, ani śle do boju;

      A gdy się zbudzi i coś działać zacznie,

      Stary porządek wywraca opacznie.

      Woła, że Zakon z świętych wyszedł karbów,

      Że bracia gwałcą przysiężone śluby;

      Módlmy się, woła, wyrzeczmy się skarbów,

      Szukajmy w cnotach i pokoju chluby.

      Narzuca posty, pokuty, ciężary,

      Uciech, wygody niewinnej zaprzecza,

      Lada grzech ściga najsroższymi kary

      Podziemnych lochów, wygnania i miecza.

            Tymczasem Litwin, co przed laty z dala

      Omijał bramy zakonnej stolicy,

      Teraz dokoła wsi co noc podpala

      I lud bezbronny chwyta z okolicy;

      Pod samym zamkiem dumnie się przechwala,

      Że idzie na mszę do mistrza kaplicy…

      Pierwszy raz dzieci z rodziców swych progu

      Drżały na straszny dźwięk żmudzkiego rogu.

            Kiedyż być może czas lepszy do wojny!

      Litwa szarpana wewnętrzną niezgodą;

      stąd dzielny Rusin, stąd Lach niespokojny,

      stąd krymskie chany lud potężny wiodą.

      Witołd, zepchnięty od Jagiełły z tronu,

      Przyjechał szukać opieki Zakonu,

      W nagrodę skarby i ziemie przyrzeka

      I wsparcia dotąd nadaremnie czeka.

            Szemrają bracia, gromadzi się rada:

      Mistrza nie widać. Halban stary bieży;

      W zamku, w kaplicy nie znalazł Konrada.

      Gdzież on? Zapewne u narożnej wieży.

      Śledzili bracia nocne jego kroki;

      Wszystkim wiadomo: każdego wieczora,

      Gdy ziemię grubsze osłaniają mroki,

      On idzie błądzić po brzegach jeziora;

      Albo klęczący, przyparty do muru,

      Okryty płaszczem, aż do białej zorzy

      Świeci z daleka, jak posąg z marmuru,

      I przez noc całą senność go nie zmorzy.

      Często na cichy odgłos pustelnicy

      Wstaje i ciche daje odpowiedzi;

      Brzmienia ich z dala ucho nie dośledzi:

      Lecz widać z blasku wstrząśnionej przyłbicy,

      Rąk niespokojnych, podniesionej głowy,

      Że jakieś ważne toczą się rozmowy.

      Pieśń z wieży

            Któż me westchnienia, kto me łzy policzy?

      Czy już tak długie przepłakałam lata,

      Czy tyle w piersiach i oczach goryczy,

      Że od mych westchnień pordzewiała krata?

      Gdzie łza upadnie, w zimny głaz przecieka:

      Jak gdyby w serce dobrego człowieka.

            Jest wieczny ogień w zamku Swentoroga35,

      Ten ogień żywią pobożne kapłany;

      Jest wieczne źródło na górze Mendoga.

      To źródło żywią śniegi i tumany:

      Nikt moich westchnień i łez nie podsyca,

      A dotąd boli serce i źrenica.

            Pieszczoty ojca, matki uściśnienia,

      Zamek bogaty, kraina wesoła,

      Dni bez tęsknoty, nocy bez marzenia:

      Spokojność na kształt cichego anioła,

      We dnie i w nocy, na polu i w domie36

      Strzegła mię z bliska, chociaż niewidomie37.

            Trzy piękne córki było nas u matki,

      A mnie najpierwej



<p>34</p>

czerpa – dziś popr. forma 3.os.lp.: czerpie. [przypis edytorski]

<p>35</p>

zamek Swentoroga – Zamek wileński, gdzie był niegdyś utrzymywany Znicz, to jest ogień wieczny. [przypis autorski]

<p>36</p>

w domie – dziś popr. Msc. lp: w domu. [przypis edytorski]

<p>37</p>

niewidomie – dziś: niewidocznie. [przypis edytorski]