Oko proroka. Władysław Łoziński

Читать онлайн.
Название Oko proroka
Автор произведения Władysław Łoziński
Жанр Повести
Серия
Издательство Повести
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

ho! Hej, ho!

      Wychodzę ja i spojrzę: przed wrotami stoją trzy konie; dwa z nich wyniosłe i szumne, całe czerwonymi suknami nakryte, bardzo pańskie i harde, żem takich pięknych jeszcze nie widział, zaś trzeci o wiele mniejszy, chudy i bardzo na oko niepoczesny, a na nim siedzi młody człek, jakoby wyrostek dopiero, w kaftanie z cielęcej skóry, na której sierść była zostawiona, w czapce baraniej wysokiej i spiczastej, przegiętej na lewy bok, z długą spisą i przy szabli, a na plecach i przy boku wiszą mu trzy jakoby sakwy, jedna bardzo długa, druga krótsza, trzecia jakby okrągła, a wszystkie trzy mocno kudłate, bo z koziego kożucha szyte.

      – Hej, ho! Hej, ho! – woła na mnie patrzącego – a odewrzesz ty wrota, kotiuho35!

      Idę otwierać, a tymczasem wyszła i matka, już zła bardzo, cała czerwona i chmurna, z zaciśniętymi od gniewu ustami, bo już jej były te gospody żołnierskie dojęły do żywego i tak nas zniszczyły, że i chleba suchego w domu nieraz nie było, że pamiętam, matka zwykła była mówić: przyszedł jeden, wziął sukmanę; przyszedł drugi, wziął koszulę; przyjdzie trzeci, to chyba skórę z ciała zedrze.

      Ale ten nowy gość w cielęcym kaftanie jakoś tak nie wyglądał, jakoby nas ze skóry miał łupić. Choć mnie przed chwilą nazwał kotiuhą, teraz kiwnął mi głową i uśmiechnął się wesoło, zeskoczył z konia, zdjął czapkę, pokłonił się pięknie matce, pocałował ją w rękę i rzekł:

      – Sława Bohu! Daj Boże zdrowie, pani matko!

      Kiedy zdjął czapkę i grzecznie nas pozdrowił, my oboje jeno gęby pootwierali od zdziwienia, bo ano ten człowiek miał całą głowę ogoloną, a na wierzchu jeno został mu długi kosmyk włosów, jakoby warkocz zapleciony, a ten sobie zawinął aż poza ucho. Pomiarkował to ten człowiek, że na niego jakby na dziw patrzymy i śmiejąc się rzecze:

      – Ano, to wy, jako baczę, żywego Kozaka jeszcze nie widali?

      Jam przecież widywał często kozaków starościńskich, bo z zamku samborskiego z listami jeździli, ale ci byli w barwie36 przystojnej i włosy tak strzygli, jak my wszyscy, i nie wieszali na siebie takich biesag37 kosmatych, i spis takich długich u nich nie widziałem, jeno szable i pletnie. Tak mu też powiadam.

      – Bo tamto to sobie czeladź służebna, starościńska – rzecze on na to – a ja mołojec38 rzetelny, wolny, i z Kozaków „nieposłusznych”39, zaporoskich.

      – A kiedy wy nieposłuszny i niesłużebny, to czemu służycie i słuchacie? – mówi matka.

      – Bo teraz muszę, ale mój ojciec nie musiał i ja przody nie musiał, i niezadługo to znowu nie będę musiał, jak Bóg da… U nas tak powiadają: Terpy, Kozacze, budesz otomanom!40

      Mówił po rusku41, lubo umiał także po polsku, ale my i po rusku dobrze go rozumieli, jako żeśmy między samą Rusią i porodzili się, i wychowali.

      – A ciebie jak wołają? – pyta mnie ten Kozak.

      – Hanusz – odpowiadam, bo na imię było mi Jan, ale ojciec z miejska Hanusz mnie wołał, i pytam: – A was jak?

      – Ja się nazywam Semen Bedryszko, spod Czerkas42, assawułów43 syn.

      Zawiódł konie do stajni, a już mu było ze dworu obroki przystawiono, ustawił w przeworynach44, uwiązał, nasypał jeść, założył siano, a przed tym jeszcze długą spisę i owe kosmate biesagi w kącie złożył. Potem z jednej biesagi wydobył luk, z drugiej łubie45 ze strzałami, a z trzeciej kobzę46 kozacką z dereniowego drzewa, i wszystko to obok siodła i dwóch pistoletów, które miał w olstrach47 kulbaki48, porządnie na kołkach porozwieszał.

      Ja przez cały czas chodziłem za nim oczami w ciekawości wielkiej, a kiedy wyszedł ze stajni, pobiegłem i ja, czekając, rychłoli49, tak jak inni żołnierze, weźmie kląć na matkę, wołać: „Dawaj, babo, jeść!” – Matka była właśnie na podwórzu z siekierą w ręku i zabierała się do rąbania drwa, bo sługi już wtedy nie mieliśmy, a tu Kozak skoczy do niej, odbierze jej siekierę i powie:

      – Zostawcie; ja to lepiej umiem!

      Narąbał drew, zaniósł do izby, wziął dwie próżne konewki i nie pytając nawet, gdzie we wsi studnia, bo ją po drodze widział, nanosił wody, a widząc, że matka nieci ogień na kuchni, podsunął się i sam go tak prędko rozniecił, że ja z matką z podziwieniem na to patrzyliśmy. Zobaczył garnek czysty, który matka nagotowała50 była, nalał doń wody, przystawił do ognia, a zrobiwszy to wszystko, siadł na ławce i mrugając do nas wesoło, mówi:

      – Ogień jest, woda jest, ino waryty, koby buło szczo!51

      Tak się ten Semen grzecznie przymówił do wieczerzy, a że matka mu rada była za tę jego poczciwość, tedy miał i kaszę jaglaną z mlekiem, i trochę szperki do chleba się znalazło – a jadł jak wilk, taki był głodny.

      Wziął nas od razu za serce ten Kozaczek i z każdym dniem milszy był mojej matce; ja zaś tom go tak polubił, jak gdyby to był mój rodzony. Nie był nam ciężki, owszem, niepomału pomocny; nie jadał nawet z nami, bo go jako czeladniczka p. kasztelana Koniecpolskiego podstarości we dworze żywić musiał, a matce, kiedy tylko mógł, to pomagał: drwa rąbał, wodę nosił, izbę zamiatał, na pole chodził, sieczkę rżnął, na żarnach mąkę mełł; co weźmie, to mu się pod ręką pali, taki żwawy robotnik, a wesoły, a śpiewający, aż w chacie miło.

      Bywało weźmie wieczorem tę kobzę swoją i zacznie śpiewać, a przerwami na strunach przebierać, że ano i one śpiewają jakoby żywe, i zda ci się raz, że płaczą żałośnie, albo jak wesołe skrzypki do tańca wołają, że jeno podskocz z miejsca; to znowu szumią cicho jak wiatr w burzanach52 i giną gdzieś daleko, daleko, jakby to aż za górami, za borami było, że już nie do ucha gadają, ale do samej duszy człowieczej, i tak ci się robi, jak kiedyby coś bardzo dobrego i umiłowanego od ciebie uciekało, uciekało, a nareszcie całkiem uciekło i wrócić nie obiecało… Matce mojej zawsze się wtedy na płacz brało i zawsze jej stawał na oczach ojciec, biedny, samotny, wędrowny, w dalekich pogańskich krainach.

      – Miły Boże – rzecze tak raz matka – co tam teraz mój porabia!

      – Wasz? – pyta Semen i mówi dalej: – Ot, ja głupi, to ja myślał, że wy wdowa, a gdzież wasz?

      – Pojechał z furmanką, z ormiańskim towarem… już temu kilka niedziel będzie.

      – A gdzie pojechał? – pyta Kozak.

      – Daleko, bardzo daleko, aż do Czarnego Morza.

      Kozak klasnął w dłonie i woła:

      – Czarne Morze! Znaju, znaju53! Bywał ja na Czarnym Morzu, oj, bywał! Tak rok jeszcze bywał! Hej, hej, to



<p>35</p>

kotiuha (ukr. dial.) – pies. [przypis edytorski]

<p>36</p>

barwa – tu daw.: strój, mundur. [przypis edytorski]

<p>37</p>

biesaga – torba, sakwa. [przypis edytorski]

<p>38</p>

mołojec (daw. ukr.) – dzielny młody mężczyzna; bohater; wojownik. [przypis edytorski]

<p>39</p>

Kozacy „nieposłuszni” – wolni, nie znajdujący się na niczyjej służbie. Wolni Kozacy mieszkali w XVII w. na Zaporożu w dolnym biegu Dniepru (dziś płd.-wsch. Ukraina). [przypis edytorski]

<p>40</p>

Terpy, Kozacze, budesz otomanom (ukr.) – wytrzymaj, Kozacze, a zostaniesz atamanem (dowódcą). [przypis edytorski]

<p>41</p>

po rusku (tu daw.) – po ukraińsku. [przypis edytorski]

<p>42</p>

Czerkasy – miasto nad Dnieprem, ok. 200 km na płd. wsch. od Kijowa. [przypis edytorski]

<p>43</p>

assawuła a. esauł – oficer kozacki, adiutant atamana. [przypis edytorski]

<p>44</p>

przeworyna – zagroda w stajni dla jednego konia. [przypis edytorski]

<p>45</p>

łubie – kołczan, pojemnik na strzały. [przypis edytorski]

<p>46</p>

kobza – strunowy instrument muz. popularny wśród Kozaków, podobny do lutni lub mandoliny. [przypis edytorski]

<p>47</p>

olstro – skórzany futerał na pistolety, podwieszany przy siodle. [przypis edytorski]

<p>48</p>

kulbaka – wysokie siodło. [przypis edytorski]

<p>49</p>

rychłoli (daw.) – czy prędko; jak szybko. [przypis edytorski]

<p>50</p>

nagotować – tu: przygotować, przyszykować. [przypis edytorski]

<p>51</p>

ino waryty, koby buło szczo! (daw. ukr.) – tylko gotować, gdyby było co (gdyby się coś znalazło). [przypis edytorski]

<p>52</p>

burzan (z ukr. бур’ян, burian) – chwast, zielsko. [przypis edytorski]

<p>53</p>

znaju (ukr. знаю) – wiem, znam. [przypis edytorski]