Название | Trzaska i Zbroja |
---|---|
Автор произведения | Domańska Antonina |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Wojciech zamrugał powiekami i podrapał się w głowę.
– O, moja złocista Jacentowo!
– No cóż?
– Nie śmiem…
– Głodnyś?
– Ij… Bajki głód! Cale29 co inszego.
– Gadajże!
– Wzięlibyście se naszą Baśkę do posługi.
– Cóż ci się troi? Najstarsza dziewucha w domu, to prawa ręka! Jakoż ją matce odbierzesz?
– Prawdę mówicie. Ani słowa. Ino właśnie dlatego że najstarsza, musi iść precz z chałupy.
– Rety! Zbroiła co przeciw rodzicielom?
– Niechże Bóg broni, zachowa! Nigdy w świecie!
– Ano, to matka jej nie puści. Ani mowy.
Wojciech się zaśmiał cicho.
– U nas w chałupie ino jedno rządzi, czyli ja. Drugie zasię słucha, czyli Margosia. Właśnie tak jak Pan Bóg Przenajświętszy rozkazał.
– Ale wiem, wiem – niechętnie odrzuciła staruszka. – Od dzieckaś taki zawzięty. Zawdy ino wszystko po twojej woli musiało być. Sparty30 jak kozioł.
– Ale za to pół wieka z biedą za bary się wodzę i przecie nas jeszcze nie zadławiła do cna.
– Tedy powiedz, dlaczego chcesz Basię wygonić?
– Długo by o tym gadać…
– Ano, to rzeknij krótko.
– Pamiętacie Zbrojów?
– Co bym nie miała pamiętać. Z ojców, praojców nasze sąsiady.
– Tak. Jest i z ojców, praojców niezgoda między nami. Jakiś widno mocny bies upodobał sobie te dwa rody, bo z byle czego do nienawiści podwodzi. O patyk, o garść siana, o głupią gruszkę. Wieczne swary między Zbrojami a Trzaskami. Sprawiedliwość im oddać trzeba, zawdy31 umieli się rządzić, oszczędzać, skąpić, byle ino majętności przysparzać, to i nagromadzili bogactwa pełne skrzynie, a niemal ćwiartka gruntów łobzowskich w ich ręku. My zaś, Trzaski, ano32 wedle swego miana żyjemy. Dużo onych Trzasków od wiek wieka bywało, a co pokolenie, to gorsza bieda. Ot, i w dzisiejszych czasach powiedzmy: Paweł Zbroja, bogacz nad bogacze, ma ino syna jedynaka i dwie dziewuszki. U mnie ani w niedzielę nie jada się do syta, a jest nas wszystkich razem dziewięcioro w chałupie. Zaś o tej godzinie może ta jeszcze przybyło jedno więcej.
– Abo co?
– Ano… Dy już takie zaprowadzenie u Trzasków, że co rok, to prorok.
– Widzisz, Wojtek, powiem ci prawdę. Strasznieś chłop nierozgarniony. Baśki się chcesz wyzbyć właśnie teraz, kiej33 matka niedomaga?
– Dajcież mi się wygadać dokumentnie! Po cóżem o Zbrojach zaczął? Widno cały kłopot na nich się opiera.
– Bardzom też ciekawa, co mi powiesz.
– Odkąd Paweł Zbroja ostał wójtem łobzowskim, dmie34 ci tak, co nie wiadomo, jak mu się kłaniać: czy jak miłościwemu królowi Kazimierzowi, czy może jeszcze krzynę niżej.
– Cóż to ma do Baśki?
– O, jakaście to nagła! Zaraz się dowiecie! Tedy35, jako spominałem, jedynaka se uchował jak malowanie. Parobek rosły, na gębie czerwony niczym jabłuszko, a do wszelakiej roboty zgrabny, jak by się od urodzenia wszystkiego uczył. Najstarszy komornik z łobzowskiego dworca wziął go za stajennego do królewskich koni.
– A co mnie do królewskich koni?
– Słusznie, wam nic. Ale zarówno Staszkowi Zbroi nic do naszej Baśki, a czego lata za dziewczyną?
– O, rany!
– Dziękować Panu Jezusowi, zrozumieliście przecie, co za przyczyna, że chcę dziewuchę wyprawić z domu.
– Poczekajże, a cóż Basia na to?
– Basia? Po rozżarzonych węglach leciałaby za nim, ino by palcem kiwnął.
– To po cóż dzieciska rozrywać, kiej się ku sobie mają! – zawołała Jacentowa, splatając ręce. – Dać na zapowiedzi, pożenić i kwita.
– Aha, stary Zbroja pierwej ubije chłopaka, niżeli u Trzasków synowej będzie szukał. On by się i wojewodzianki nie zląkł. A mnie i moją babę nienawidzi aż strach. Ino mię ujrzy w polu czy na podwórku, pomstuje tak, że uszy więdną. Baśkę wyzywa od dziadówek, przed ludźmi nas czerni36, niemal plwa na nas.
– Ha, wola boska, a tyś ojciec. Czyń, jako rozumiesz. Kiedyż mi dziewczynę przyprowadzisz?
– Właśnie dziś, zaraz, coby nie miała sposobności powiadomić Staszka. Pewnikiem już jest na targu. Miała przyjechać z Wątorkową. Zginie dziewucha jak kamień w wodę. Niech wójt swaty posyła, gdzie wola. Z moim uczciwym dzieckiem napraszał się nie będę. Ino niech ciotka strzeże Basi jak oka w głowie, żeby się ptasznik37 o turkawce38 nie zwiedział.
– A to co za rwetesy? Coś się dzieje na targu? Zobacz no, Wojtek, czego ludzie tak krzyczą?
– Baśka?! Skądeś się tu wzięła? I taka zdyszana? Wilki cię gonią po mieście czy co?
– Szukałam was, tatusiu… Idźcie, na miły Bóg, ratować Wątorka, bo go baba na śmierć zatłucze… O, tam… Widzicie? Pod świętym Wojciechem.
– Pilnujcie tobołka, Jacentowa, zaraz wracam. A ty stój wedle39 ciotki. Ani mi się rusz!
Skoczył Wojciech co żywo na pomoc kumotrowi. Ledwo się przepchał przez tłum gawiedzi śmiejącej się z zaperzonej40 niewiasty i bitego chłopa.
– A ty opoju! A ty śleporodzie zatracony! Gdzie moja kokoszka?! Oddaj zaraz, bo ci łeb ukręcę, jakem twoja ślubna, wierna i uczciwa żona! Oddaj kokoszkę! Gadam po dobroci!
I ściskając bat w garści, wyrżnęła go z całej siły grubym końcem biczyska po plecach.
– O, rety! Ja… Jaguś… dy zelżyj kapkę! – jęczał mąż, ani próbując odwetu.
– Gdzie czarna kokoszka z białym czubem?! O, moi ludzie, moi ludzie! – zawodziła baba piskliwie. – Taką ci miałam kokosią na cały świat sławną. Jak zniosła jajko w sam święty Jan, to bez dwa miesiące ino jeden dzień spoczęła. Ady rodzone dziecko tak matce nie świadczy, jako mnie ona podchlebiała! Ano przedwczoraj znowu się nieść zaczęła, a ta niewiara przeklęta wywlokła mi ją z domu dziś rano! Zdrajco! Judasie! Bo cię uśmiercę, niech cię już moje oczy nie oglądają!
– Mojaś ty śliczna…
– Nie ślicznam! Kokoszka gdzie?!
Zamierzyła się z większym jeszcze rozmachem, aż tu dwie silne ręce szarpnęły
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40