DZIEŃ ROZRACHUNKU. John Grisham

Читать онлайн.
Название DZIEŃ ROZRACHUNKU
Автор произведения John Grisham
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-073-5



Скачать книгу

i dwa placki z orzechami pekanowymi. Zawiozła to wszystko do aresztu, gdzie Pete pokroił pod jej nadzorem indyki. W uczcie wzięli udział więźniowie oraz pan Tick Poley, leciwy więzienny strażnik, który pełnił dyżur w nocy i w święta, żeby szeryf Gridley i jego ludzie mogli wziąć wolne. Florry i Pete zjedli posiłek w gabinecie szeryfa, mając przed oczami niezamkniętą na klucz szafę z bronią. Niezamknięte drzwi wychodziły na żwirowany parking. Tick poszedł ze swoim talerzem do poczekalni i pilnował tam frontowych drzwi.

      Pete zjadł kilka kęsów i zapalił papierosa. Mimo starań siostry nadal mało jadł. Był chudy jak szczapa i blady jak ściana, bo nie wychodził na dwór. Florry jak zwykle to skomentowała. On jak zwykle ją zignorował. Ożywił się trochę, gdy zaczęła mu opowiadać o swoich rozmowach ze Stellą i Joelem. Jej zdaniem radzili sobie całkiem nieźle i spędzali miło to święto. Pete uśmiechnął się, paląc papierosa, a jego oczy powędrowały w stronę sufitu i gdzieś dalej.

      Rozdział 10

      Przed Świętem Dziękczynienia bawełnę zebrano z pól po raz trzeci i ostatni i Pete uznał zbiory za udane. Obserwował rynek i co tydzień, kiedy Buford przyjeżdżał do aresztu, uważnie przeglądał księgi rachunkowe. Poza tym podpisywał czeki, płacił rachunki, sprawdzał stan kont i lokat i kierował sprzedażą swojej bawełny na giełdzie w Memphis. Kazał ponownie otworzyć działającą na terenie plantacji szkołę dla kolorowych i zaakceptował podwyżkę płacy dla nauczycieli oraz instalację nowych pieców przed zimą. Buford chętnie kupiłby najnowszy model ciągnika marki John Deere. Wielu poważnych plantatorów już go miało, ale Pete odparł, że nie teraz, może później. Mając przed sobą tak niepewną przyszłość, wolał nie wydawać dużo pieniędzy.

      Cenę bawełny obserwował również bacznie Errol McLeish. W Georgii produkowano jej prawie tyle samo co w Missisipi, więc znał się trochę na jej uprawie. W miarę jak na giełdzie w Memphis wzrastała aktualna cena rynkowa bawełny, rosła również jego troska o dobrobyt Jackie Bell.

      * * *

      Po kilku tygodniach dyskusji i analiz John Wilbanks i jego brat Russell doszli do wniosku, że proces Pete’a Banninga nie powinien się jednak odbywać w Clanton. Ustalili, że postarają się zmienić miejsce procesu i przenieść go gdzieś daleko.

      Początkowo dodało im otuchy to, że na posiedzeniu wielkiej ławy przysięgłych ponoć o mało nie doszło do buntu przeciwko Milesowi Truittowi. Ich klient miał najwyraźniej przyjaciół i stronników, którzy z nim sympatyzowali, i akt oskarżenia został przegłosowany minimalną liczbą głosów. Były to oczywiście tylko plotki, a jako że posiedzeń wielkiej ławy w ogóle nie protokołowano i traktowano je jako poufne, nie mogli wiedzieć, co się dokładnie wydarzyło. Jednak z upływem czasu coraz mniej wierzyli w bezstronność procesowej ławy przysięgłych. Oni i ich podwładni rozmawiali z mnóstwem znajomych, by ocenić nastroje publiczne. Zasięgali języka u innych adwokatów w mieście, u dwóch emerytowanych sędziów, dwóch byłych szeryfów i kilku byłych zastępców. Ponieważ ława przysięgłych miała się składać wyłącznie z białych mężczyzn, a prawie każdy z nich należał do jakiegoś kościoła, bracia Wilbanksowie odbyli rozmowy ze znanymi im pastorami reprezentującymi wszystkie wyznania. Ich żony pogadały z innymi żonami, w innych kościołach, w klubach ogrodowych i brydżowych, prawie wszędzie, gdzie można było swobodnie rozmawiać.

      I stało się jasne, przynajmniej dla Johna, że ludzie są mocno krytyczni wobec jego klienta. On i jego podwładni bardzo często słyszeli argumentację, która sprowadzała się do jednego zdania: „Bez względu na to, co podzieliło tych mężczyzn, można to było rozstrzygnąć bez rozlewu krwi”. A fakt, że Pete Banning nie mówił nic na swoją obronę, dodatkowo ułatwiał orzeczenie wyroku skazującego. Na zawsze już miał pozostać legendarnym bohaterem wojennym, ale nikt nie ma prawa zabijać bez ważnego powodu.

      Kancelaria Johna Wilbanksa przeprowadziła gruntowną analizę wszystkich znanych w Ameryce przypadków przeniesienia miejsca procesu karnego, a on sam napisał pięćdziesięciostronicowy mistrzowski elaborat, w którym uzasadniał swój wniosek. Zajęło mu to wiele godzin i doprowadziło w końcu do ostrej dyskusji na temat ich zaległego honorarium, którą odbył z Russellem. Do tej pory John wolał nie poruszać tej kwestii, teraz jednak okazało się to nieuniknione.

      Równie pilną sprawą był niebagatelny problem ustalenia właściwej linii obrony. Pete oznajmił im prosto z mostu, co sądzi o złożeniu wniosku, by uznano go za niepoczytalnego, ale John nie miał innych argumentów, na które mógłby się powołać przed ławą przysięgłych. Było chyba oczywiste, że człowiek, który oddaje trzy strzały z bliskiej odległości do drugiego człowieka, nie może być przy zdrowych zmysłach, ale żeby poprowadzić obronę w ten sposób, John musiał poinformować o tym wcześniej sąd. Napisał już stosowny wniosek, wraz z uzasadnieniem, i miał zamiar złożyć go razem z wnioskiem o zmianę miejsca procesu.

      Wcześniej jednak musiał uzyskać zgodę klienta. Tydzień przed Bożym Narodzeniem, po długich targach między adwokatem a szeryfem, Nix Gridley i Roy Lester przewieźli późnym popołudniem Banninga do kancelarii Wilbanksów. Jeśli Pete’owi przyjemnie było po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczerpnąć świeżego powietrza, to w ogóle tego nie okazywał. Nie zwracał uwagi na świąteczne dekoracje witryn sklepowych, nie interesował się tym, co dzieje się w mieście, nie był ani trochę wdzięczny, że pozwolono mu spotkać się z adwokatem w kancelarii, a nie w areszcie. Podczas krótkiej jazdy siedział w kajdankach i kapeluszu na tylnym siedzeniu i wpatrywał się we własne buty. Szeryf zaparkował na tyłach budynku i nikt nie widział, jak Banning wchodzi do środka pod eskortą dwóch stróżów prawa. Wewnątrz zdjęto mu kajdanki i poszedł w ślad za Johnem Wilbanksem do gabinetu na piętrze. Nix i Roy zostali w poczekalni na dole, a sekretarka poczęstowała ich kawą i ciasteczkami.

      Russell usiadł w jednym fotelu, John w drugim, Pete po drugiej stronie stolika, na skórzanej sofie. Przez chwilę próbowali prowadzić luźną pogawędkę, ale rozmowa nie bardzo się kleiła. Trudno gadać o pogodzie i zbliżających się świętach z kimś, kto siedzi za kratkami, oskarżony o zabójstwo.

      – Jakie masz warunki w areszcie? – zapytał John.

      – Niezłe – odparł z kamienną twarzą Pete. – Bywało gorzej.

      – Słyszałem, że praktycznie tam rządzisz.

      Pete lekko się uśmiechnął.

      – Zostałem kalifaktorem, więc nie zawsze siedzę w celi.

      – Słyszałem, że dzięki Florry więźniowie przybierają na wadze – powiedział z uśmiechem Russell.

      – Wyżywienie się polepszyło – przyznał Pete, sięgając po papierosa.

      John i Russell wymienili spojrzenia. Russell zajął się zapalaniem papierosa, czekając, aż brat poruszy drażliwy temat. John głośno odchrząknął.

      – No cóż, Pete, nie rozmawialiśmy jeszcze o honorarium za usługi adwokackie. Nasza firma poświęca tej sprawie wiele czasu. Proces zacznie się za trzy tygodnie i w tym okresie nie będziemy raczej pracować nad niczym innym. Musimy się rozliczyć, Pete.

      Banning wzruszył ramionami.

      – Czy kiedykolwiek dotąd otrzymałem od was rachunek, który nie został zapłacony? – zapytał.

      – Nie, ale nigdy dotąd nie byłeś oskarżony o zabójstwo.

      – O jakiej mówimy sumie?

      – Pięć tysięcy dolarów. I jest to raczej minimalna kwota.

      Banning zaciągnął się, wypuścił z ust obłok dymu i wbił wzrok w sufit.

      – Boję się pomyśleć o maksymalnej. Dlaczego to tyle kosztuje?

      Russell zdecydował się wziąć