Czternaście dni Honoraty. Elżbieta Wojnarowska

Читать онлайн.
Название Czternaście dni Honoraty
Автор произведения Elżbieta Wojnarowska
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-66503-39-7



Скачать книгу

– Postanowiła przede wszystkim wyjaśnić sytuację. Żeby przedsięwziąć jakieś kroki. W sprawie usunięcia zjawy ze swojego samochodu.

      – Mogę zapalić? – zapytał.

      Ponieważ sama paliła i w samochodzie było niebiesko od dymu, trudno było odmówić. Skinęła więc głową, nie patrząc na niego.

      – Poczęstujesz mnie? – zaproponował, wyciągając rękę po paczkę.

      – A pal, do cholery – wkurzyła się, nie wiedząc czemu.

      Znów się zaśmiał, wyjął z paczki papierosa i wolno zapalił, po czym się zaciągnął.

      – Niedobre – mruknął pod nosem.

      – Gorszy chłam paliliśmy, nie pamiętasz? – obruszyła się.

      – Pamiętam przedszkole. – Wypuścił kilka kółek dymu.

      To zdumiewające, ale nagle wydało się jej, że faktycznie są w tym żółtym, parterowym nowohuckim budyneczku.

      – I pamiętam, jak zwiewałaś. Zwinna i chuda jak szczapa, zupełnie jak twoja córka… – To był chyba przytyk, bo spojrzał na jej obecną tuszę i Honorata poczuła, jak ogarnia ją wściekłość.

      – Zwiewałam, bo nie miałam tam nic do roboty – wycedziła.

      – Ta krowa, nasza wychowawczyni, kazała nam siadać po turecku i kolejno wyznaczała dzieci do zabawek. Ciebie wskazywała na końcu, jak już niczego do zabawy nie było.

      – Za to ty byłeś jej pupilkiem, zawsze wstawałeś pierwszy i zawsze mogłeś wziąć rower.

      – Bo mój ojciec był adwokatem.

      – O tak, stary Ziemlański był hojny i dawał tej krowie drogie prezenty. Moja matka była biedna i nic nie dawała. Jeśli rodzice byli bogaci i dawali prezenty, to ich dzieci wybierały sobie najlepsze zabawki. Niezłe kurestwo…

      – Więc skakałaś z tarasu na skarpę węgla, którym palacz palił w piecu, i zwiewałaś. Nie było cię nigdy w ogrodzie po obiedzie i nikt nic nie zauważył.

      – Włóczyłam się po mieście – wymamrotała Honorata. – Do czego zmierzasz?

      – Pewnego dnia spóźniłaś się na podwieczorek. Wróciłaś cała ubabrana węglem. Stara jędza zabrała ci ten podwieczorek, zwymyślała i kazała stać w kącie.

      – A ty honorowo odstąpiłeś mi swoje ciasto, a potem dałeś rower do zabawy, aż zrobiła się z tego chryja i ta debilka nagadała twoim starym na ciebie niezłych bujd.

      – I zabrali mnie z tego przedszkola, żebym się więcej z tobą nie zadawał.

      – Do czego zmierzasz? – Honorata, zirytowana wspomnieniem, walnęła ręką w kierownicę, aż auto podskoczyło na równej drodze.

      – Uważaj – ostrzegł ją Ziemek.

      – Zjeżdżaj! – syknęła Honorata.

      Ziemek zniknął.

      „Mam delirkę? – przeraziła się teraz nie na żarty. – Przecież nie piję. Tylko degustuję… Jasna cholera!”.

      – Niech pomyślę, o czym by tu myśleć, żeby nie zwariować – powiedziała do siebie na głos. – Bo już mówię sama do siebie – skonstatowała. – Pan Ziemek najwyraźniej cierpi na bilokację… No, niezła chryja mi się szykuje…

      Skrzynia biegów zajęczała jak zwariowana, dopiero teraz to do Honoraty dotarło. Ale Honorata nie zna się na autach, a na swoim w szczególności. Co jest ze skrzynią? Może jakiś mechanik by wiedział, ale każdy jest zawsze taki pewny siebie, gdy oświadcza, co się stało i ile to będzie kosztowało, że Honorata z zasady im nie wierzy. Szczególnie gdy trzeba płacić, chociaż nie jest się w stanie sprawdzić, czy mają rację.

      Honorata olewa wyjącą skrzynię biegów i jedzie dalej.

      Najwyżej skrzynia oleje ją i auto stanie.

      Tymczasem auto jedzie.

      Do przodu, wciąż do przodu. Ciągnie ją naprzód. Przed siebie. Jakby w niej był wilczy pęd. Dziki, nieujarzmiony, zwierzęcy zew. Honorata nie wie, jak inni, ale ona z pewnością jest wynikiem ewolucji. Ze światem przyrody ma wiele wspólnego. Ma na przykład kaktusy w pokoju…

      I głód. Dziki, zwierzęcy głód. I jak tu schudnąć?

      W ferworze wyjazdu zapomniała (zapomniała?!) o śniadaniu. Nie wzięła też żadnych kanapek!

      Od ilu to godzin jedzie „na głodniaka”? Nie do wiary!

      Do tego pogoda zaczęła się psuć na dobre. A to już zakrawało na spisek. Z całą pewnością Ziemowit ma z tym wiele wspólnego. To znaczy ten gość, który pojawia się i znika.

      Ojciec właściwego Ziemowita, mecenas Ziemlański, zmienił nazwisko, gdy urodził mu się syn. Przedtem nazywał się Ziemniak. Jednak stwierdził, że jego syn Ziemowit nie będzie się godnie prezentował jako mecenas Ziemniak. Bo że syn przejmie kancelarię po ojcu zostało z góry postanowione. Jednak syn, mimo iż został również adwokatem, wrócił do rodowego nazwiska Ziemniak w momencie życiowego buntu, czego ojciec nie mógł mu darować. A szczególnie jej. Bunt ten wiązał się bowiem z zaistnieniem Honoraty w życiu Ziemowita. A raczej z jej utratą, co zdarzyło się wkrótce po maturze.

      Honorata zdawała sobie oczywiście sprawę z tego, że jej decyzja spowodowała nieprzyjemne perturbacje w życiu Ziemowita, ale niespecjalnie ją to wtedy obeszło. Dlatego teraz obawiała się, że Ziemowit zechce wyrównać rachunki. Dlatego jego pojawianie się i znikanie nie uznała za przypadkowe. Za to za niebezpieczne już tak. Mimo widma niebezpieczeństwa, wypadało zmierzyć się z nim, wyglądając godnie, stąd wypad rekreacyjny nad morze wydawał się sensownym rozwiązaniem. Przy tym odsuwał w czasie nieuchronną konfrontację.

      Dopiero teraz spostrzegła, jak daleko zajechała. W jaki sposób minęła jej ta cała droga? Honorata czuła się tak, jakby się nagle ocknęła. Nie lubiła takich stanów pomrocznych. Dlatego się jej nie zdarzały. Lubiła panować nad sobą, co więc teraz się stało? Jak przejechała całą trasę, nie mając o tym pojęcia? Przecież nie spała podczas jazdy… Czuła, że ogarnia ją zniecierpliwienie i złość. Najwyraźniej jechała w głębokim zamyśleniu. A to przecież niebezpieczne, taki brak świadomej kontroli nad sobą i pojazdem! Za to należą się punkty karne, a może nawet odebranie prawa jazdy! Zgromiła się ostro w duchu. Trzeba będzie jechać przytomniej. Nie śnić, nie ulegać mrzonkom i fantasmagoriom. Żadnych zwidów i zjaw. Pełnia samokontroli.

      Za oknem widać było szybko zmieniające się obrazy. Pojazdy małe i duże, stare budynki i równie stare wieżowce obok innych nowszych i całkiem nowych, ale równie brzydkich, drzewa luzem i hurtem, migające nachalnie wściekłymi kolorami bilbordy reklamowe… Tętniące życiem miasta i miasteczka. A pomiędzy nimi pola, łąki, wszystko jakieś swojsko monotonne i biedne.

      Na przedmieściach w przydomowych ogródkach królowały tuje, w ilościach niepoliczalnych, trudno było rozpoznać, jakiego miasta są to obrzeża, bo zawsze i wszędzie widać było tuje. Jakby mieszkańcy przedmieść, obojętne których, lubowali się w sadzeniu obcych tutejszemu krajobrazowi roślin. Zmowa mieszkańców? Ale wobec czego? Moda? Ale dlaczego i na co?

      Honorata zachodziła w głowę, czemu po przewrocie kraj obrósł w tuje. To jakaś manifestacja wolności? Że możemy teraz robić, co chcemy i sadzić sobie, co chcemy? No proszę, jak daleko została w tyle za trendami. Ona pozostała przy kaktusach! Trzeba to będzie po powrocie do domu wziąć