Название | Czternaście dni Honoraty |
---|---|
Автор произведения | Elżbieta Wojnarowska |
Жанр | Классические детективы |
Серия | |
Издательство | Классические детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66503-39-7 |
Teraz przypomniała sobie, że nie ma pojęcia, gdzie trzyma swoje prawo jazdy. Rzadko jeździła autem, nawet nie pamięta, kiedy ostatnio, więc również rzadko potrzebne jej były dokumenty.
Ale prawo wymagało, aby kierujący pojazdem miał dowód tych umiejętności przy sobie i mógł się nim wylegitymować na żądanie przedstawicieli prawa. Oj, kłopot.
Wywróciła wszystkie szuflady do góry nogami. Właśnie ujrzała przed sobą upragniony dokument oraz kluczyki do wozu i wydała pisk rozkoszy, gdy odwracając się, zobaczyła przed sobą Frankę. I jej oczy, wybałuszone na matkę jak dwa reflektory.
– Co się tu dzieje? – Ton głosu Franki nie pozostawiał wątpliwości co do jej oceny sytuacji.
Honorata w panice szybko schowała prawo jazdy oraz kluczyki pod ciuchy w rozbebeszonej walizce. Na wszelki wypadek, gdyby córka pilnie potrzebowała właśnie w tej chwili jej samochodu.
Franka rozejrzała się po pokoju.
– Wyjeżdżasz? – Bardziej skonstatowała niż zapytała, a jej czoło przybrało marsowy wyraz.
– Skądże… – bąknęła Honorata, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć w tak doniosłej chwili. – To znaczy tak. Muszę się… odprężyć… Tylko na parę dni, przecież ja się nigdy nigdzie nie ruszam. Praca, dom. Tyję.
– Dlatego kupiłam ci pół roku temu karnet na aerobik – obraziła się córka. – Czemu z niego nie korzystasz? To odpręża. Tyjesz.
Honorata nie zamierzała spierać się teraz o swoją tuszę.
Patrzyła na chudą jak szczapa córkę i zazdrościła jej figury. Choć sama w jej wieku też była niczego sobie, na pewno chudsza niż teraz. Westchnęła. Co nie uszło uwadze córki.
– Mam, co ty wyprawiasz? Już wczoraj jak mnie tak zbyłaś przez telefon, wiedziałam że muszę tu przyjść rano, przed szkołą, i pogadać z tobą zdecydowanie. No i proszę, co tu zastaję? Wybierasz się w podróż? Ale z kim, gdzie i po co? I na jak długo?
Honorata, przytłoczona liczbą pytań, na które musiała udzielić szczegółowych odpowiedzi, zamilkła na chwilę, aby zebrać myśli.
A co najgorsze, sama nie znała odpowiedzi na te pytania. Należało je więc naprędce wymyślić. I żeby jeszcze były prawdziwe na tyle, aby ominąć wykrywacz kłamstw w umyśle Franki. Oj, kolejny kłopot…
– Jadę… do pani Irenki. – Zadowolona, wpadła wreszcie na właściwy trop.
To zadowolenie jednak wydało się France podejrzane.
– Do Jastrzębiej Góry? To kawał drogi. Pani Irenka o tym wie?
– O czym? – Honorata słodko udała, że nie rozumie pytania.
– O tym, że przyjeżdżasz.
– Zadzwonię do niej, oczywiście. – Honorata odwróciła się, aby nie patrzeć córce w oczy i usiłowała szybko zamknąć walizkę. Próba ta jednak okazała się bezskuteczna.
– Coś się stało, przecież widzę. – Córka nie dała za wygraną. – Chyba nie jesteś w ciąży?
– Nie, nie! – zaprzeczyła gwałtownie Honorata, zadowolona, że choć raz mogła powiedzieć prawdę.
– Może szkoda – zawyrokowała córka. – Miałabyś wreszcie jakieś sensowne zajęcie. A tak pijesz. Starzejesz się. I tyjesz.
– Spóźnisz się do szkoły. – Honorata poczuła, że coraz bardziej się spieszy.
Znów spróbowała domknąć walizkę. Po kolejnej nieudanej próbie poczuła też, że zaczyna się pocić. A to nie było przyjemne, zupełnie nie.
– Po co ci ten cały wyjazd? – nie ustępowała córcia. Widać było, jak bardzo troszczy się o matkę. – Czego ci brakuje w domu?
– Potrzebuję konia, nie gulaszu z konia – jęknęła Honorata, usiłując w popłochu przypomnieć sobie, czyj to aforyzm.
Ponieważ nikt nie przyszedł jej na myśl, doszła do wniosku, że chyba sama wymyśliła tę sentencję. A to znacznie poprawiło jej humor. Tym bardziej, że po tak wnikliwym stwierdzeniu Franka zamilkła na dłużej, prawdopodobnie usiłując znaleźć coś sensownego na takie dictum.
Honorata wyrzuciła parę rzeczy z walizki, na chybił trafił, i nareszcie udało się ją domknąć. Zasunęła zamek i wyprostowała się triumfalnie. Franka patrzyła na matkę jak urzeczona. Jej oczy zrobiły się wielkie jak złotówki.
Po raz pierwszy matka nie posłuchała perswazji Franki. Po raz pierwszy przeciwstawiła się córce. Po raz pierwszy zrobiła, co chciała. To było nie do pojęcia.
Franka wyglądała na bezradną i zagubioną.
Nie śmiała zagrodzić matce drogi. Ponieważ po raz pierwszy widać było, że to nic nie da.
Franka poprawiła palcem lenonki na swoim za dużym nosie.
Honorata objęła ją i potargała lekko rudą kitę, w jaką uczesane były włosy Franki. To nie był zwykły „koński ogon”, nie. Upstrzony kolorowymi sznureczkami radośnie dyndał na czubku jej głowy. Franka stała dziwnie rozkraczona w tych swoich podprutych dżinsach i mrugała oczami, jak w dzieciństwie, kiedy czegoś się bała lub nie mogła zasnąć w nocy bez światła.
Honorata nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że córce drżą nadgarstki. Znała ją na wylot, lepiej niż siebie samą. Franka drżała, bo Honorata drżała, i to się jej udzielało. Odkąd Franka zorientowała się, że tak naprawdę ma tylko Honoratę, poczuła się za nią odpowiedzialna. W praktyce oznaczało to, że córka nie pozwalała matce decydować o niczym, ani o sobie, ani o niej. Na wszystko musiała być zgoda Franki. O wszystkim musiała wiedzieć, nad wszystkim czuwać, jak to ona określała. Bardziej niż matka za nią, to ona za matkę chciała być odpowiedzialna.
Może była mentalnie starsza od matki, czego Honorata nie lubiła, bardzo nie lubiła.
– Zrobić ci kanapki na drogę? – zapytała Franka i nie zrobiła ani jednego kroku w stronę kuchni.
Jakby bała się, że jeżeli wyjdzie stąd choćby na chwilę, matka zniknie, i kiedy ona wróci tu z tymi kanapkami, nie zastanie nikogo, tylko pusty pokój.
– Nie trzeba. Zjem coś po drodze. – Głos Honoraty zadrżał, czego nie dało się ukryć. Zadrżał gniewnym niepokojem.
Ona z kolei chyba bała się, że Franka siłą woli zatrzyma ją w miejscu. Że wzrok córki i własne wyrzuty sumienia nie pozwolą jej zrobić kroku. Dlatego nie patrzyła na Frankę. Klepnęła ją za to w ramię, choć drużynowe nie cierpią, gdy harcerki klepią je po ramieniu.
Franka odsunęła się. Nigdy nie pozwalała sobie przy matce na chwile słabości. Wolała robić wrażenie silnej i twardej, takiej, na której matka może się oprzeć.
Na to Honorata czekała. Ujęła walizkę za rączkę i ruszyła w stronę wyjścia, wymijając całkiem zręcznie córkę.
– Posprzątasz? – Wskazała ręką za siebie na bałagan, który zostawiła w pokoju. – I podlejesz kwiatki?
Bo Honorata miała w domu dwa kaktusy. Na które wymieniła swojego psa. Z kaktusami nie trzeba było wychodzić wieczorami. I można było spokojnie oglądać kryminalne seriale.
– Wporzo – Franka przytaknęła natychmiast, machinalnie. – Kwiatki też. – Znów poczuła się potrzebna.