Название | Będziesz tam |
---|---|
Автор произведения | Guillaume Musso |
Жанр | Любовно-фантастические романы |
Серия | |
Издательство | Любовно-фантастические романы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8215-067-4 |
1 Okładka
8 Motto
9 Prolog
11 2
12 3
13 4
15 6
16 7
17 8
18 9
19 10
21 12
25 16
26 17
27 18
28 19. Spotkanie siódme i ósme
31 22
32 23
34 Epilog
35 Przypisy
Przynajmniej raz każdy zadał sobie to pytanie: gdybym mógł cofnąć czas, co zmieniłbym w swoim życiu?
Gdybyśmy mogli zacząć wszystko od początku, jakie błędy pragnęlibyśmy naprawić? Jaki ból, jakie wyrzuty sumienia, jaki żal chcielibyśmy wymazać?
Czy mielibyśmy dość odwagi, by nadać swojemu życiu nowy sens?
Jeśli tak, to kim byśmy się stali?
Dokąd byśmy poszli?
I z kim?
Prolog
Północno-wschodnia Kambodża
Pora deszczowa
Wrzesień 2006
Helikopter Czerwonego Krzyża wylądował o czasie.
Miasteczko wzniesione na wysokim, otoczonym lasami płaskowyżu liczyło około setki prymitywnych zabudowań skleconych z otoczaków i gałęzi. Miejsce, odległe od turystycznych regionów Angkoru i Phnom Penh, wydawało się zagubione i nietknięte przez cywilizację. Powietrze przesycone było wilgocią, a wszystko wokół pokryte błotem.
Pilot nawet nie wyłączył silnika. Miał za zadanie przewieźć do miasta członków medycznej misji humanitarnej. Nic prostszego, w normalnych warunkach. Niestety, był wrzesień i rzęsiste ulewy utrudniały sterowanie maszyną. Jeśli chodzi o zapasy paliwa, były ograniczone, niemniej wystarczały do przetransportowania całej ekipy do bezpiecznej przystani.
Pod warunkiem że wszystko przebiegnie sprawnie…
Dwaj chirurdzy, jeden anestezjolog i dwie pielęgniarki wybiegli z prowizorycznego ambulatorium, w którym pracowali od wczoraj. W ciągu ostatnich tygodni przemierzyli okoliczne wioski, lecząc – najlepiej jak było można – chorych dotkniętych malarią i gruźlicą oraz zarażonych HIV. Na tym skrawku ziemi, wciąż jeszcze nafaszerowanym minami przeciwpiechotnymi, opatrywali amputowane kończyny i zaopatrywali rannych w protezy.
Na sygnał dany przez pilota czworo spośród pięciorga członków ekipy wpakowało się do helikoptera. Ostatni pasażer, mężczyzna około sześćdziesiątki, został nieco w tyle i spoglądał na grupkę Khmerów otaczających maszynę. Wyraźnie ociągał się z wejściem na pokład.
– Musimy ruszać, doktorze! – krzyknął do niego pilot. – Jeśli nie wystartujemy natychmiast, nie zdąży pan na swój samolot.
Lekarz kiwnął głową. Już zamierzał wsiąść do helikoptera, kiedy jego wzrok napotkał oczy dziecka trzymanego na rękach przez starca. Ile mogło mieć lat? Dwa? Najwyżej trzy. Jego mała twarzyczka była straszliwie zniekształcona przez pionową szczelinę przecinającą górną wargę. Deformacja wrodzona, skazująca je na odżywianie się przez całe życie wyłącznie zupą i papkami, uniemożliwiająca artykulację choćby najprostszego słowa.
– Niech się pan pospieszy! – ponaglała jedna z pielęgniarek.
– Trzeba zoperować to dziecko – odpowiedział lekarz, usiłując przekrzyczeć