Królestwo nędzników. Paullina Simons

Читать онлайн.
Название Królestwo nędzników
Автор произведения Paullina Simons
Жанр Контркультура
Серия
Издательство Контркультура
Год выпуска 0
isbn 9788381395380



Скачать книгу

uznać za uosobienie niewinności, traci rezon. Jej tupet znika. Zaczyna się jąkać.

      Stojąca dziewczyna spieszy z pomocą.

      – Chyba mówił, że chce objąć posadę zarządcy, Baronowo. Prawda, panie? Przybył z Golden Flute na drugim brzegu rzeki. Przysłała go madame Maud.

      – To czemu jest tutaj z wami? Czemu nie rozmówił się najpierw ze mną, skoro przysłała go Maud?

      – Wszedł do środka i się zgubił, nie widział was.

      – Och, dość tego! Trzeba posprzątać w pokoju numer cztery. Golden Flute, też coś. Mam już dość twoich bzdur, Mallory, szczerze dość.

      Mallory przemyka obok dyszącej Baronowej. Margrave przykrywa Juliana kapą. Fascynuje go, że sama pozostaje naga, jakby dbała tylko o jego przyzwoitość.

      – Margrave, nie siedź tam jak rozwiązła latawica, ubierz się. Już rano. Jak się nazywacie, panie?

      – Julian Cruz.

      – Mistrzu Cruz, zwykle nie tak zapoznaję się z zarządcami mojego domu. Musieliście spróbować produktu, zanim będziecie nim handlować? To godne podziwu. Mamy tu tylko to, co najlepsze. Mogę was zapewnić, że to nie są zwykłe ladacznice i zdziry, do których przywykliście w Golden Flute.

      Julian nie potrzebuje tych zapewnień. Wie.

      – Nasz dawny zarządca zmarł w zeszłym miesiącu bez żadnego ostrzeżenia. A bardzo by się przydało. Dałoby mnie i dziewczętom czas, żeby się przygotować. Ten dom prowadzą niemal wyłącznie kobiety i pewne rzeczy robimy bardzo dobrze. Zgodzicie się, mistrzu Cruz?

      Zgodził się.

      – Ale jest wiele rzeczy, których nie potrafimy robić. Naprawiać drzwi, łatać dziur, wymieniać rozbitych latarni, naprawiać dachu. Mamy latarnie, których nie napełniamy olejem, bo Ilbert nie chce go kupić, kończą się też świece i mydło. Po ostatnich problemach ze zdrowiem mydło jest absolutną koniecznością. Jesteśmy tu bardzo zajęci. Mam nadzieję, że sobie poradzicie. Marg, idź powiedz Mallory, żeby przygotowała pokój dla tego dżentelmena, a wy spotkajcie się ze mną na dole, gdy tylko się odziejecie. (Julian chciałby wiedzieć w co). Omówimy resztę szczegółów i opijemy umowę. Margrave, śmigiem. – Z tymi słowami Baronowa Tilly klaszcze dwa razy i wychodzi.

      Kiedy tylko znika, Margrave zrywa się z łóżka.

      – Mogliśmy wpaść w straszne tarapaty – rzuca, związując szarfę szlafroka. – Baronowa nie znosi, gdy Mallory jest nieposłuszna. Prawdą jest, że nic z tym nie robi, ta dziewczyna jest okropna. – Uśmiecha się. – Ale kto mógłby się wam oprzeć? Nie mogła nawet pozbawiona serca Mallory. Zaczekajcie tutaj, zaraz wrócę ze szlafrokiem. Powinniście poprosić Baronową o zaliczkę i kupić sobie odzienie godne zarządcy burdelu.

      – A co oni noszą, smokingi?

      – Jeśli taka wasza wola, panie. Wolałabym, byście chodził nago. – Prostuje się rozpromieniona, a Julian patrzy jej w oczy. W blasku świtu widzi jej uśmiechniętą, okrągłą twarz. Jest śliczna, młoda i seksowna. Półmrok, zmęczony umysł, pożądanie zaciemniają osąd.

      Ale Margrave nie jest jego dziewczyną.

      4

       Zarządca burdelu

      Piwo to przykrywka. Piwo na śniadanie, na obiad, na kolację. Niczym zasłona dymna skrywa inne rzeczy dziejące się w Silver Cross. Jednak na dole w wykładanej drewnem sali tak to właśnie wygląda: dobrze prosperująca gospoda, odwiedzana przez ustosunkowanych i bogatych mężczyzn (podobnie jak w teraźniejszości). Piwo jest wyborne, mówi Baronowa Tilly, jedzenie wyśmienite.

      Osłonięty tylko czarnym aksamitnym szlafrokiem Julian siedzi naprzeciwko Baronowej i czuje się śmiesznie. Różową suknię Tilly zastąpiły halki na obręczach i obfite warstwy lejącego się wzorzystego jedwabiu wykończone bufiastymi rękawami i koronkowym kołnierzem. Baronowa ma na głowie wielką blond perukę, oczy w pośpiechu obwiodła czarną kreską, a wielkie usta wydają się jeszcze większe dzięki rozmazanemu czerwonemu barwnikowi do ciast.

      Pub jest wąski i wysoki, na kamiennej podłodze stoją ciężkie dębowe stoły. Tapicerka jest skórzana, kotary z niebieskiego aksamitu, a zastawa z kryształu i porcelany. Na nakrytych do śniadania stołach leżą białe serwetki.

      – Piękne miejsce, prawda? – mówi Baronowa. Gdy już barwnie opowiedziała mu, jakie będą jego obowiązki (codzienna inspekcja dziewcząt, zanim zaczną pracę, należy do najbardziej intrygujących), zaproponowała mu uposażenie i dopiero po chwili zastanowienia zapytała, jakie ma doświadczenie, które opisał z rozmachem, naśladując jej niedawne słowa (rozwodził się ze szczegółami nad inspekcją dziewcząt). Chciałby zacząć pracę od razu. Gdzie są dziewczęta? Kiedy może je obejrzeć, by mógł znaleźć tę jedyną?

      Zjedli z Baronową obfite śniadanie złożone z owsianki na mleku, wędzonego śledzia, pikantnego węgorza w cieście („złowionego zaledwie wczoraj w Tamizie!”), chleba i marmolady. I piwa. Baronowa długo siedziała przy stole, jakby była spragniona normalnego towarzystwa, i zabawiała coraz bardziej zniecierpliwionego Juliana opowieściami o Silver Cross. Przed stu laty mężczyzna o nazwisku Parson z Old Fish Street przeszedł w marszu pokutnym Parliament Street, co było częścią kary za sprzedawanie usług seksualnych swojej biegłej w tej sztuce żony. Po latach spędzonych w więzieniu z zemsty otworzył Silver Cross, a żona została ozdobą interesu.

      Julian opowiada Baronowej, że czytał gdzieś o prostytutce zamordowanej w Silver Cross, której duch podobno pojawia się tu od tamtej pory.

      – Nic o tym nie wiem – obrusza się Baronowa. – Gdzie o tym czytaliście, w „Gazette”? – Niechętnie przyznaje, że Silver Cross dopiero niedawno znów otworzył podwoje, gdyż był zamknięty przez większą część zeszłego roku. – Z powodu okropieństwa, które padło na cały Londyn. Ale zapewniam was, że ostatnio nikogo tu nie zamordowano. Morderstwo fatalnie wpływa na interesy.

      – Jakie okropieństwo? – pyta Julian i natychmiast tego żałuje, bo kobieta przygląda mu się podejrzliwie. Chrząka. – To znaczy dlaczego tak długo dom był zamknięty? – Strzela oczami, próbując odczytać datę na gazecie leżącej na sąsiednim stole.

      – Skąd wy jesteście, dobry panie, że nie wiecie o straszliwej zarazie, która zniszczyła nasze miasto?

      – Z nieznanego lasu – wyjaśnia Julian. – W Walii. W większości ocalonego przed zarazą. – Któregoś dnia spotka prawdziwego Walijczyka i zaraz postawią go pod pręgierzem na Cheapside.

      – Myślałam, że przybyliście z drugiego brzegu rzeki? – Zniża głos. – Wiecie, stamtąd przywiało Czarną Śmierć. Z południa.

      Julian kiwa głową. Wszyscy to wiedzą – na południowym brzegu wszystko jest gorsze.

      – Było okropnie – ciągnie Baronowa. – Śmierć gnała po naszych ulicach tak triumfalnie, że sam król Karol miał dość. Kazał zwinąć dwór i uciekł z miasta! Wtedy wiedzieliśmy, że już po nas. Kiedy porzucił nas nasz król. Rząd jego wysokości nie zbierał się przez rok.

      Julian jest pełen współczucia. W 1665 roku zaraza zamieniła Londyn w pustkowie. Ma nadzieję, że teraz jest kilka lat później i najgorsze już minęło. Wciąż próbuje odczytać datę na gazecie. LONDON GAZETTE, czyta. WYDAWANA PRZEZ WŁADZE. Który to rok?

      – Nasze niegdyś tętniące życiem miasto obróciło się w cmentarz – opowiada Baronowa. – Wszędzie tylko połacie nieszczęścia. Nic nie działało, bo nikt nie pozostał przy życiu. – Ociera oczy. – Muszę wam wyznać, że zaraza okazała się straszliwa dla interesu!

      – W Londynie jest