Makbet. William Shakespeare

Читать онлайн.
Название Makbet
Автор произведения William Shakespeare
Жанр Языкознание
Серия
Издательство Языкознание
Год выпуска 0
isbn 9788379035410



Скачать книгу

przez siebie zadanej i niebo,

      Przez nie dość ciemny kir mroku przejrzawszy,

      Nie zawołało: „Stój!”

      Wchodzi MAKBET.

      Dzielny Glamisie!

      Wielki Kawdorze! Stokroć jeszcze większy

      Oczekującą cię przyszłością! List twój

      Daleko przeniósł mię nad zakres marnej

      Teraźniejszości i w obecnej chwili

      Czuję następne.

      MAKBET

      Luba żono, Dunkan

      Zjeżdża tu na noc.

      LADY MAKBET

      I odjeżdża?

      MAKBET

      Jutro.

      Taki przynajmniej jego zamiar.

      LADY MAKBET

      Nigdy

      Nie ujrzy słońce tego jutra! Twoje

      Oblicze, mężu, jest istną tablicą,

      Na której skryte rzeczy można czytać.

      Chcąc świat oszukać stosuj się do świata,

      Ubierz w uprzejmość oko, dłoń i usta,

      Wyglądaj jako kwiat niewinny, ale

      Niechaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa.

      Dołóżmy wszelkich starań, żeby tego,

      Co tu ma przybyć, przyjąć jak najlepiej,

      Myśl o tym tylko, memu zaś myśleniu

      Pozostaw wielkie zadanie tej nocy,

      Które, jeśli się działać nie ustraszym,

      Nada blask przyszłym dniom i nocom naszym.

      MAKBET

      Pomówim o tym jeszcze.

      LADY MAKBET

      Rozjaśń czoło:

      Lęka się, kto się nie patrzy wesoło.

      Resztę zdaj na mnie.

      Wychodzą.

      Scena VI

      Tamże. Przed zamkiem. Odgłos obojów. Słudzy Makbeta rozstawieni. Wchodzą DUNKAN, MALKOLM, DONALBEIN, BANKO, LENNOX, MAKDUF, ROSSE i ANGUS. Za nimi orszak królewski.

      DUNKAN

      Zamek ten w miejscu wdzięcznym położony,

      Powietrze jego przyjemnie napawa

      I rzeźwi moje zmysły.

      BANKO

      Gość wiosenny,

      Jaskółka, owdzie u blank się gnieżdżąca,

      Wskazuje swoim pobytem, że niebo

      Tchnie tu przyjaźnie: nie ma gzymsu, łuku,

      Zakąta, gdzie by ten ptak nie przyczepił

      Dla swoich piskląt wiszącej kołyski.

      Zauważyłem, że gdzie te ptaszyny

      Najchętniej goszczą, tam powietrze bywa

      Najczystsze.

      Wchodzi LADY MAKBET.

      DUNKAN

      Otóż nasza cna gosposia.

      Życzliwość, której odbieramy dowód,

      Często nas trudów nabawia, jednakże

      Wdzięczniśmy za nią, bo z serca pochodzi;

      Powiedz nam przeto, milady: „Bóg zapłać”,

      I bądź nam wdzięczną za to, że cię trudzim.

      LADY MAKBET

      Wszelkie usługi po dwakroć spełnione

      Pod każdym względem, następnie w dwójnasób

      Byłyby jeszcze za błahe, za liche

      Do wyrównania temu wysokiemu,

      Drogocennemu zaszczytowi, którym

      Wasza królewska mość nasz dom obdarzasz.

      Pomni łask dawnych i świeżo doznanych,

      Będziem się, panie, za pomyślność twoją

      Szczerze modlili.

      DUNKAN

      Gdzież jest nasz tan Kawdor?

      Biegliśmy za nim w trop; chcieliśmy nawet

      Nocleg dla niego przygotować, ależ

      Jemu niełatwo sprostać w konnej jeździe

      I miłość jego, szybsza od rumaka,

      Dawno musiała nas uprzedzić. Tak więc,

      Piękna, kochana gosposiu, jesteśmy

      Na tę noc gościem waszym.

      LADY MAKBET

      Słudzy waszej

      Królewskiej mości zawsze są gotowi

      Zdać porachunek z tego, co im było

      Dane pod zarząd, i na rozkaz waszej

      Królewskiej mości powrócić jej własność.

      DUNKAN

      Podaj mi rękę, nadobna milady;

      Zaprowadź mię do gospodarza domu:

      Wielce kochamy go i nie przestaniem

      Nadal go o tym przekonywać. Pozwól.

      Wychodzą.

      Scena VII

      Tamże. Pokój w pałacu. Odgłos obojów. Pochodnie pozapalane. Krajczy nadworny, a za nim kilku sług z półmiskami i różnym przyrządem przechodzą przez scenę. Po niejakiej chwili wchodzi MAKBET.

      MAKBET

      Jeśli to, co się ma stać, stać się musi,

      Niechby przynajmniej stało się niezwłocznie.

      Gdyby ten straszny cios mógł przeciąć wszelkie

      Dalsze następstwa, gdyby ten czyn mógł być

      Sam w sobie wszystkim i końcem wszystkiego

      Tylko tu, na tej doczesnej mieliźnie,

      O przyszłe życie bym nie stał. Lecz zwykle

      W podobnych razach tu już kaźń nas czeka.

      Krwawa nauka, którą dajem, spada

      Na własną naszą głowę, Sprawiedliwość

      Zwraca podaną przez nas czarę jadu

      Do własnych naszych ust. Z podwójnych względów

      Należy mu się u mnie bezpieczeństwo:

      Jestem i krewnym jego, i wasalem.

      To samo zbyt już przeważnie potępia

      Taki postępek – lecz jestem, co więcej,

      I gospodarzem jego, który winien

      Drzwi zamknąć jego zabójcy, nie, owszem,

      Sam mu do piersi zbójczy nóż przykładać.

      A potem – Dunkan tak skromnie piastował

      Swą godność, tak był nieskalanie czystym

      W pełnieniu swego wielkiego urzędu,

      Że cnoty jego, jak anioły nieba,

      Piorunującym