Pogrzebani. Jeffery Deaver

Читать онлайн.
Название Pogrzebani
Автор произведения Jeffery Deaver
Жанр Контркультура
Серия
Издательство Контркультура
Год выпуска 0
isbn 9788381695381



Скачать книгу

Thom zdążył zaprotestować, zniknęła. Sachs się zaśmiała.

      – Zrobiłeś mnie w balona – mruknął opiekun. – To jest lodziarnia. Kto mógł wiedzieć, że mają koncesję na alkohol?

      – Lubię Włochy – oświadczył Rhyme.

      – A gdzie się nauczyłeś włoskiego? Skąd w ogóle wiesz, co to jest grappa?

      – Z przewodnika po Włoszech Frommera – odrzekł Rhyme. – Pożytecznie wykorzystałem czas podczas lotu. Ty natomiast, jak zauważyłem, wolałeś spać.

      – Tobie też by się to przydało.

      Pojawiły się napoje, a Rhyme prawą dłonią uniósł kieliszek i skosztował.

      – Bardzo… orzeźwiająca. Powiedziałbym, że docenienie tego smaku wymaga czasu.

      Thom wyciągnął rękę.

      – Jeżeli ci nie smakuje…

      Rhyme odsunął kieliszek.

      – Potrzebuję czasu, żeby w tym zasmakować.

      Usłyszała ich stojąca niedaleko kelnerka.

      – Niestety, my nie mamy tu najlepsza grappa – usprawiedliwiała się skruszona. – Ale jak pójdziecie do większej restauracji, dadzą wam więcej i lepiej grappy. I destylat. Podobny do grappy. Musicie spróbować oboje. Najlepsze są z Barolo w Piemoncie i z Wenecja Euganejska. Na północy. Ale to moje zdanie. Skąd przyjechaliście?

      – Z Nowego Jorku.

      – Ach, Nowy Jork! – Oczy jej rozbłysły. – Manhattan?

      – Tak – odparła Sachs.

      – Kiedyś pojadę tam. Byłam z rodziną w Disneyland. Na Florydzie. Odwiedzę Nowy Jork. Chcę jechać na łyżwach na lodzie w Rockefeller Center. Czy można jeździć tam cały czas?

      – Tylko zimą – powiedział Thom.

      – Allora, dziękuję!

      Rhyme wypił drugi łyk grappy. Mimo że smakowała już łagodniej, postanowił skosztować którejś z lepszych odmian. Zatrzymał wzrok na frontonie komendy policji, na którą zerkał niemal bez przerwy. Przełknął grappę i pociągnął następny łyk.

      Thom, który z wyraźną przyjemnością delektował się deserem i kawą, spojrzał na niego podejrzliwie.

      – Wyglądasz o wiele lepiej – zauważył. – Na mniej zmęczonego.

      – Tak. Niewiarygodne.

      – Chociaż mam wrażenie, jakbyś na coś niecierpliwie wyczekiwał.

      Miał rację.

      – Na co?

      – Na to – rzekł Rhyme, kiedy zadzwonił telefon Sachs.

      Zmarszczyła brwi.

      – Nie ma numeru.

      – Odbierze. Wiemy, kto to.

      – Wiemy?

      – I włącz głośnik.

      Stuknęła w ekran.

      – Halo?

      – Detektyw Sachs?

      – Tak.

      – Tak, tak. Massimo Rossi.

      – Zapłać – polecił Thomowi Rhyme, kończąc grappę.

      – I kapitan Rhyme? – dopytywał Rossi.

      – Słucham, panie inspektorze.

      – Miałem nadzieję, że jeszcze złapię państwa gdzieś w pobliżu.

      – Jesteśmy w kawiarni naprzeciwko. Wstąpiliśmy na kieliszek grappy.

      Chwila ciszy.

      – Muszę państwu powiedzieć, że w sieci pojawiło się wideo Kompozytora. Miał pan rację. Nie na YouVid. Na NowChat.

      – Kiedy? – spytał Rhyme.

      – Jakieś dwadzieścia minut temu.

      – Aha.

      – Proszę, kapitanie Rhyme – powiedział Rossi. – Wydaje mi się, że nie należy pan do krętaczy. Jestem tego pewien. Omówiłem sprawę z prokuratorem Spirem i obaj byliśmy, delikatnie mówiąc, pod dużym wrażeniem pańskich spostrzeżeń.

      – Wniosków wyprowadzonych metodą dedukcji, nie spostrzeżeń.

      – Tak, oczywiście. Allora, uznaliśmy, że warto zmienić poglądy i zapytać pana, czy rzeczywiście byłby pan skłonny…

      – Za pięć minut będziemy w waszym biurze.

      ROZDZIAŁ 17

      Za namową Rhyme’a – usilną namową – pokój operacyjny przeniesiono z trzeciego piętra do dużej sali konferencyjnej w suterenie, obok laboratorium Policji Kryminalistycznej.

      Laboratorium urządzono w przemyślany sposób. Zostało podzielone na część sterylną, gdzie wydobywano i analizowano ślady, oraz większą przestrzeń do badań odcisków palców, butów i opon oraz innych zadań, dla których zanieczyszczenie nie było aż tak istotne. Sala konferencyjna przylegała do tej drugiej części laboratorium.

      Rhyme, Sachs i Thom znaleźli się tam z inspektorem Rossim i wysokim, smukłym Ercolem Benellim.

      Towarzyszyło im jeszcze dwoje funkcjonariuszy w niebieskich mundurach, innych niż jasnoszary uniform Ercolego. Byli to młody Giacomo Schiller i Daniela Canton, najprawdopodobniej jego partnerka. Oboje mieli jasne włosy – kobieta nieco ciemniejsze – i z poważnymi minami słuchali z uwagą każdego słowa Rossiego, który zwracał się do nich jak dziadek, życzliwy, lecz wymagający posłuszeństwa. Rossi wyjaśnił, że pracują w lotnym patrolu, a Rhyme domyślił się, że to włoski odpowiednik patroli poruszających się radiowozami, czyli mobilnych, jak je nazywano w żargonie nowojorskiej policji.

      – A Dante Spiro? – spytał Rhyme.

      – Procuratore Spira wezwały pilne sprawy.

      Czyli ów wybuchowy jegomość zgodził się na powrót Amerykanów, ale nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Rhyme’owi bynajmniej to nie przeszkadzało. Ten włoski układ, w którym prokurator okręgowy brał czynny udział w śledztwie, budził jego wątpliwości. Prawdopodobnie nie zachodził konflikt interesów, a Spiro sprawiał wrażenie bystrego człowieka. Nie, zastrzeżenia Rhyme’a można było streścić w okropnym banale: gdzie kucharek sześć…

      Ercole rozstawił tablice i tłumaczył ich treść z włoskiego na angielski. W drzwiach stała Beatrice Renza, korpulentna, rzeczowa analityczka z laboratorium, i udzielała mu rad.

      Rhyme dowiedział się, że jej imię wymawia się „Be-a-tri-cze”. Do włoskiego oczywiście trzeba się było przyzwyczaić, ale brzmiał znacznie bardziej melodyjnie niż mdła angielszczyzna.

      Renza strzelała krótkimi, urywanymi zdaniami, a Ercole krzywił się i odpowiadał cierpkim tonem, najwidoczniej reagując na zastrzeżenia wobec tłumaczenia czy opisu. Wtedy przewracała oczami za szkłami w wyrafinowanych oprawkach, podchodziła, wyjmowała mu z ręki marker i poprawiała zapis na tablicy.

      Belferka, pomyślał Rhyme, ale ja nie jestem lepszy. Podziwiał jej profesjonalizm. I umiejętność badania dowodów. Analizę śladów przeprowadziła znakomicie.

      Daniela i Giacomo ustawili i włączyli duży laptop. Policjantka skinęła głową Rossiemu.

      – To właśnie ten film – zapowiedział.

      Giacomo wcisnął kilka klawiszy i ekran ożył.

      – Serwis zablokował wideo – poinformowała ich Daniela z lekkim akcentem. – Drastyczne obrazy przemocy naruszają zasady. We Włoszech pokazywanie takich scen może być uznane za przestępstwo. Ale na naszą