Pogrzebani. Jeffery Deaver

Читать онлайн.
Название Pogrzebani
Автор произведения Jeffery Deaver
Жанр Контркультура
Серия
Издательство Контркультура
Год выпуска 0
isbn 9788381695381



Скачать книгу

HOUR

      Copyright © Gunner Publications, LLC 2017

      All rights reserved

      Projekt serii

      Mariusz Banachowicz

      Zdjęcie na okładce

      © Mariusz Banachowicz

      Redaktor prowadzący

      Joanna Maciuk

      Redakcja

      Joanna Habiera

      Korekta

      Katarzyna Kusojć

      Grażyna Nawrocka

      ISBN 97-83-8169-538-1

      Warszawa 2018

      Wydawca

      Prószyński Media Sp. z o.o.

      02-697 Warszawa, ul. Gintrowskiego 28

      www.proszynski.pl

      Pamięci mojego przyjaciela Giorgia Falettiego.

      Świat za Tobą tęskni.

      OD AUTORA

      Włoskie organa ścigania, występujące w tej powieści, są prawdziwe i mam nadzieję, że wspaniali funkcjonariusze tych służb, których miałem szczęście poznać osobiście i spędzić w ich towarzystwie miłe chwile, wybaczą mi, że pozwoliłem sobie wprowadzić nieznaczne modyfikacje procedur ich działania oraz odrobinę zmienić miejsca akcji, kiedy wymagała tego fabuła.

      Chciałbym też szczególnie podziękować muzykowi, pisarzowi i niezrównanemu tłumaczowi Sebie Pezzaniemu – bez jego przyjaźni, pracowitości i oddaniu swojemu rzemiosłu ta powieść by nie powstała.

      Dmie wiatr zimowy i mrok wokoło;

      Wśród lip gałęzi słychać jęki.

      W ciemności nocy bieleją szkielety,

      Co drżą i suną spowite w całuny.

      Henri Cazalis, Danse macabre

      I

      PONIEDZIAŁEK, 20 WRZEŚNIA

      KATOWSKI WALC

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      This ebook was bought on LitRes

      ROZDZIAŁ 1

      – Mamusiu.

      – Chwileczkę.

      Szybkim krokiem maszerowały cichą ulicą na Upper East Side, w chłodzie jesiennego ranka i świetle niskiego słońca. Z rzadkich gałęzi drzew opadały czerwone i żółte liście.

      Matka i córka, objuczone bagażem, który dzieci musiały dziś przydźwigać do szkoły.

      Za moich czasów…

      Claire zawzięcie pisała wiadomości. Jej pomoc domowa – nie do wiary – zachorowała, nie… być może zachorowała, akurat w dzień przyjęcia! I to właśnie tego przyjęcia. Alan musiał natomiast dłużej zostać w pracy. Być może musiał.

      Jak gdybym kiedykolwiek mogła na niego liczyć.

      Dzyń.

      Odpowiedź od przyjaciółki.

      Przeprasz Carmella dzisiaj zajęta.

      Jezu. Informacji towarzyszył emotikon z zapłakaną buźką. Czemu „przeprasz”, po co ucinać całą sylabę? Żeby zaoszczędzić cenną milisekundę? Może byłoby miło pamiętać o przecinku?

      – Ale mamusiu… – Dziewięciolatka nie dawała za wygraną.

      – Chwileczkę, Morgynn. Słyszałaś, co mówiłam. – Głos Claire, choć monotonny, brzmiał łagodnie. Ani cienia złości, rozdrażnienia ani opryskliwości. Myślała o swoich cotygodniowych sesjach terapeutycznych: siedząc na krześle – poczciwy doktor nawet nie miał kozetki – Claire atakowała swoich najgroźniejszych wrogów, złość i niecierpliwość, i pilnie pracowała, by wystrzegać się krzyku i burkliwego tonu, kiedy córka ją denerwowała (nawet gdy robiła to celowo, co według obliczeń Claire trwało na ogół jedną czwartą dnia).

      I fantastycznie udaje mi się panować nad sobą.

      Rozsądna. Dojrzała.

      – Chwileczkę – powtórzyła, wyczuwając, że dziewczynka chce coś powiedzieć.

      Claire zwolniła i przystanęła, przeszukując listę adresów w telefonie, bezradna w obliczu nadciągającej katastrofy. Wprawdzie było jeszcze wcześnie, ale dzień szybko minie i przyjęcie ruszy na nią jak czyhający nieopodal samochód Ubera. Czy na całym Manhattanie nie ma nikogo, kto mógłby jej wypożyczyć rozgarniętą pomoc domową, aby podawała na przyjęciu? Też mi przyjęcie, na dziesięć osób! Tyle co nic. To takie trudne?

      Wahała się. Poprosić siostrę?

      Nie. Nie została zaproszona.

      Sally z klubu?

      Odpada. Wyjechała. Poza tym to wredna jędza.

      Morgynn też zwolniła i Claire zauważyła, że dziewczynka się odwraca. Coś upuściła? Prawdopodobnie. Pobiegła to coś podnieść.

      Lepiej, żeby to nie był telefon. Jeden już zniszczyła. Naprawa ekranu kosztowała sto osiemdziesiąt siedem dolarów.

      Naprawdę. Te dzieci.

      Claire wróciła do przeszukiwania numerów i adresów, modląc się o zbawienie w postaci kelnera czy kelnerki. Tyle tu nazwisk. Muszę wyczyścić tę cholerną listę kontaktów. Nie znam połowy tych ludzi. Z pozostałych większości nie lubię. W eter popłynęła następna błagalna wiadomość.

      Córka wróciła do niej.

      – Posłuchaj, mamusiu… – powiedziała stanowczym tonem.

      – Ciii – syknęła. Przecież nie ma nic złego w tym, że człowiek od czasu do czasu się zirytuje, powiedziała sobie. To forma edukacji. A dzieci muszą się uczyć. Nawet najbardziej rozkosznemu szczeniaczkowi trzeba czasem mocniej szarpnąć smycz.

      Znowu rozległ się sygnał iPhone’a.

      Następna odmowa.

      Niech to szlag.

      Hm, a może ta kobieta, którą wzięła do pomocy Terri z jej biura? Latynoska czy Iberoamerykanka… wszystko jedno, jak oni się teraz nazywają. Była wesoła i błyszczała na przyjęciu córki Terri z okazji ukończenia szkoły.

      Claire znalazła numer i zadzwoniła.

      – Halo?

      – Terri! Tu Claire. Co u ciebie?

      – Cześć, co słychać? – powiedziała Terri po chwili wahania.

      – Właśnie…

      W tym momencie Morgynn wtrąciła się jeszcze raz:

      – Mamusiu!

      Trach. Claire obróciła się na pięcie i spiorunowała wzrokiem drobną blondynkę z warkoczykami, ubraną w różową obcisłą skórzaną kurteczkę Armani Junior.

      – Rozmawiam przez telefon! – wrzasnęła. – Ślepa jesteś? Pamiętasz, co ci mówiłam? Kiedy rozmawiam przez telefon? Co jest tak chole… – Uważaj, żeby się nie wyrażać, upomniała się w duchu. Z trudem przywołała na twarz uśmiech. – Co jest takie… ważne, skarbie?

      – Właśnie próbuję ci powiedzieć. Jakiś człowiek tam… – Dziewczynka wskazała ruchem głowy w głąb ulicy. – Podszedł do drugiego człowieka i chyba go uderzył, a potem wepchnął do bagażnika.

      – Co?!

      Morgynn odrzuciła z ramienia warkocz z małą spinką ozdobioną króliczkiem.

      – Zostawił to na ziemi i odjechał. – Pokazała kawałek sznurka czy linki. Co to jest?

      Claire stłumiła okrzyk. Jej córka ściskała w drobnej rączce miniaturowy stryczek.

      – Właśnie to było takie… – Urwała, a jej wargi rozchyliły się w uśmiechu. – Takie ważne.

      ROZDZIAŁ 2

      Na Grenlandię.

      Lincoln Rhyme