Wieczny odpoczynek. Aleksandra Marinina

Читать онлайн.
Название Wieczny odpoczynek
Автор произведения Aleksandra Marinina
Жанр Полицейские детективы
Серия Anastazja Kamieńska
Издательство Полицейские детективы
Год выпуска 0
isbn 9788366431379



Скачать книгу

konewkę i zaczął podlewać kwiaty. Potem wrócił do domku.

      – A potem?

      – Co potem? To wszystko. Sąsiedzi byli w domku, a ja wróciłem do siebie. Usiadłem na kanapie i oglądałem telewizję, nadawano akurat serial Siedemnaście mgnień wiosny, więc starałem się nie przegapić żadnego odcinka. Gdy usłyszałem strzały, nie zwróciłem na nie uwagi. Resztę już pani mówiłem.

      – Czy wtedy, dziesięć lat temu, ktoś panu zadawał podobne pytania?

      – Nie. Właściwie nie rozumiem, czemu pani je zadaje. Przecież zabójca został ujęty, okazał się nim mężczyzna, którego widziałem na posesji Niemczinowów. Co tutaj może być niejasne?

      – Nic. – Nastia westchnęła. – Zwłaszcza że podczas śledztwa i na rozprawie sądowej Niemczinow przyznał się do zabójstwa.

      – W takim razie po co traci pani czas?

      – Chce pan zapytać, dlaczego zabieram go panu?

      – To też. – Biełkin się uśmiechnął. – Może sądzi pani, że czas kogoś, kto ma urlop, nie jest cenny?

      – Nie, wcale tak nie sądzę. Aleksandrze Władimirowiczu, czy nie wydało się panu dziwne, że ojciec właściciela posesji nie wie, gdzie jest hydrant?

      – Nie. – Biełkin zaczął się irytować, i to bardzo wyraźnie. – Widziałem tego mężczyznę po raz pierwszy, dla mnie to był zwyczajny gość, więc uznałem za naturalne, że czegoś nie wie. Nie rozumiem, do czego pani zmierza. Uważa pani, że złożyłem fałszywe zeznania?

      Nastia roześmiała się serdecznie. Wreszcie do niej dotarło, dlaczego Biełkin się denerwuje. No oczywiście, jej pytania mogą sugerować, że sprawdza jego słowa i im nie dowierza.

      – Bardzo przepraszam – powiedziała łagodnie. – Nie chciałam, żeby pan tak pomyślał. Chodzi o coś innego. Musi pan wiedzieć, że posesja należała nie do Giennadija, tylko do jego ojca, Wasilija Pietrowicza. Był pan ich sąsiadem przez pięć lat i przez ten czas ani razu nie widział prawdziwego właściciela. A gdy nagle się zjawił, okazało się, że nawet nie wie, gdzie na działce wykopano studnię artezyjską. To znaczy, że tam nie bywał. Nasuwa się więc pytanie: czemu?

      – Pytanie jest oczywiście ciekawe, ale to nie ja powinienem być jego adresatem. Już pani mówiłem, że znałem sąsiadów tylko z widzenia, mówiliśmy sobie „dzień dobry” i pożyczaliśmy czasem różne narzędzia, nic poza tym. Nie mam pojęcia, dlaczego ojciec Giennadija nie przyjeżdżał na letnisko. Nie orientuję się w ich rodzinnych sprawach.

      Głos Biełkina był nadal surowy, ale irytacja zniknęła. Nastia odniosła nawet wrażenie, że mężczyzna zaczął popatrywać na nią z ciekawością. A przynajmniej nieco życzliwiej. Zerknęła na zegarek i wstała.

      – Pewnie musi pan iść na obiad. Dziękuję za poświęcony czas.

      Biełkin posłał jej kpiące spojrzenie i nagle rzucił ostro:

      – Proszę usiąść, pani major. Jeszcze nie skończyliśmy.

      Nastia osłupiała ze zdumienia i posłusznie osunęła się z powrotem na fotel. Biełkin milczał, przypatrując jej się jak robakowi pod mikroskopem. Jego natarczywy wzrok sprawił, że poczuła się nieswojo.

      – Zręcznie mnie pan usadził – zażartowała nieszczerze, próbując otrząsnąć się z zakłopotania. – Wydał pan rozkaz, a ja go potulnie wykonałam, mimo że panu nie podlegam. Siła przyzwyczajenia piętnastu lat służby.

      – Tak długo pani pracuje?

      – Owszem, włożyłam mundur zaraz po studiach. A pan?

      – Mam więcej wysługi niż lat życia. Czas udziału w działaniach bojowych liczy się potrójnie. Niech pani nie unika tematu. Dlaczego zainteresowała panią tak stara sprawa?

      – Bez powodu. – Nastia wzruszyła ramionami. – Latem ubiegłego roku Wasilij Pietrowicz Niemczinow opuścił kolonię karną, a ponieważ mieszka teraz w Moskwie, chcę wiedzieć, czego się po nim spodziewać. Wzięłam akta z archiwum, zaczęłam je przeglądać i natknęłam się na pańskie zeznania. Postanowiłam to i owo uściślić. Trudno zignorować fakt, że człowiek latami nie przyjeżdża na swoje letnisko, podczas gdy jego syn, synowa i wnuczka bywają tam regularnie, a potem ni z tego, ni z owego zjawia się, pije wódkę razem z synem i jego żoną, chwyta za broń i zabija kompanów od kieliszka. Nawiasem mówiąc, czy Giennadij i Swietłana lubili imprezować?

      – Na ten temat nie potrafię niczego konkretnego powiedzieć, ale rzeczywiście często kogoś gościli. Nie stronili od alkoholu. Tak więc nie ma w tym nic dziwnego, że Giennadij pił wódkę razem z żoną i z ojcem. Jeśli jednak nie daje pani spokoju fakt, że ojciec nagle zjawił się na letnisku, to może był ku temu powód. Na przykład jakieś rodzinne święto.

      – Rodzinne święta bywają co roku, mimo to ani razu nie widział pan Niemczinowa seniora – zaoponowała Nastia z uporem. – Dlaczego akurat wtedy zjechali się na letnisko? Jaki szczególny powód mógł ich do tego skłonić?

      – Niech pani zapyta ojca, sama pani przed chwilą powiedziała, że jest teraz w Moskwie. Dlaczego tylko mnie pani wypytuje?

      – To nieprawda, panie pułkowniku. – Nastia się uśmiechnęła. – Nie wypytuję. Chciałam wyjść, bo to, czego pragnęłam się dowiedzieć, już mi pan powiedział. Ale pan mnie nie puścił. Więc teraz kolej na pana, żeby powiedzieć czemu. Dlaczego mnie pan zatrzymał?

      – Czekam – odparł Biełkin krótko.

      Lekko podniósł się z niskiego fotela, przespacerował po pokoju, postał chwilę przy oknie, po czym odwrócił się do Nastii, opierając łokcie o parapet.

      – Chcę sprawdzić, czy umie pani słuchać, i czekam, aż zada mi pewne pytanie. Ale wnioskując z pani zachowania, chyba się nie doczekam.

      Nagle Nastię ogarnęła złość. Na co on sobie pozwala, ten pułkownik? Owszem, to prawda, że walczył, że jest lotnikiem, który brał udział w działaniach bojowych, i że dostał mnóstwo nagród, ale czy to mu daje prawo, by podważać profesjonalizm osób wykonujących mniej heroiczną pracę? Czy to, że potrafisz szybko biegać, daje ci prawo, by sądzić, że ten, kto nie biega, lecz skacze, jest zupełnym zerem, mimo że skacze lepiej, niż ty biegasz? Nastia wstała z fotela, wprawdzie nie tak elegancko jak Biełkin, ale płynnym ruchem, by nie sprawiać wrażenia osoby niezdarnej.

      – Nie doczeka się pan – powiedziała spokojnie. – Ale nie dlatego, że nie chcę zadać panu tego pytania. Dał mi pan przecież jasno do zrozumienia, że cudze tajemnice rodzinne pana nie obchodzą. Stąd wniosek, że raczej nie zechce pan odpowiedzieć na moje pytanie.

      – Niech mi je pani zada, to odpowiem. Chyba rzeczywiście pora kończyć rozmowę, w przeciwnym razie pojawi się ryzyko, że zostanę bez obiadu.

      Nastia nabrała powietrza do płuc, jak przed skokiem do wody. Nie znosiła, gdy ktoś ją egzaminował, ale niestety nie zawsze mogła uniknąć tego typu sytuacji. Teraz też wpakowała się przez nieuwagę, pozwoliła pułkownikowi, by przejął inicjatywę w rozmowie, wskutek czego będzie musiała udowadniać swoje kompetencje zawodowe. Nie wątpiła, że Biełkin myśli o tym samym. Powiedział, a nawet podkreślił, że ma świetną pamięć wzrokową. A więc pamięta wiele osób, które odwiedzały letnisko Niemczinowów, mimo że minął szmat czasu. Może ktoś zna odpowiedź na pytanie? Wasilij Pietrowicz też jej oczywiście nie zna, ale gdyby niczego nie ukrywał, informacja pojawiłaby się w materiałach sprawy karnej. W protokołach przesłuchań przynajmniej raz przewinęłoby się zdanie: „Tamtego dnia przyjechałem z synem na letnisko, mimo że przedtem tam nie bywałem, bo…”. Ale się nie przewinęło. Owszem, Niemczinow