Wieczny odpoczynek. Aleksandra Marinina

Читать онлайн.
Название Wieczny odpoczynek
Автор произведения Aleksandra Marinina
Жанр Полицейские детективы
Серия Anastazja Kamieńska
Издательство Полицейские детективы
Год выпуска 0
isbn 9788366431379



Скачать книгу

nie zaczekał na jej odpowiedź, odwrócił się i szybko ruszył długim korytarzem w stronę swoich drzwi. Nastia wsunęła książkę do torby i poszła za nim.

      Biełkin zajmował dwupokojowy apartament. Jeden pokój pełnił funkcję salonu (wyściełane meble, telewizor), drugi był najwyraźniej sypialnią. Mężczyzna zostawił Nastię w salonie i zniknął w łazience. Pojawił się z powrotem równo o pierwszej, tym razem w dżinsach i cienkim wełnianym swetrze. Miał starannie uczesane włosy, które nie zdążyły jeszcze wyschnąć po kąpieli.

      – Słucham panią uważnie – powiedział, siadając w fotelu naprzeciwko.

      – Aleksandrze Władimirowiczu, moje pytanie może się panu wydać dziwne, bo dotyczy bardzo odległych wydarzeń. Mam na myśli zabójstwo pańskich sąsiadów, Niemczinowów, na letnisku.

      – Tak. I co?

      – Może pan sobie przypomnieć i opowiedzieć, co się tam stało?

      – Chwileczkę. – Na twarzy Biełkina znowu odmalowało się niezadowolenie, tym razem pomieszane z niepokojem. – Przecież powiedziała pani, że pracuje w MWD. Zgadza się?

      – Owszem. Mogę pokazać legitymację.

      – Poproszę – powiedział dobitnie, wyciągając rękę.

      Uważnie przestudiował dokument i przyjrzawszy się zdjęciu, go zwrócił.

      – Nie rozumiem sensu pani pytań. Skoro pracuje pani w MWD, musi mieć dostęp do akt sprawy karnej. Wszystko jest tam napisane. Co nowego chce pani ode mnie usłyszeć?

      – W aktach jest informacja, że to właśnie pan wezwał wtedy milicję.

      – Owszem, wezwałem.

      – Dlaczego?

      – Dlatego że usłyszałem strzały, a chwilę później zobaczyłem, że z okien sąsiedniego domu wydobywa się dym. Połączyłem jedno z drugim i uznałem, że to powód, by wezwać milicję. Dziwi to panią?

      – Ależ nie… – Nastia się uśmiechnęła. – Chciałam zapytać, dlaczego nie wezwał pan milicji do razu po usłyszeniu strzałów. Dlaczego czekał pan, aż wybuchnie pożar?

      – Bo w strzałach nie było niczego szczególnego. Na naszym osiedlu można je usłyszeć co najmniej trzy razy w ciągu godziny. Każdy ma broń myśliwską, niedaleko jest duża polana, na której urządzono coś w rodzaju strzelnicy, można tam potrenować, wypróbować sztucer. Poza tym w pobliżu znajduje się las, a wtedy akurat był środek sezonu. Strzały to nie powód. Ale strzały w połączeniu z pożarem to zupełnie co innego. Odpowiedziałem na pani pytanie?

      Tak, tyle że to nie było pytanie, które najbardziej interesowało Nastię. Nie wypada jednak od razu przechodzić do rzeczy, najpierw trzeba przygotować grunt.

      – Czy milicja szybko się zjawiła?

      – Dość szybko. – Biełkin kiwnął głową. – Po jakichś pięciu minutach. Odległości nie są tam duże.

      – Co pan powiedział milicjantom, gdy przyjechali?

      – Że sąsiadów odwiedził jakiś mężczyzna. Zapytali, jak wyglądał, więc go opisałem.

      – Co było potem?

      – Po jakimś czasie poproszono mnie, żebym przyjechał do komisariatu, przyjrzał się pięciu mężczyznom i powiedział, czy jest wśród nich ten, którego widziałem u sąsiadów. Rozpoznałem go.

      – To wszystko?

      – Owszem.

      No cóż, chyba tak właśnie było. W protokole okazania napisano: „Świadek A.W. Biełkin wskazał zatrzymanego W.P. Niemczinowa, twierdząc, że widział go u sąsiadów niedługo przed tragedią”. To niezrozumiałe. Zupełnie niezrozumiałe.

      – Aleksandrze Władimirowiczu, od ilu lat ma pan domek letniskowy?

      – Od osiemdziesiątego drugiego roku.

      – Sam go pan postawił?

      – Nie, kupiłem gotowy. Od spadkobierców jakiegoś profesora. Pilnie potrzebowali pieniędzy, wyjeżdżali na stałe do Kanady, więc udało mi się kupić niedrogo.

      – Dobrze znał pan sąsiadów, Niemczinowów?

      – Niezbyt dobrze. Oczywiście widywaliśmy się dość często. Ale nic poza tym. Nie odwiedzali mnie ani nie zapraszali do siebie.

      – A co pan o nich wiedział?

      – Praktycznie nic, tylko to, że Giennadij był znanym kompozytorem, pisał piosenki. Ale o tym wiedziało całe osiedle. Wszystkie panienki biegały do niego po autograf.

      Nastia drgnęła. Znanym kompozytorem? Nieźle! Czy to czasem nie ten Niemczinow, który… Zgadza się, to chyba on. Wtedy, w osiemdziesiątym siódmym roku, jeszcze nie było zwyczaju, żeby podawać do publicznej wiadomości nieprzyjemną prawdę na temat gwiazd. Wiele znanych osób popełniało samobójstwa, umierało z przedawkowania narkotyków albo na skutek alkoholizmu, a gazety oględnie oznajmiały, że ten czy ów zginął tragicznie, odszedł przedwcześnie. O kompozytorze Giennadiju Niemczinowie też pojawiła się skąpa wzmianka: „Odszedł od nas w rozkwicie sił twórczych”. Ponieważ do zabójstwa doszło na letnisku, sprawą zajmowało się nie miasto, lecz obwód. To dlatego Nastia nie poznała wtedy żadnych szczegółów. Słyszała tylko, że Niemczinow został zabity i tyle.

      – A do kogo należał domek Niemczinowów? Do kompozytora czy do Wasilija Pietrowicza? – W tym momencie Nastia zaatakowała. Ostrożnie, wyglądając zza węgła i nie do końca wiedząc, co chce uzyskać. Ale ów diabelski brak logiki nie dawał jej spokoju. Brwi Biełkina uniosły się lekko w geście zdziwienia.

      – Wasilija Pietrowicza? A kto to taki?

      – Niemczinow senior, ojciec Giennadija. Zapomniał pan, jak się nazywa?

      – Przedtem też nie wiedziałem. Znałem tylko Giennadija i Swietę, no i oczywiście ich córkę Leroczkę. Była małym dzieckiem.

      – Aleksandrze Władimirowiczu – powiedziała Nastia z napięciem w głosie. – To bardzo ważne, dlatego proszę, żeby się pan dobrze zastanowił, zanim udzieli odpowiedzi. Czy gdy zobaczył pan na sąsiedniej posesji gospodarzy, a z nimi mężczyznę, wiedział pan, że to ojciec Giennadija Niemczinowa?

      – Nie miałem pojęcia.

      – Nigdy przedtem go pan nie widział?

      – Zdecydowanie. Nie widziałem.

      – Jest pan tego pewien?

      – Anastazjo Pawłowna, mam dobrą pamięć wzrokową. Na oczy też nie narzekam. Nie muszę chyba przypominać, kim jestem z zawodu.

      – Pamiętam – wtrąciła Nastia. – Był pan pilotem wojskowym.

      – W takim razie musi pani wiedzieć, że można polegać na moim wzroku. Niemczinowowie korzystali z domku przez okrągły rok, bo był duży i ciepły. Mój domek nie jest tak przystosowany do zimy, ale co niedzielę wybierałem się tam, żeby pojeździć na nartach. Robię tak do dzisiaj. Latem mieszkam tam na okrągło. Gdybym choć raz zobaczył tamtego mężczyznę, tobym go zapamiętał.

      A więc na tym polegał brak logiki, który zwrócił uwagę Nastii. Czytając akta sprawy, od razu zauważyła, że sąsiad, Aleksander Władimirowicz Biełkin, mówił nie o Wasiliju Pietrowiczu Niemczinowie, ojcu właściciela posesji, tylko o mężczyźnie, który miał koło pięćdziesięciu pięciu lat, ciężko stąpał, był masywnie zbudowany, szpakowaty, ubrany w ciemne spodnie, sweter koloru bordo z dwoma białymi pasami z tyłu i z przodu. Niemczinow został zatrzymany na podstawie znaków szczególnych, przede wszystkim na podstawie opisu owego bordowego swetra w białe