Niewierni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Niewierni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Современные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381433662



Скачать книгу

nigdy się nie dowiemy. Rozpisać sztukę na role i ustalić w końcu… ustalić cokolwiek. Szefa biorę na siebie.

      W tym momencie otworzyły się drzwi i ze znudzoną miną wszedł do sali Mirek z telefonem Marcina w ręku.

      – No i co? – zapytała bez przekonania Sara, bo właściwie nie wiedziała, co Mirek miał zrobić z tym telefonem.

      – Wygląda to tak – zaczął Mirek, kiedy usiadł. – W kwadracie Nowogrodzka, Lindleya, Chałubińskiego, Chmielna… mam na myśli czas, kiedy przebywali tam Marcin i ten Winklund… do polskich sieci komórkowych zalogowanych było dwadzieścia cztery tysiące dwieście trzydzieści jeden telefonów…

      – Boże drogi, Mirek! Wierzymy ci, ale oszczędź nam, Mireczku, tych szczegółów. – Sara była zdeterminowana się nie poddawać. – Co ustaliłeś, mistrzu nasz?

      – Z tego tysiąc sto pięćdziesiąt numerów w roamingu – ciągnął niezachwianie Mirek – ale tylko jeden był zajęty o czternastej jedenaście. Ten sam numer zalogował się też na Żwirki i Wigury, a potem na lotnisku i znikł o czternastej pięćdziesiąt pięć, czyli w momencie, kiedy odleciał samolot do Kopenhagi. Telefon należy do szwedzkiej sieci Telia i wczoraj między czternastą dziesięć a czternastą trzynaście kontaktował się z numerem belgijskim z sieci Vodafone, który był zalogowany w Warszawie w rejonie ulicy Sobieskiego. Zniknął w Wilanowie o czternastej dwadzieścia trzy.

      – To musiał być ten drugi, wysoki biały – stwierdziła Sara, zapaliła papierosa i natychmiast go zgasiła. – Jechał Sobieskiego do Wilanowa, to jasne.

      – Na to wygląda – dodał Konrad. – Co dalej?

      – Zdjęcia i dane Gustava Winklunda, jego numer telefonu, adres, z jakiego robił rezerwację, oraz zdjęcie tego drugiego trzeba natychmiast przesłać do Säpo… Zresztą – zawahała się przez moment – Koreańczyków też trzeba im pokazać… może coś wiedzą. Zdjęcia wszystkich białych wysłać do Brytoli, ale nie mówić im jeszcze, o co chodzi, bo jeśli wspomnimy o Koreańczykach, to zaraz nam tu wyląduje połowa Langley i MI6. Najpierw zobaczymy, co odpowiedzą – skończyła Sara i zwróciła się do Marcina: – Pojedziesz na Miłobędzką i sprawdzisz wszystkich w programie Face 69… może są gdzieś notowani. Wysłać numer telefonu do Belgów, niech sprawdzą…

      – Skontaktuję się z ABW – wtrącił Konrad. – Może mają jakieś dane o Koreańczykach… Wydaje mi się, że pilnują ich ambasady. Poproszę też, żeby sprawdzili tego Winklunda we wszystkich możliwych hotelach w Warszawie. Może gdzieś nam wypłynie.

      – To co? – zapytała krótko Sara, strzeliła dwukrotnie zapalniczką Zippo i przeciągnęła po wszystkich wzrokiem. – Do roboty! Każdy wie, co ma robić.

      Gdy została już sama z Konradem, oboje podeszli do okna. Na dole demonstracja Solidarności wciąż toczyła zaciekły bój z policją. Za sprawą dźwiękoszczelnych szyb mieli wrażenie, jakby oglądali smutny niemy film.

      – Koreańczycy, Szwed, tajemniczy brunet, sprzątaczka w hotelu, były oficer ABW, belgijski telefon… rozumiesz coś z tego? – zapytał Konrad.

      – Nie – odparła, kręcąc głową.

      – To zgłoś się, jak coś z tego pojmiesz – rzucił Konrad i oboje wybuchnęli śmiechem.

      Samolot z Budapesztu wylądował ponad dziesięć minut przed czasem. Od startu w Sanie do Warszawy Karol leciał dwa dni trzema maszynami. Najpierw Turkish Airlines, osiem godzin oczekiwania w Stambule, potem Malevu i na koniec ulubionego Lotu. Trzy starty, trzy lądowania, ale nie był w stanie sobie przypomnieć żadnego epizodu podróży. Zasypiał, gdy samolot stał jeszcze na lotnisku, a budziło go uprzejme, lecz zdecydowane szarpnięcie stewardesy za ramię. Wyjątkiem było lądowanie w Stambule solidnie wyeksploatowanego boeinga 737 Turkish Airlines, który tak mocno spotkał się z płytą lotniska, że aż Karol poczuł bolesne uderzenie w tył głowy.

      Kiedy wysiadł z samolotu w Warszawie, od razu włożył bejsbolówkę i okulary zerówki. Miał tylko podręczny baraż, więc nie musiał niepotrzebnie się wystawiać na ekspozycje kamer w hali przylotów. Widocznie ani ABW, ani żadne inne służby nie miały jego zdjęcia, skoro bez żadnych problemów od tylu lat przekraczał granicę. Odkąd podjął decyzję o przejściu na islam i włączeniu się do walki, zniszczył wszystkie swoje zdjęcia, których i tak miał niewiele. U dziadków w Ursusie pozostawił trochę swoich fotografii z dzieciństwa, i to tylko tych z ojcem. Nie mógł ich zniszczyć, ale do celów identyfikacyjnych raczej się nie nadawały.

      Wyszedł przed terminal i kilka razy głęboko się zaciągnął rześkim powietrzem. Nawet nie przypuszczał, że tylko jedna nieprzespana noc i podróż samochodem do Adenu tak go wykończą. W końcu to nie pierwszy raz eksploatował swój organizm ponad normę i był do tego przyzwyczajony. Zwykła medytacja i ćwiczenia z falowania, jak nazywał Falun Gong, działały wyśmienicie na ciało i zmysły, dając mu wystarczająco siły, by przedłużyć dobę do siedemdziesięciu dwóch godzin. Ale tym razem było inaczej.

      Obiecał sobie, że już nigdy nie zaśnie w czasie podróży. W Warszawie czuł się najlepiej, bezpiecznie, u siebie, i był przekonany, że ABW czy AW w najśmielszych myślach nie podejrzewają, że Karol Hamond, Safir as-Salam, może spokojnie mieszkać gdzieś pod bokiem.

      Odczekał jeszcze kilka minut, aż osłabnie ruch przed terminalem. Taksówki stały w długim szeregu, zabierając co chwila nowych pasażerów. W końcu wybrał mercedesa korporacji 19191, usiadł na tylnym siedzeniu, tak by wyjść z pola widzenia kierowcy, i polecił kurs do Galerii Mokotów.

      Nigdy nie jechał z lotniska prosto do swojego domu w Iwicznej. Najpierw musiał sprawdzić, czy jest on bezpieczny, czy podczas jego obecności nie zdarzyło się coś, co mogło świadczyć o zagrożeniu.

      Program monitoringu domu opracowany przez Zatokę był niemal idealnie prosty i praktycznie niemożliwy do złamania bez wiedzy właściciela. Stosowali go wszyscy w plemieniu i nazywali EyeShield. Jakakolwiek próba jego obejścia była natychmiast sygnalizowana wszystkim czynnym wojownikom i pozwalała na podjęcie natychmiastowych działań, z autodestrukcją wszelkich zapisów i systemów włącznie. Nikt jednak w Zatoce nie wiedział, że Mirmillo ma dodatkowo zamontowane ładunki wybuchowe, które skutecznie zniszczą dom i wszystko, co się znajduje wewnątrz.

      Było dopiero wpół do jedenastej i o tej porze kawiarnia Wedla w Galerii Mokotów świeciła pustkami, a dwie urocze panie właśnie przygotowywały ekspozycję ciastek i czekoladek. Karol zamówił dużą caffè americano z mlekiem i croissanta z malinami. Zajął miejsce w rogu sali na miękkiej kanapie. Tego dnia był pierwszym klientem.

      Delikatna, spokojna muzyka, zapach kawy i niezwykły aromat słodyczy podziałały na niego rozluźniająco. Od razu pomyślał o Zuzie. Poczuł radość, że jest już z powrotem w Warszawie. Pomyślał z nadzieją, że może i ona przebywa gdzieś tu, w pobliżu, może nawet robi teraz zakupy. I ze zdumieniem stwierdził, że czuje jej zapach. Jakby przed chwilą przeszła obok. Ten sam zapach, który miała na sobie wtedy wieczorem na korytarzu hostelu we Lwowie. Nawet się nie zorientował, kiedy zaczął rozglądać się wokół, jakby stała tuż za jego plecami i chciała go pocałować.

      Wyciągnął z kieszeni i włączył swojego iPhone’a. Na ekranie pojawił się znak, że jest w zasięgu sieci wi-fi. Najpierw sprawdził, czy na adresie Zatoki są dla niego jakieś wiadomości. Od chwili wyjazdu z Polski nie korzystał ani z telefonów komórkowych, ani z internetu. Dlatego teraz moment włączenia telefonu naznaczony był silną emocją, jak przebudzenie z długiego snu.

      Program EyeShield był aktywny, ale w stanie uśpienia i bez żadnych aplikacji. To była pierwsza dobra wiadomość. Oznaczała, że może spokojnie wziąć taksówkę i wracać do domu.

      Najpierw jednak musiał