Niewierni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Niewierni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Современные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381433662



Скачать книгу

lepszych słów, by wytłumaczyć sobie tę prostą i oczywistą dla każdego mężczyzny prawdę. Jeszcze bardziej zrobiło mu się głupio, kiedy przypomniał sobie scenę z wujkiem Teo na drzewie z filmu Amarcord. Ten obraz prześladował go od zawsze jak wyrzut sumienia, przestroga, że też tak może skończyć.

      Wczorajsze zdarzenie w hotelu Marriott zrobiło na nim takie wrażenie, że jeszcze tego samego dnia powołał zespół, który miał się zająć jego rozpracowaniem, czyli ustaleniem, o co w tym wszystkim chodzi. Właściwie nie za bardzo jeszcze wiedział, co mają rozpracować, co ustalić, po co i dlaczego, ale im dłużej się zastanawiał, tym więcej pojawiało się pytań i denerwował się coraz bardziej, a to już było wystarczającym uzasadnieniem, by nadać sprawie priorytet. Tak działało jego poczucie obowiązku, chłodna kalkulacja zasad pracy operacyjnej i nieokiełznana dusza oficera wywiadu.

      Było wpół do dziesiątej rano. Na dwudziestym piętrze jednego z warszawskich wieżowców firma Vigo, czyli Wydział Specjalny Q Agencji Wywiadu, pracowała już na pełnych obrotach. Ewa przygotowała dla wszystkich kawę w dwóch termosach, które postawiła na stole konferencyjnym. Przygotowała też sześć filiżanek i szklany dzbanek z mlekiem.

      Konrad wszedł do sali ze swoim wielkim kubkiem z logo CIA w dłoni, ale nikt tego nie zauważył, bo wszyscy stali przy oknie, obserwując maszerującą na dole demonstrację Solidarności.

      Nowo powołany zespół pod komendą Konrada składał się z jego zastępcy, czyli Sary Korskiej, Marcina harleyowca, Lutka, chłopaka Ewy, i M-Irka. Słowem – stała szóstka.

      Zmiana sytuacji politycznej w Polsce odbiła się także na Wydziale Q. W poniedziałkowy poranek nazajutrz po wyborach Marek Belik, dotychczasowy pierwszy zastępca Konrada i przyjaciel Ciężkiego, został przeniesiony do gmachu AW na Miłobędzkiej i od tej pory słuch o nim zaginął. Nikt go nie żałował, więc i pamięć o jego krótkiej obecności w Wydziale długo nie przetrwała. Belik jednak coś po sobie pozostawił, coś specjalnego. Pustkę po nim wypełniła znacznie lepsza atmosfera. Czuł to każdy, choć mało kto uzmysławiał to sobie z taką siłą jak Sara, dla której obecność Belika była oczywistą niesprawiedliwością i osobistym wyzwaniem. Od samego początku.

      Teraz Sara była pierwszym zastępcą, chociaż stanowisko to formalnie wciąż nie było obsadzone. Konrad zastanawiał się coraz częściej, czy nowy szef AW szuka na to stanowisko swojego wiernego człowieka, czy też jest mu obojętne, kto zarządza Wydziałem Q. Jakkolwiek było, w obu wypadkach nie mogło to dobrze świadczyć o szefie.

      – Zaczynamy! – oznajmił głośno Konrad i wszyscy zajęli miejsca.

      Ucichł gwar, stukot filiżanek, zgrzyt przesuwanych krzeseł i prośby o mleko czy cukier. Pięć par oczu spoczęło na prowadzącym zebranie.

      – Sprawa będzie mieć kryptonim „Ural” – zaczął Konrad.

      – Dlaczego „Ural”? – zapytał natychmiast Marcin, uprzedzając Sarę.

      – No… bo… – Konrad zawahał się na moment. – Ural łączy Azję i Europę, a tu mamy Azjatów i białych… więc Ural będzie chyba dobry – wyjaśnił niepewnie i przygryzł wargę, jednak odgłos zapalniczki Zippo jeszcze bardziej go speszył. – Ktoś ma lepszy pomysł? – zapytał, kierując na nią spojrzenie.

      – To jest świetne! – wykrzyknął Marcin. – Takie proste, bezpośrednie i głębokie jednocześnie… inteligentne!

      – Daj spokój – przerwała mu Sara. – To nie ma znaczenia. Ural, Ałtaj czy Góry Świętokrzyskie…

      – Zamykamy ten temat – stwierdził wyraźnie Konrad, jeszcze bardziej speszony. – Wszyscy wiemy, że coś się wczoraj stało w hotelu Marriott, tu, obok nas. Trzeba jednak, byśmy wspólnie uporządkowali wszystkie fakty i spróbowali określić, co się właściwie stało i co będziemy dalej robić. Gospodarzem sprawy będzie Sara – rzucił bez uzgodnienia z nią i trochę za karę, że nie spodobał jej się kryptonim sprawy.

      W rzeczywistości jednak czuł gdzieś w głębi, że Sara na to czeka, i wcale się nie pomylił.

      Sprawa wyszła od jej byłego chłopaka, Jacka Morawca, i dlatego Sara bardzo chciała coś sobie udowodnić. Wiedziała, że to coś wypływa z jej kobiecej duszy, a dopiero potem – szpiegowskiej. Choć romans z Jackiem dawno się już zakończył i nawet myślami nie wracała do tamtych chwil, to teraz drgnęło w niej coś dziwnego i musiała ustalić co. Dlatego to była jej sprawa i Konrad nie powinien był pierwszy wymyślać kryptonimu – uważała.

      – Wczoraj około pierwszej sprzątaczka w hotelu Marriott weszła niespodziewanie do pokoju numer 2313 na dwudziestym trzecim piętrze – zaczęła referować. – W apartamencie zobaczyła pięciu mężczyzn, którzy siedzieli za stołem. Na jej wejście… widok… nastąpiła u nich widoczna konsternacja… może lepiej powiedzieć: zaniepokojenie. Tak czy inaczej mężczyźni natychmiast, aczkolwiek dosyć nieudolnie, próbowali ukryć jakieś dokumenty. Ten pokój powinien być opróżniony trzydzieści minut wcześniej, co oznacza, że faceci musieli mieć wystarczająco ważny powód, by przeciągać spotkanie…

      – Prawdopodobnie nie spodziewali się, że ktoś ich zaskoczy – stwierdził Konrad.

      – Dlaczego nie wywiesili kartki „nie przeszkadzać” i nie zamknęli drzwi na łańcuch? – zapytał Lutek.

      – Trudno na to odpowiedzieć – skonstatowała Sara. – Czynnik ludzki… zwykły błąd…

      – Sądzę, że spotkanie dobiegło końca i coś musiało ich zatrzymać, ponieważ doba hotelowa już minęła. Dodatkowo jeden z białych mężczyzn ledwo zdążył na lotnisko – dodał Konrad.

      – No właśnie, szefie. Tak jak mówiłem… nooo… nie zdążyłem, kurczę – tłumaczył się Marcin.

      – Wszystko w porządku – odpowiedziała Sara. – Nic się nie stało. Wszyscy improwizowaliśmy. Dziadka musiało zatrzymać coś bardzo ważnego, skoro odkładał wyjazd na lotnisko do ostatniej chwili. Czyli… podsumowując ten etap, należy stwierdzić, że panowie rozmawiali o jakichś bardzo ważnych sprawach i wyraźnie nie chcieli, by ktokolwiek o tym się dowiedział.

      – Stąd taka nerwowa reakcja na niespodziewane wejście sprzątaczki – dorzucił Marcin i z przekonaniem pokiwał głową, aż wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem.

      – Punkt drugi – zaczęła Sara, wyjęła papierosa i trzymała niezapalonego między palcami. – Mamy pięciu mężczyzn, trzech Azjatów i dwóch białych. Jeden w wieku około siedemdziesięciu lat, może więcej, obywatel Szwecji, Gustav Winklund, numer ID 3810040312, drugi biały, około czterdziestu, czterdziestu pięciu lat, brak danych. Azjaci, dwóch prawdopodobnie młodych, wiek trudny do określenia, i jeden znacznie starszy… może sześćdziesiąt lat, wyraźnie szef, boss.

      – Winklund błyskawicznie wymeldował się z hotelu, a pokój zajmował tylko jedną dobę. Rezerwacji dokonano z adresu mailowego w Sztokholmie – stwierdził Konrad.

      – W drodze na lotnisko jechałem tuż za nim – włączył się Marcin. – Sprawdzał się! Nie ma najmniejszej wątpliwości. Odleciał samolotem do Kopenhagi. Nie miał bagażu, tylko nieduży neseser, ale nie zdążyłem poprosić o pomoc Straży Granicznej, bo już przeszedł na drugą stronę. Na lotnisku z nikim się nie kontaktował. Siedział w barze i pił piwo, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.

      – Czy telefonował… w taksówce albo na lotnisku? – zapytał znudzonym głosem Irek.

      – Na lotnisku nie, ale w taksówce… nawet na pewno! Rozmawiał i rozglądał się wokół. Ja w tym samym czasie rozmawiałem z szefem przez komórkę. – Marcin był wyraźnie pobudzony.

      – Dawaj telefon! – zarządził Mirek, a na widok zdezorientowanej miny Marcina powtórzył ostrzej: – Dawaj i już!

      – Mam