Niewierni. Vincent V. Severski

Читать онлайн.
Название Niewierni
Автор произведения Vincent V. Severski
Жанр Современные детективы
Серия Czarna Seria
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381433662



Скачать книгу

co to był za język, ale żaden z tych, które potrafił rozpoznać… nawet mniej więcej – zrelacjonował Marcin.

      – Skoro to Szwed, to pewnie mówił po szwedzku – wtrąciła Sara.

      – Tym bardziej że w Szwecji mają mnóstwo różnych dialektów – poparł ją Konrad.

      – Drugi biały. – Sara spojrzała na swoje odręczne notatki. – Według Jacka, który pojechał za nim, wysiadł w Wilanowie i znikł. Niestety, to była zwykła taksówka i teraz trzeba ją odnaleźć. Mamy numer rejestracyjny. Musimy porozmawiać z kierowcą, może zauważył coś podejrzanego…

      – Ja się tym zajmę – zareagował natychmiast Marcin. – To moja robota!

      – Tu masz dane. – Sara podała mu kartkę.

      – Trzeba to zrobić jeszcze dzisiaj – zarządził Konrad. Odpowiedziało mu zmarszczone czoło Marcina.

      – Azjaci – kontynuowała Sara. – No bloody fucking idea – zaklęła ostro. – Kto to jest? Nic nie wiadomo! Ustaliliśmy, że pojechali taksówką na plac Trzech Krzyży i tam wysiedli. Nic więcej! Co za ptice? Nie mamy pojęcia!

      – No, Chińczyków jest dużo… Wietnamczyków u nas też nie brakuje. Będziemy mieli problem, żeby to ustalić. Jeśli to jakaś mafia chińska czy wietnamska, to policja nam pomoże – stwierdził Marcin.

      – Jeżeli to sprawa kryminalna, to nam nic do tego… ale to nie jest żadna mafia. Ja to wiem! – stwierdził z pełnym przekonaniem Konrad. – Ja to czuję! To jest coś w sam raz dla nas – dodał i odruchowo przygryzł wargę, aż Sara musiała dać mu znak, żeby przestał, bo głupio wygląda.

      – W zasadzie to wszystko – stwierdziła. – Aha, zapomniałabym! Jacek roztropnie przeszukał pokój 2313, zanim weszła tam sprzątaczka, i nic nie znalazł. Nawet jednej chusteczki do nosa, gumy do żucia, nic. Dwa skrawki papieru w sedesie. Wyglądało, jakby ktoś coś podarł i spuścił w klozecie. Winklund spał w tym pokoju tylko jedną noc. Żadnych śladów!

      – To też coś mówi – odezwał się milczący dotąd Lutek.

      – Właśnie – dodał Konrad i wszyscy na chwilę zamilkli, jakby oczekiwali, że wymyślą coś nowego. – Dobrze! Idź, Marcin, po M-Irka. Zaczniemy teraz przeglądać nagranie z kamer hotelowych.

      – Szef wie, że to nielegalne – zauważył Marcin z poważną miną.

      – Idź!

      – Siedzieli wczoraj do rana, żeby oczyścić ten film… Jest super!

      – Idź już, człowieku!

      – Szef strasznie dzisiaj nerwowy – rzucił Marcin w drzwiach i już po drugiej stronie powiedział do siebie: – Musiało mu się coś strasznego przyśnić w nocy… jak nic!

      Lutek stanął przy oknie i zaczął przez nie wyglądać. Sara zapaliła w końcu papierosa. Konrad dziwił się nawet, że nie zrobiła tego wcześniej, tylko trzymała go między palcami.

      Dopiero teraz zauważył, że włożyła klasyczną skórzaną marynarkę w jasnobrązowym kolorze. Do tej pory nigdy jej nie widział w skórzanej odzieży. Pomyślał, że pewnie byłoby jej też dobrze w skórzanych spodniach.

      Niektóre kobiety rodzą się piękne i takie już zostają, ale przytłaczająca większość musi później wciąż poprawiać naturę – skonstatował Konrad. Sara ma dużo szczęścia… i nie musi wydawać na kosmetyki.

      Dolał sobie kawy z termosu i stanął obok Lutka. Na ulicy pod nimi trwała właśnie walka zastępów związkowych Solidarności z policją. Na dwudzieste piętro docierał jedynie niewyraźny, bezdźwięczny obraz ozdobiony czarnymi pióropuszami dymu z płonących opon. Po chwili obok Konrada stanęła Sara z filiżanką w ręku i przez dłuższą chwilę obserwowali w milczeniu ulicę. Nie zauważyli, że Lutek wcale nie interesuje się tym, co się dzieje na zewnątrz, tylko stoi wpatrzony w daleki horyzont nad Warszawą.

      Otworzyły się drzwi i wszedł Irek razem z Marcinem. Zaczęli zasłaniać okna. Wszyscy zajęli miejsca naprzeciwko czterdziestosiedmiocalowego telewizora Sony. Irek włączył komputer i ekran się ożywił, a po chwili ukazał się na nim obraz z holu Marriotta.

      – Nagranie dostaliśmy od pana Morawca wczoraj po dziewiętnastej. To kopia cyfrowa w HD – zaczął Irek. – W holu mają osiem kamer pokrywających praktycznie całą przestrzeń oraz dwie przed wejściem. Dochodzą kamery na piętrze i w windzie. To nowoczesny system VDRS Professional OEM. Całe interesujące nas zdarzenie trwało cztery minuty czterdzieści siedem sekund, to jest od chwili wyjścia Azjatów i białych z pokoju do momentu, jak rozjechali się taksówkami.

      – Dlaczego wyszli z pokoju wszyscy razem? Przecież muszą wiedzieć, że na korytarzu są kamery. To nieprofesjonalne, nawet jak na mafię – wtrącił Marcin.

      – Marcinku – odezwała się kordialnie Sara. – Ty wiesz, ile ty i ja, i nawet nasz szef Konrad robimy błędów? Czegoś się przestraszyli i już poleciało. Dlaczego nie zamknęli się w pokoju? Noo…?

      – Podzieliliśmy obrazy na poszczególne kamery, tak by postacie były lepiej widoczne, i usunęliśmy szumy – dokończył Irek i zapytał: – Zaczynamy? Bo Mirek pracuje jeszcze nad telefonem Marcina i szybko tu nie wróci.

      – Zaczynaj! – zarządził Konrad.

      Na ekranie pojawił się przyciemniony obraz długiego korytarza hotelowego, wystarczająco jednak wyraźny, by można było rozpoznać wszystkie szczegóły. Po chwili z pokoju wyszedł mężczyzna w granatowym garniturze i rozejrzał się po pustym korytarzu.

      – Azjata… ten młodszy… – skomentował Marcin.

      Po kilku sekundach wyszedł drugi, też w granatowym garniturze. Zaraz po nim pojawił się starszy Azjata w jasnym płaszczu i z teczką w lewej ręce. Zdecydowanym krokiem ruszyli w kierunku wind. Jeden młody z przodu, drugi z tyłu.

      – Zatrzymaj! – rzucił Konrad do Irka. – Nie ma najmniejszej wątpliwości!

      – To obstawa tego starego Chińczyka. Zawodowcy, to pewne! Ale to chyba nie jest mafia – stwierdziła niepewnie Sara.

      – Raczej nie… owszem.

      – A dlaczego nie mafia? – zapytał Marcin.

      – Ten ubiór, garnitury… te fryzury jakieś staromodne, ten krok. I ten prochowiec z lat siedemdziesiątych… – ciągnął Konrad. – Nie pasuje mi to!

      – Teraz takie są na topie! – wtrącił zdecydowanie Marcin.

      – Nie mają broni – odezwał się nagle pewnym głosem Lutek.

      – To po co taka ochrona?

      Lutek jednak nie odpowiedział i dalej siedział na krawędzi stołu, z rękami założonymi na piersi. W rozciągniętym, grubym granatowym golfie wyglądał jak stary szyper z Orkadów.

      – Puść dalej – zarządził Konrad.

      Azjaci zatrzymali się przy windzie jakieś dziesięć metrów od pokoju. Wtedy na korytarzu pojawiło się dwóch białych. Starszy w jasnej wiatrówce, z mocno siwymi włosami zaczesanymi do tyłu, w grubych okularach i z dużym neseserem w dłoni. Wyglądał, jakby lekko utykał. Za nim wyszedł drugi, znacznie wyższy, o ciemnych włosach i szczupłej sylwetce, w ciemnej marynarce i koszuli bez krawata. Zatrzasnął drzwi i rozejrzał się dokoła. Stary Szwed czekał z Azjatami przy windzie, gdy młody szybko podszedł do zakrętu korytarza i wyraźnie się kryjąc, zajrzał za róg.

      – Bingo! Bingo! – zawołał Marcin.

      – No, to sprawa jasna! – stwierdziła z przekonaniem Sara, podniosła się i zdjęła skórzaną marynarkę, pod którą miała bluzkę bez rękawów.

      Na ten widok wszyscy zamarli na ułamek