Kryształowi. Tom 3. Polowanie. Joanna Opiat-Bojarska

Читать онлайн.
Название Kryształowi. Tom 3. Polowanie
Автор произведения Joanna Opiat-Bojarska
Жанр Современные детективы
Серия Kryształowi
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-287-1269-0



Скачать книгу

komórka.

      Brak nagrań nie był nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Taka psia solidarność. Lepiej zebrać baty za niesprawdzenie, że monitoring „nie działał”, niż pokazać czarno na białym, jak wyglądało przesłuchanie.

      W tej sprawie nie musiał robić nic więcej. Wiedział, że podczas następnej odprawy powie Zośce, że fusze są umoczeni i sami zacierają ślady. Razem ustalą, jak mają wyglądać kolejne czynności.

      Zerknął kontrolnie na zebrane dotychczas informacje. Podolski i Mańczak byli winni. Pozostawało tylko doprecyzować: czego? Zakatowali przesłuchiwanego czy jedynie przyczynili się do jego śmierci?

      Na ten moment na pewno wiedział tylko jedno – że gdyby monitoring dawał im cień szansy na uniewinnienie, przynieśliby mu nagranie w zębach.

      Kardasz podszedł do okna. Przy pasach stała kobieta z piątką dzieci w wieku przedszkolnym. Obserwował, jak walczy, by czwórka ustawiła się w parach, jak łapie to piąte za rękę, po czym wydaje komendę zezwalającą na wejście na ulicę. Dzieci, niczym kury zaganiane przez rolnika, znowu rozpierzchły się na boki. Kobieta machała rękoma, starając się utrzymać je w grupie.

      Rozbawiony Kardasz się odwrócił. Strzepnął niewidzialne pyłki ze swojej nowej koszuli. Czuł się trochę nieswojo, zdradzając dziś rano ulubione golfy i zamieniając je na coś lżejszego.

      Usiadł do komputera i otworzył stronę portalu informacyjnego.

      – Że co, kurwa?! – zaklął, gdy zobaczył nagłówek. – Wstrząsające nagranie z komisariatu?! – odczytał.

      Kliknął na nagłówek, a potem odtworzył wideo. Nie był to, jak w pierwszej chwili pomyślał, zapis z rzekomo zepsutego monitoringu. To było coś o wiele bardziej obciążającego. Na ekranie pojawiło się wyłożone płytkami pomieszczenie wyglądające na toaletę. W pomieszczeniu panował półmrok, a na podłodze leżał jeszcze żywy zatrzymany. Na rękach miał kajdanki, a na klatce piersiowej – elektrody wystrzelone wcześniej z paralizatora. Policjant, który go używał, wyładowywał właśnie kolejne impulsy elektryczne.

      Leżący mężczyzna wił się z bólu, krzyczał, ale nie wykazywał ani grama agresji. Z trudem łapał oddech. Wyglądał na zmęczonego i przerażonego. Zza kamery dochodził głos Podolskiego, który informował, że jeśli nadal tak będzie się zachowywał, to dostanie kolejną serię.

      – Kurwa mać! – zaklął Kardasz i po raz kolejny uruchomił odtwarzanie.

      Firma schodziła na psy.

      – Kto miał zabezpieczyć materiał z tasera? – zapytał sam siebie, a kilka sekund później wybrał numer dochodzeniowca z Komendy Miejskiej w Poznaniu.

      Kolejny dzień. Kolejna kłótnia. Zośka trzasnęła drzwiami, a głuchy odgłos nie przyniósł jej żadnej ulgi. Krew buzowała w niej, jakby w ciągu krótkiej wymiany zdań ze Śledziem osiągnęła temperaturę wrzenia.

      Nie pomagały ani głębokie oddechy, ani wizualizowanie sobie legendarnej Drogi 66. Góry na horyzoncie, asfalt niczym wstęga prowadząca do raju, przestrzeń dająca poczucie wolności i przyjemnie warczący silnik harleya pomiędzy jej nogami.

      – A wy tu co?! – wrzasnęła, wychylając się zza ściany. Głosy słyszała z oddali, dlatego najpierw skierowała się do kącika kawowego. – Do roboty! A nie kawy, kurwa, spijacie! To nie jebana kawiarnia! Sprawy leżą! Wyników brak!

      Zaskoczyła ich. Dwóch dochodzeniowców i jeden operacyjny zamarli. Patrzyli na nią wyczekująco, jakby nie potrafili ocenić zagrożenia i podjąć decyzji, czy powinni uciekać w popłochu, czy się postawić.

      – Koniec, kurwa, bezproduktywnych gadek! Do roboty panowie! Już! Już! Już!

      Wydzierała się tak bardzo, że żaden nie odważył się zaprotestować. Chwycili kubki i rozeszli się w pośpiechu. Uznała to za swój mały sukces, chociaż wypracowany w pocie czoła i przy zdartym gardle. W końcu miała władzę nad tymi wszystkimi samcami, którzy do czasu jej awansu próbowali traktować ją jak materac.

      Widziała ich spojrzenia. Nadal mieli ją za gorszą od siebie. Uważali, że znalazła się w formacji, w której kobiety pojawiają się jedynie od czasu do czasu dla zachowania pozorów, że wcale nie ma dyskryminacji ze względu na płeć.

      Patrzyła, jak mężczyźni znikają w pokojach, po czym – mocno stukając obcasami – poszła do swojego gabinetu. Gdy zamknęła drzwi, wybrała numer Jerzego.

      – Halo?

      – No czeeeść – mruknęła zmysłowo.

      Odpowiedziała jej cisza.

      – Kurwa, co za fiut! – warknęła. – Jerzyk, pomóż mi, proszę cię! A jeśli przekracza to twoje kompetencje… – Celowo zawiesiła głos. Nie chciała, żeby brzmiało to zbyt obcesowo. – To powiedz, z kim powinnam się spotkać. Tu nie chodzi o konflikt osobisty. On działa na szkodę całego BSWP. Dzisiaj wymyślił, że…

      – Hola, hola! – Przerwał jej. – Chyba się zagalopowałaś.

      Zimny męski głos brzmiał tak obco, że aż oderwała telefon od ucha i spojrzała na wyświetlacz. Jerzy Warszawka. Tak go miała zapisanego. Wybrała dobry numer.

      – Ja? To on! Chodzi o dobre imię całego BSWP!

      – Potraktowałaś mnie w piątek jak śmiecia. Zaświeciłaś cyckami, a przed wejściem do restauracji wymasowałaś fiuta przez spodnie tak, że niemal się spuściłem. A potem nagle zwinęłaś się do domu.

      – Wybacz, miałam zły dzień.

      – Wybacz, znajdź sobie innego naiwniaka.

      – Jerzyk, przepraszam. Wiesz przecież, że kobiety czasem tak mają…

      Kolejna rozmowa, kolejne pretensje i obrażony facet. To ewidentnie nie był dobry dzień. Śledziowi mogła się postawić, ale przed Jerzym musiała się kajać. Musiała, jeśli chciała dopiąć swego.

      – Co za, kurwa, pech. Ty miałaś zły dzień, a ja akurat byłem w Poznaniu!

      – Nie złość się na mnie. Gdybyś tu był – usiłowała przełączyć swój umysł z trybu „złość” na „seks” – to zdjęłabym z ciebie spodnie i przywitałabym się z nim. Lubię jego smak. Pozbyłbyś się napięcia w moich ustach i od razu byłoby milej.

      – Zośka, nawet się nie wysilaj.

      – Nie mów, że nie lubisz, gdy mój język…

      Znowu nie pozwolił jej dokończyć. Odpowiedział śmiechem. Wrednym i odpychającym chichotem.

      – Nie mam osiemnastu lat, żeby wystarczały mi rozmowy telefoniczne.

      – W takim razie nie powiem ci, na co mam ochotę. – Nie odpuszczała, chociaż czuła, że traci grunt pod stopami. – Następnym razem ci pokażę, gdy przyjedziesz.

      – Wiesz co? Twój brak wdzięczności jest tak samo porażający, jak twoja naiwność. Serio myślisz, że przyjadę i spuszczę ci się do ryja, bo tego chcesz? Gdybym się za tobą nie wstawił w Warszawce, gówno miałabyś, nie awans. Wykonywałabyś polecenia Dobrogowskiego i dawałabyś sobie wsadzać w dupę Śledziowi, żeby mieć fory na wyższym szczeblu. Po tym, co dla ciebie zrobiłem, Zocha, powinnaś dozgonnie ssać mi fiuta z wdzięcznością, a nie miewać złe dni.

      Przegląd wiadomości od kumpli był dla Kardasza jak przerwa w szkole. Następował mniej więcej po każdych czterdziestu pięciu minutach skupienia i pozwalał mu się zrelaksować. Chłopacy z firmy pisali na WhatsAppie o sprawach ważnych i aktualnych,