To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński

Читать онлайн.
Название To nie jest hip-hop. Rozmowy II
Автор произведения Jacek Baliński
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 978-83-948551-4-7



Скачать книгу

godziny zostałem sam. Ludzie niestety nie lubią się konfrontować z innymi poglądami. Większość by chciała, żeby wszyscy na wszystko patrzyli w ten sam sposób, tymczasem w mojej opinii to dopiero na etapie dysputy i wymiany poglądów kształtuje się społeczeństwo. Mnie osobiście jest bliżej do społeczności, a dalej do narodu.

      Wracając jeszcze do twojego pytania – mnie nie ruszają nienawistne komentarze skierowane w moją stronę. Mogą mi jechać, a po mnie to spływa. Łamałbym jednak palce za komentarze obrażające moją żonę czy w ogóle rodzinę. Nie pokazuję zbyt często swoich dzieciaków w necie, żeby nie musiały odczuwać tego szlamu. Przy moich zasięgach człowiek zdaje sobie sprawę, że rozmawia z tłumem. Wielu raperów pieprzy głupoty, że zawdzięczają wszystko temu tłumowi, ale ja tego zupełnie nie kupuję. Mnie się trudno rozmawia z tobą, a co dopiero z kilkuset tysiącami osób na moim fanpage’u.

      Ucinając ten wątek – powiedziałeś wcześniej, że trzymiesięczny pobyt w Nowym Jorku był dla ciebie pierwszą wizytą w wielkim świecie. Wcześniej jednak miałeś okazję też odwiedzić z rodzicami Paryż, o czym wspominałeś mi swego czasu w innym wywiadzie: „Miałem kilkanaście lat, kiedy [mama] zabrała mnie do Luwru i przeciągnęła przez każdą możliwą wystawę. Nudziło mnie to strasznie. To była w zasadzie moja pierwsza podróż na Zachód i bardziej mnie interesowało, żeby pograć w kosza z czarnoskórymi czy coś kupić od Arabów. Coś jednak we mnie zostało i zakiełkowało”.

      Nie ma w życiu przypadków. Mama, która była fanką malarstwa i – ogólnie rzecz ujmując – kobietą o szerokich horyzontach, przeciągnęła mnie po Luwrze, doprowadzając mnie do płaczu. Jako nastolatek nie interesowałem się sztuką inną niż rap. Malarstwo nudziło mnie do bólu, jednak zasiane przez mamę ziarno rozkwitło we mnie po trzydziestce i otworzyło mi głowę. Stałem się wielkim fanem malarstwa. Od małego jarałem się street artem i graffiti, ale to była jednak pochodna hiphopowej zajawki. Obecnie, jak tylko mam okazję, chodzę na wystawy, przeglądam albumy o sztuce…

      Kolekcjonuję też obrazy, ale nie jak typowy kolekcjoner sztuki, który porusza się po rynku i obraca obrazami niczym akcjami. Czasem coś kupię, czasem ktoś mnie obdaruje. Nad biurkiem w moim domu wisi obraz pod tytułem „Wszyscy święci”. To był pierwszy obraz, jaki kiedykolwiek kupiłem – w zabawnych zresztą okolicznościach. Któregoś razu byłem w jednej z knajp na wrocławskim rynku, nawalony jak bela. Na ścianie wisiał ów obraz i tak długo namawiałem właściciela restauracji, żeby mi go sprzedał, aż w końcu się ugiął (śmiech). Nie był to zresztą pierwszy i ostatni raz, kiedy w taki sposób wszedłem w posiadanie jakiegoś obrazu. Gdy coś mi się podoba, muszę to mieć. Jak sroka.

      Twoja fascynacja malarstwem dała o sobie znać przy okazji płyty „Magnum Ignotum: Preludium” z 2015 roku. Pod wpływem czego wpadłeś na pomysł, aby każdy utwór był zobrazowany we wkładce wybranym dziełem sztuki? Sięgnąłeś po prace takich sław jak Paul Gauguin, Claude Monet czy Jacek Malczewski. Głęboko musiałeś sięgnąć do kieszeni, aby uzyskać zgody na wykorzystanie ich obrazów?

      Po kolei: byłem któregoś razu w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu na wystawie, na której wpadł mi w oko jeden z eksponatów. Uparłem się, że muszę skontaktować się z mieszkającą w Paryżu autorką obrazu i kupić go od niej. Styl, w jakim został namalowany ten obraz, przywodził mi nieco na myśl filmy Stanleya Kubricka. Pomyślałem, że – bazując na tym obrazie – można byłoby stworzyć okładkę mojej kolejnej płyty. Później jednak okazało się, że nie możemy tego zrobić, ale postanowiłem, że tak czy inaczej zostaniemy przy malarstwie. Po jakimś czasie wpadła mi w oko rycina, która została zamieszczona w wydanej w 1888 roku książce „L’atmosphère: météorologie populaire”. Limps, czyli nadworny grafik Szpadyzor Records i El Polako, wziął tę ilustrację na warsztat i opracował w taki sposób, by zawarte w niej zostały elementy mojego życia. Efektem tego na okładce można ujrzeć, jak wykraczam poza swoją bezpieczną sferę, zaczynam dostrzegać świat i czegoś się o nim dowiaduję. Uważam zresztą, że każdemu powinna taka idea przyświecać. Jak już czegoś się nauczyło, warto to porzucić i zająć się czymś innym. Warto iść dalej.

      Jeśli chodzi o pozostałe obrazy użyte we wkładce, to staraliśmy się dobrać takie reprodukcje, które nie są już chronione majątkowymi prawami autorskimi. Prawa te wygasają po siedemdziesięciu latach od śmierci twórcy danego dzieła.

      Swoją drogą, jestem zdania, że przekazywanie informacji o sobie i o świecie za pomocą malarstwa jest niesamowitą umiejętnością. Sam lubię rysować i czasem oddaję się temu zajęciu dla pobudzenia umysłu i relaksu – zwłaszcza odkąd na świat przyszły moje dzieci. One zresztą w dużym stopniu zmieniły całościowo moje myślenie. Musiałem wydłużyć swój plan na życie o następne pokolenie i dziś wiele rzeczy robię z myślą o potomkach. Nie obchodzi mnie blichtr. Kiedyś było dla mnie istotne, żeby mieć drogi samochód, a obecnie wystarcza mi rower. Dobre auto kupiłem żonie. Gdy czegoś chcę, zadaję sobie najpierw dwa pytania. Pierwsze: „Czy tego potrzebuję?”. Drugie: „Czy naprawdę tego potrzebuję?”. Mało co przechodzi przez etap drugiego pytania – chyba że obrazy (śmiech). I książki – kupuję je na potęgę. Nie mam gdzie już ich trzymać. Powinienem mieć zakaz wstępu do księgarni i antykwariatów.

      Skoro o książkach mowa – w swojej twórczości lubisz czerpać nie tylko z malarstwa, ale również z literatury. Przyznałeś, że twoim ulubionym bohaterem literackim za młodu był Boryna z „Chłopów”; nieraz nawiązywałeś też do „Małego Księcia” czy „Zbrodni i kary”. Wnioskując po utworze „Modern Talking” z płyty „Dom otwartych drzwi” i teledysku do niego, ważną dla ciebie postacią jest również Don Kichot.

      Odwieczne pytanie Don Kichota: czy to świat zwariował, czy ja? Na potrzeby praktyczne przyjąłem strategię, że i ja, i świat. Don Kichot jest dla mnie pewnym mitem, a przy tym bardzo ważną postacią literacką. Pomijając fakt, że w swoich kawałkach często skupiam się na ich formie i gadaniu o niczym, to jednak staram się w nich też coś przemycić.

      Bardzo miło wspominam kręcenie klipu do „Modern Talking”. W teledysku tym wystąpił między innymi znany aktor i stand-upper Rafał Rutkowski – wcielił się on w rolę właśnie Don Kichota. Doszło do tego zresztą w śmieszny sposób. Przed jednym z koncertów byłem z moją wesołą brygadą w hotelu. Gadaliśmy akurat o „Modern Talking” i o tym, że poruszam w tym numerze wątki ze słynnej powieści Miguela de Cervantesa. W pewnym momencie powiedziałem chłopakom, że chciałbym, żeby w teledysku wziął udział Rafał Rutkowski. Po chwili musiałem przeprosić towarzystwo i wyjść na korytarz do toalety. Wyszedłem, rozejrzałem się i zobaczyłem jakiegoś gościa z zapłakanym dzieckiem na ręku. To był… Rutkowski! Pijany, zacząłem bełkotać, że chciałbym go zaangażować do klipu. Rafał grzecznie kiwnął głową i poszedł w drugą stronę. Dogoniłem go i zacząłem tłumaczyć, kim jestem i że to nie są żarty. Razem z menedżerką dziwnie się na mnie popatrzyli, jednak po dwóch dniach oddzwonili i wtedy już na spokojnie wyjaśniłem mój pomysł [donGURALesko był również reżyserem teledysku – przyp. red.]. Rafał się zgodził, dogadaliśmy szczegóły i niedługo potem już kręciliśmy. Współpraca na planie była świetna – Rafał to w końcu profesjonalny aktor, więc dostał zbroję i z miejsca stał się Don Kichotem.

      Mam nadzieję, że jeszcze nieraz będę współpracował z aktorami; to niesamowici ludzie! Bardzo lubię teatr – mam tę przypadłość po tacie, który przez całe życie zawodowe pisał o teatrze. Wydał wiele książek – między innymi zbiór recenzji sztuk z Teatru Nowego w Poznaniu z okresu czterdziestu lat [„U Stóp” – przyp. red.]. Za dzieciaka zabierał mnie tam; to miejsce