Название | Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard |
---|---|
Автор произведения | Артур Конан Дойл |
Жанр | Исторические приключения |
Серия | |
Издательство | Исторические приключения |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-7950-637-8 |
Wtem przyszła mi myśl do głowy.
– Jeszcze jest ratunek, Łucjo – szepnąłem. – Uczyń, jak ci powiem, natychmiast, bez oporu. Idź do mojej celi! Marsz!
Przesunąłem ją przez otwór, i pomogłem jej doprowadzić znowu deski do porządku. Zatrzymałem jej płaszcz, otuliłem się w niego i ukryłem się w najciemniejszym kącie celi.
Po chwili otworzyły się drzwi i weszło kilku drabów. Liczyłem na to, iż nie będą mieli przy sobie latarni, ponieważ przedtem także jej nie mieli. Mogli widzieć w kącie tylko jakiś czarny tłumok.
– Dawaj światło! – zawołał jeden z nich.
– Nie, nie! – zawołał ten przeklęty Matteo swym ochrypłym głosem. – To nie jest taka robota, na którąbym się chętnie patrzył, a im dokładniej patrzę, tem wstrętniejsza mi się ona wydaje. Bardzo mi przykro, signora, ale rozkaz trybunału musi być wykonany.
W tej chwili chciałem skoczyć i przerżnąć się przez nich. Ale coby to pomogło Łucji? Przypuśćmy nawet, iż odzyskałbym wolność, to przecież ona pozostałaby w ich mocy, dopókibym ja nie powrócił z odsieczą, gdyż sam nie miałem widoków wydarcia jej z ich rąk.
To wszystko stanęło mi w jednej chwili przed oczyma. Przekonałem się, że nie pozostawało mi nic innego, jak zachowywać się spokojnie, pozwolić dać zrobić z sobą, co chcieli, i czekać, dopóki szanse nie zmienią się na moją korzyść.
Ordynarna łapa zaczęła grzebać w moich lokach, których dotąd dotykały się tylko delikatne rączki kobiet.
Chwycił mnie szelma za ucho, poczułem piekący jakiś ból, jakby mnie się ktoś dotknął rozpalonem żelazem. Zaciąłem zęby, aby nie krzyknąć, potem poczułem, jak ciepła krew spływa mi po karku.
– No, dzięki Bogu, to już minęło – rzekł drab i uderzył mnie po łbie. – Jesteś pani dzielną dziewczyną, signora, to muszę pani przyznać, a pragnąłbym tylko, aby pani miała lepszy gust, niż kochać się w takim Francuzie. Jemu masz to pani do zawdzięczenia, ja nie ponoszę tutaj żadnej winy.
Cóż mogłem innego uczynić, panowie, jak nie zachowywać się spokojnie i tylko wobec mej bezsilności zgrzytać zębami. W każdym razie ból mój i wściekłość doznawały pewnej ulgi, że cierpiałem dla kobiety, która mnie kochała.
Mężczyźni lubią mówić kobietom, iż chętnie ponieśliby dla nich wszelkiego rodzaju cierpienia, ale mnie się udało dowieść tego, iż nie powiedziałem za wiele. Wyobrażałem też sobie, jak po rycersku postąpiłem, jak dumny będzie pułk huzarów ze swego pułkownika, gdy ta historja stanie się głośna.
Te rozważania kazały mi znosić wszystko cierpliwie, a krew spływała mi ciągle po karku i padała kroplami na kamienną podłogę. Ten szelest o mało nie stał się przyczyną mej zguby.
– Krwawi bardzo silnie – rzekł jeden z siepaczy. – Możeby zawołać lekarza, gdyż inaczej gotowa nam do jutra zamrzeć.
– Leży cicho i nie wydaje z siebie ani jęku – rzekł drugi. – Może umarła ze strachu?
– Głupstwo! Młoda kobieta tak prędko nie umiera – odezwał się Matteo. – Zresztą odciąłem tylko tyle, aby miała piętno sądowe. Wstawaj pani, signora, wstawaj pani!
Chwycił mnie za ramię i potrząsnął.
Serce przestało mi bić ze strachu, aby nie poczuł epoletów pod płaszczem.
– Jakże pani jest? – zapytał.
Nie dałem żadnej odpowiedzi.
– Do djabła! – zawołał. – Gdyby się tylko z babami nie miało do czynienia, choćby to była najpiękniejsza kobieta w Wenecji! Nicolo, dawaj chustkę i idź po światło!
Wszystko wydawało się stracone, panowie. Nastąpiła najgorsza rzecz. Nie było już ratunku. Siedziałem ciągle jeszcze w kącie, ale każdy muskuł mój był naprężony, jak u dzikiego kota, który gotuje się do skoku. Tak, panowie, skoro już miałem umierać, chciałem umrzeć przynajmniej z godnością.
Jeden z tych drabów poszedł po lampę, a Matteo pochylił się nade mną i przycisnął chustkę w miejscu, w którem mi odciął kawał ucha. Za chwilę tajemnica będzie wykryta!
Nagle jednak stanął nieruchomy – i zaczął nasłuchiwać. Usłyszałem i ja jakieś zmieszane głosy przed oknami. Potem dał się słyszeć plusk wioseł i wrzask. Następnie zapukano do bramy bardzo silnie i jakiś okropny głos wrzasnął:
– Otworzyć! W imieniu cesarza otworzyć!
Cesarza! To słowo podziało, jak imię świętego, przed którem pierzchają wszystkie djabły. Uciekli też z wrzaskiem – Matteo, służący, klucznik, słowem cała banda morderców.
Dało się słyszeć jeszcze raz wezwanie do otwarcia, a potem topory uderzyły o bramę, nastąpił przerażający trzask wywalanych drzwi. W kurytarzu słychać było szczęk broni i krzyki żołnierzy francuskich. Za chwilę ktoś zbiegał po schodach i pędził prosto do mojej celi.
– Łucjo! – wołał – Łucjo!
Widziałem go, jak stał w niepewnem świetle celi, dyszał i nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa więcej. Potem zawołał:
– Czy nie dowiodłem ci mej miłości, Łucjo? Czyż nie uczyniłem szalonego kroku, aby ci jej dowieść? Zdradziłem moją ojczyznę, złamałem moje przysięgi, zrujnowałem moich przyjaciół i poświęciłem życie, aby tylko uratować ciebie!
Był to młody Lorenzo Loredano, kochanek, o którym przedtem wspominałem. Było mi bardzo przykro, panowie, ale w sprawach miłosnych wszyscy mężczyźni są bardzo samolubni; gdy ukochana woli kogoś innego, chcemy mieć przynajmniej to zadowolenie, iż współzawodnik jest godnym szacunku i poważania.
Chciałem mu to właśnie wytłumaczyć, ale zaraz po pierwszem słowie wydał okrzyk zdumienia, wypadł z celi, pochwycił lampę, stojącą w kurytarzu, i zaświecił mi w twarz.
– To ty jesteś, ty nędzniku! – wrzasnął. – Ty francuski psie! Odpłacisz mi wszystkie moje cierpienia, które przez ciebie przebyłem!
Spostrzegł jednak zaraz bladość na mojej twarzy i krew, która jeszcze ciągle spływała z rany.
– Co to jest? – zapytał. – Skąd pan doszedłeś do utraty ucha?
Zapanowałem nad sobą, przycisnąłem chustkę silniej do rany, wyprostowałem się, jak świeca i postąpiłem ku niemu, jak przystało na pułkownika huzarów.
– Rana nie jest ciężka – rzekłem. – Za pozwoleniem pańskiem, ale tej sprawy osobistej nie będziemy roztrząsali dalej.
Łucja wypadła ze swej celi i zwiesiwszy się na ramieniu Lorenza, opowiedziała mu wszystko.
– Ten szlachetny człowiek zajął moje miejsce, Lorenzo! Zamiast mnie stanął. Cierpiał, aby mnie uratować!
Widziałem na twarzy młodzieńca, jaka w nim toczyła się walka i współczułem z nim serdecznie. Wreszcie podał mi rękę, i uścisnął ją setnie.
– Pułkowniku Gerard – rzekł – zasługujesz pan na wielką miłość i szacunek. Przebaczam panu, aczkolwiek wyrządziłeś mi pan wielką przykrość, odpokutowałeś pan za to w szlachetny sposób. Dziwi mnie tylko, iż zastaję pana jeszcze przy życiu. Opuściłem posiedzenie trybunału, zanim jeszcze na pana wydano wyrok, ale słyszałem, iż od czasu poniszczenia naszych dzieł sztuki niema dla żadnego Francuza przebaczenia.
– On nie niszczył żadnych! – zawołała Łucja. – Pomógł do tego, aby one zostały utrzymane w naszym pałacu!
– Do jednego dzieła przyznaję się z całą przyjemnością – odparłem z ukłonem i