Название | Boznańska. Non finito |
---|---|
Автор произведения | Angelika Kuźniak |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788308071113 |
Sanok, Szczawne, Kulaszne, Łupków – te miejscowości Olga zapamiętała z dzieciństwa. Adam Boznański pracował wtedy jako inżynier przy budowie Pierwszej Węgiersko-Galicyjskiej Kolei Żelaznej. Łączyła prowincje austro-węgierskie po dwóch stronach Karpat. Pod samym grzbietem gór wydrążono tunel o długości czterystu szesnastu metrów. Do końca życia Adama na ścianach jego gabinetu – obok widoku Innsbrucku, malowanych przez Olgę obrazów: Panny w czarnym kostiumie i jej pierwszego olejnego Autoportretu z Monachium (w kapeluszu z cieniem na twarzy), a także dyplomu z wiedeńskiego konserwatorium jej o trzy lata młodszej siostry Izy – wisiało również osiem fotografii kolei łupkowskiej.
Gdy Boznańscy sprowadzają się do Krakowa, naprzeciwko ich domu działa olejarnia Teodora Baranowskiego (w zbiorach Muzeum Historycznego w Krakowie znajduje się jego portret namalowany przez Olgę). Dzięki niewielkiej maszynie parowej wyrabia się tam olej z lnu i rzepaku, zwykły, ale też maszynowy, używany przez kolej, kopalnie i huty, oraz olej rafinowany do oświetlenia i pokost. Poza tym przy Wolskiej stoi jedynie kilka prostych budynków. Dopiero w połowie lat siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku wzniesiono tu pierwszą okazałą budowlę – należący do rodziny Ogińskich, a później Potulickich piętrowy pałac z ogrodem, poprzedzony podjazdem.
Wolska, choć słabo zamieszkana, jest popularną ulicą. Mieszkańcy Krakowa w ciepłe dni ciągną tędy na Wolę Justowską. Na wieś. Co niedziela u wylotu ulicy, przy tak zwanym spalonym moście, pierwszej przeprawie przez Rudawę, stają furmanki. Dzięki nim lżej przede wszystkim kobietom. Wcześniej musiały przechodzić przez wodę po kamieniach – w krynolinach albo tiurniurach, ściśnięte w talii gorsetem. Nie lada atrakcją jest na Woli Justowskiej pałacyk muzeum (obecnie willa Decjusza) należący do rodziny Kuczkowskich, hrabiny Henrietty Ewy Ankwiczówny (rzymskiej miłości Adama Mickiewicza – śladem tego uczucia jest wątek Jacka Soplicy w Panu Tadeuszu; poeta uwiecznił Ewę również w III części Dziadów) i jej męża Kazimierza. Ściany udekorowano tu polichromiami, a sklepienie sieni na parterze – sztukaterią. Do tego zbiór gobelinów, w ogrodzie zaś mały pawilon i fontanna tryskająca wśród kwiatów.
Na Wolskiej woźnice urządzają sobie czasem „krakowskie hetki”, czyli wyścigi, „które niejednego Anglika – jak donosi konserwatywny «jaśniepański» dziennik «Czas» w 1860 roku – zawstydziłyby zręcznością swą”.
U wylotu Wolskiej na Błoniach raz na jakiś czas lokuje się cyrk. Ten Barnum & Bailey Circus jest oszałamiający. Półdzicy kowboje chwytają na lassa prawdziwe bawoły. Są walki z Indianami, baseny pełne aligatorów, słonie, wielbłądy i lwy.
Ponieważ kamienica Boznańskich jeszcze istnieje – dzisiaj to ulica Piłsudskiego 21 – i wizja lokalna kosztowała niewiele trudu, autorka przeprowadziła takową.
Ustalono, że małe podwóreczko jest tu nadal. Zniknął za to znany z fotografii ogródek. Został jedynie spłacheć – a ściślej mówiąc: spłachetek – zieleni. Nie ma śladu po dzikim winie i altance, która stała pod murem. W ganku oficyny do dziś widać toczone tralki z drewna – jeśli nie oryginalne, to do nich zbliżone. W budynku frontowym – powtarzam za Aldoną Sudacką, historyczką sztuki – wymieniono je tuż po drugiej wojnie światowej na metalowe i – co tu kryć – zupełnie bez stylu. Jeszcze za życia Olgi w związku z podniesieniem terenu – jak słusznie zauważyła Sudacka – zlikwidowano niskie dwustopniowe schody, które prowadziły do wejścia. Na fotografii z 1900 roku Olga stoi na nich w towarzystwie ojca.
Boznańscy zajmowali piętro wysokiego na około kilkanaście metrów, a więc niskiego, domu. Nie jest jasne, czy całe, czy tylko część poszerzoną o dwa pokoiki nad boczną sienią. Może były to pokoje Olgi i Izy. Prawdopodobnie jeden z nich przebudowano potem na pracownię Boznańskiej.
Przed domem przy Wolskiej 21 w Krakowie, Olga pierwsza z lewej
Świadek Franciszek Mączyński (jego szczegółowa charakterystyka ze względu na istotną rolę odegraną w życiu bohaterki nastąpi później) w liście z 1902 roku opisuje, bardzo ogólnie, wygląd mieszkania. Wiemy więc, że z sieni wchodzi się bezpośrednio do „pokoju wstępnego”, który jest jednocześnie gabinetem Adama Boznańskiego. Stąd drzwi prowadzą do salonu z kominkiem. Blisko przejścia – widać to na jednym z archiwalnych zdjęć – stoi pianino, nieodzowny rekwizyt mieszczańskiego domu. Iza, utalentowana muzycznie, i Olga z pewnością nieraz grały na nim, może nawet na cztery ręce.
Olga (z lewej) i Iza Boznańskie
Dom od początku ma przynosić dochód. Z tyłu posesji Boznański każe wybudować piętrową oficynę i przeznacza ją na wynajem. Standard mieszkań jest dość niski. Ale typowy dla epoki. Ubikacje na zewnątrz, oddzielone od siebie cienkimi murowanymi ścianami. Waterklozety i kanalizację wprowadzono dużo później. Czynsz? Najniższy – trzydzieści koron miesięcznie. Najwyższy – sto. Dla porównania: ówczesna średnia dniówka niewykwalifikowanego murarza to dwie i pół korony, kwalifikowany dostaje o trzy i pół korony więcej.
Boznańscy nie są bardzo zamożni, ale dobrze im się żyje.
W roku 1876 ojciec Olgi otrzymuje dodatkowo – co odnotowuje dziennik „Czas” 29 października – „z Namiestnictwa nominacyę na budowniczego”, a rok później zaczyna pracować jako rzeczoznawca sądowy. Oszacowuje nieruchomości w Krakowie. Legitymuje się pieczątką: „Adam Boznański, inżynier i budowniczy, znawca techniczny – sądownie zaprzysiężony”.
Początek
Ile Olga ma lat, kiedy pierwszy raz rozkłada arkusz papieru i zaczyna rysować? Sześć. Uczy ją matka. I fakt ten nie jest w tamtej epoce niczym nadzwyczajnym. Według Heleny Blumówny „zachowane prace [Eugenii Boznańskiej] kwalifikują ją jako poprawną rysowniczkę”.
Eugenia choruje na gruźlicę. Biednych leczono wtedy psim łojem albo roztworem kwasu karbolowego i nadmanganianu potasu. Bogatszych – klimatem. Raz do roku jeździ więc z córkami do Zakopanego, Szczawnicy, Rabki albo – w przypadku lepszej kondycji finansowej – do Karlsbadu, może nawet do Szwajcarii.
Do Zakopanego (tak to sobie wyobrażam) zabierają zapasy herbaty, cukru, świec – na wszelki wypadek. Obuwie nie do zdarcia, z mocnej skóry, na grubej podeszwie. Ciepłą bieliznę, wieczory bywają chłodne. Kapelusze i parasolki, słońce w górach mocno pali. Oraz prowiant na drogę, bo jedzie się długo.
Do listopada 1884 roku kolej żelazna dochodzi tylko do Krakowa. Jedno- lub dwukonną furmankę, zwaną budką, najmują więc jeszcze w mieście, na Rynku Kleparskim. A potem, nie mogąc nawet nóg rozprostować, tłuką się po marnych – w większości – drogach prawie dwa dni, z przerwą na nocleg. Nawet po wydłużeniu linii kolejowej aż do Chabówki pozostawało jeszcze kilka godzin na góralskim wozie. Tylko białe płótno rozpięte nad głowami chroniło przed spiekotą, kurzem i deszczem.
Noclegu szukają już na miejscu. „Ci górale to szaleńcy – pisała Eugenia w liście do córki, gdy w późniejszych latach Olga często zostawała w Krakowie z ojcem, bo miała coraz więcej zamówień na portrety, a z matką w góry jeździła Iza – tyle jest pustych kwater, a oni domagają się nieprawdopodobnych cen: stu sześćdziesięciu florenów za dwa pokoje bez kuchni. Za dwa pokoje na strychu nad oborą pewna kobieta miała czelność zażądać stu siedemdziesięciu florenów,