Dobry omen. Терри Пратчетт

Читать онлайн.
Название Dobry omen
Автор произведения Терри Пратчетт
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788381696753



Скачать книгу

przedsięwzięcia. Machina piekielna roztrzaska się o rafę niegodziwości i pogrąży w otchłani zapomnienia.

      Po chwili rozważań Crowley odpowiedział:

      – Sto do jednego, że była to zwykła niekompetencja. Ale zaraz, zaraz…

      Gwizdnął cicho pod nosem.

      Na żwirowym podjeździe stał rząd samochodów, którymi na pewno nie jeździły zakonnice. Nawet jego bentley wyglądał przy nich jak ubogi krewny trabanta. Każdy wóz miał GT albo TURBO w nazwie i antenę radiotelefonu na dachu i był tegorocznym modelem renomowanej firmy.

      Crowley poczuł, że swędzą go ręce. Azirafal uzdrawiał rowery i złamane kości, on zaś z trudem hamował się, by teraz nie ukraść radia ani nie przedziurawić kilku opon.

      – No, no. Za moich czasów do jednego mini morrisa wchodziły cztery zakonnice.

      – To chyba nie tu – mruknął powątpiewająco Azirafal.

      – Może się sprywatyzowali.

      – Albo ty pomyliłeś adres.

      – Ręczę, że to tutaj. Wysiadamy.

      Trzydzieści sekund później trafiły ich dwa celnie wystrzelone pociski.

      Mary Hodges, dawniej Loquacious, wychodziło tylko jedno – usiłowanie przestrzegania zasad. Lubiła zasady, gdyż upraszczały życie i świat.

      Wszelkie zmiany nie wychodziły jej. Zwłaszcza na dobre. W zakonie Sióstr Trajkotek było jej wprost znakomicie. Pierwszy raz w życiu miała przyjaciół i własny pokój. Rzecz jasna, była świadoma, że uczestniczy w poczynaniach, które z innego punktu widzenia były niskie i podłe. Przez trzydzieści lat zdążyła się dobrze przyjrzeć życiu i nie miała złudzeń, do czego zdolni są ludzie, byle tylko związać koniec z końcem. Poza tym jedzenie było dobre i stale spotykała ciekawych ludzi.

      Po pożarze zakon, a właściwie to, co z niego zostało, przeniósł się. Spełniło się to, do czego został powołany, więc zakonnice rozeszły się każda w swoją stronę.

      Mary nie odeszła. Podobało się jej tu, w Tadfield Manor, gdyż, jak mówiła, ktoś musi dopilnować remontu, a dzisiaj trudno znaleźć tanich fachowców. Trzeba stać nad nimi cały czas i pilnować. Słowa te w pewnym stopniu były pogwałceniem ślubów zakonnych, ale matka przełożona rozwiała wątpliwości, twierdząc, że nie ma powodów do zmartwienia, gdyż łamanie ślubów leżało w naturze czarnych zakonnic i nawet za sto lat nic się nie zmieni. A dokładnie to za jedenaście lat, więc skoro gołąbeczka zdecydowała się pozostać i działać na miejscu, to tutaj jest adres, pod który należy przesyłać całą korespondencję, z wyjątkiem upomnień z urzędu skarbowego.

      Wtedy stało się coś dziwnego. Pozostawiona samej sobie w jedynym pomieszczeniu nie strawionym pożarem, skazana na ciągłe użeranie się z lichymi robotnikami – każdy chodził z papierosem za uchem i w spodniach poplamionych wapnem – oraz na podręczny kalkulator, który stale dodawał inaczej te same liczby (zwłaszcza gdy chodziło o sumy w używanych banknotach) siostra Mary odkryła coś, czego istnienia nigdy nie przeczuwała.

      Pod grubą warstwą bezmyślności odkryła Mary Hodges.

      Okazało się, że kosztorysy, preliminarze budżetowe i naliczanie podatku wcale nie są czarną magią. Przestudiowała kilka podręczników buchalterii i doszła do wniosku, że księgowość jest prosta i ciekawa. Przestała czytać periodyki dla kobiet poświęcone romansom i szydełkowaniu i zainteresowała się magazynem poświęconym orgazmom. Jednak po dokładniejszym przeanalizowaniu treści rzuciła go w kąt, dochodząc do wniosku, że w gruncie rzeczy też traktował o romansach i szydełkowaniu, tyle że w innej szacie graficznej. Zaczęła czytać czasopismo poświęcone fuzjom i korporacjom.

      Po długim namyśle kupiła nieduży domowy komputer. Młody sprzedawca w Norton nie ukrywał rozbawienia i potraktował ją protekcjonalnie. To było w piątek. Weekend spędziła przy klawiaturze i w poniedziałek z komputerem pod pachą zjawiła się w tym samym sklepie. Powodem zwrotu nie była wymiana wtyczki, jak początkowo myślał sprzedawca, lecz brak koprocesora 387. Było to wszystko, co sprzedawca zrozumiał ze wstępnego monologu, gdyż dalsze wypowiedzi klientki brzmiały dla niego jak bajka o żelaznym wilku. Mary Hodges wyciągnęła plik czasopism dla miłośników informatyki. Miały literki PC w tytule, a większość artykułów i recenzji zakreślono grubą czerwoną linią.

      Dużo czytała o kobiecie nowoczesnej, ale nie zdawała sobie sprawy, że ona sama jest kobietą tradycyjną. Po głębokim namyśle doszła do wniosku, że nie ma sensu spierać się o słowa, które i tak są tylko przykrywką paplaniny o romansach, szydełkowaniu i pełnych orgazmach, lecz należy skupić się na sobie, a konkretnie na tym, jak i gdzie się odnaleźć. Wszystko, czego potrzebowała, to pogłębić dekolt, założyć szpilki i przede wszystkim zrzucić barbet.

      Pewnego dnia przeglądając tygodniki, zorientowała się, że w całym kraju istnieje ogromny popyt na obszerne budynki z przestronnymi terenami, zarządzane przez ludzi rozumiejących potrzeby współczesnego biznesmena. Nazajutrz udała się do firmy poligraficznej i zamówiła pokaźną partię papieru i kopert z firmowym nadrukiem „Ośrodek Szkolenia Menedżerów w Tadfield Manor”, słusznie rozumując, że zanim zamówienie zostanie zrealizowane, będzie dokładnie zorientowana, jak poprowadzić taką firmę.

      Ogłoszenie ukazało się w następnym tygodniu.

      Sukces Mary polegał na tym, że już w początkowej fazie bycia sobą zorientowała się, że szkolenie menedżerów nie musi być odsiadywaniem godzinek na projekcjach głupawych przeźroczy. Zleceniodawcy oczekiwali czegoś więcej, a ona świadczyła usługi najwyższej jakości.

      Crowley wolno osunął się po cokole. Azirafal potoczył się pod rozłożysty rododendron. Na jego płaszczu rosła ciemna plama.

      Crowley poczuł, że koszula zrobiła się wilgotna i lepka.

      To po prostu idiotyczne. Nie chciał dać się zabić bodaj dlatego, żeby uniknąć mitręgi składania wyjaśnień. Firma nie wydawała lekką ręką nowych powłok cielesnych. Zawsze chcieli wiedzieć, co się stało ze starą i dlaczego. Procedura potrafiła przeciągać się w nieskończoność i przypominała formalności, przez które trzeba przebrnąć, chcąc odzyskać pieniądze za wciąż psujące się wieczne pióro na gwarancji.

      Spojrzał z niedowierzaniem na rękę.

      Diabły doskonale widzą w ciemnościach. Zobaczył, że ma żółtą dłoń. Krwawił na żółto!

      Delikatnie oblizał palec.

      Podczołgał się do Azirafala i dotknął koszuli. Jeśli plama na jego koszuli była krwią, to znaczy, że matce naturze odbiła szajba.

      – Łobuz trafił mnie między żebra – jęknął upadły anioł.

      – Zgadza się. Ale czy zwykle krwawisz na niebiesko? – zapytał.

      Azirafal otworzył oczy, potarł kark i usiadł. Następnie powtórzył oględziny Crowleya.

      – Farba?

      Crowley skinął potakująco.

      – W co oni grają?

      – Nie wiem. Chyba w „przewracaj się, jesteś zabity!” – odpowiedział diabeł, dając do zrozumienia, że sam też by chętnie zagrał, ale z lepszym skutkiem.

      Była to naprawdę fascynująca gra. Nigel Tompkins, zastępca kierownika działu zaopatrzenia, czołgał się przez chaszcze, mając przed oczami mrożące krew w żyłach sceny z „Brudnego Harry’ego”.