Название | Proxima |
---|---|
Автор произведения | Stephen Baxter |
Жанр | Научная фантастика |
Серия | Proxima/Ultima |
Издательство | Научная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381165075 |
Ciąg silnika nie został już przywrócony, nie pojawiła się sztuczna grawitacja. Sporadycznie słychać było zgrzyty i uderzenia, jakby ktoś olbrzymią pięścią okładał kadłub. Czuło się zrywy w tę czy tamtą stronę, gwałtowne szarpnięcia. Lemmy poinformował go szeptem, że po dotarciu do układu Proximy za pomocą silnika ziarnowego statek musi posłużyć się innym systemem napędowym, aby wejść na ostateczną orbitę – w założeniu planety docelowej, trzeciej od gwiazdy, przypuszczalnie podobnej do Ziemi. Na razie mogli tylko zgadywać. Nie widzieli niczego poza wnętrzem modułu.
Załoga przeciskała ich przez biurokratyczną maszynę, niezmordowanie wpisując do tabletów imiona więźniów w czasie ich przerw na jedzenie i sikanie. Bunt nie pociągnął za sobą poważniejszych konsekwencji. Żadnych przesłuchań czy środków dyscyplinujących. Yuri podejrzewał, że załoga niczym się już nie przejmuje; chce tylko zesłać nieokrzesanych pasażerów na planetę Proximy i wreszcie mieć święty spokój.
Widać było jednak, że niektórzy zostali pobici za karę. Niejaki Joseph Mullane, mężczyzna z grupy Yuriego, wywłaszczony farmer z Irlandii, dostał naprawdę ostry łomot i doktor Poinar musiała się nabiedzić przy opatrywaniu jego ran. Ale i on został przywiązany do krzesła.
Mullane był jednym z napastników, którzy w punkcie kulminacyjnym rozruchów na oczach Yuriego rzucili się na ekspolicjantkę Abbey Brandenstein; ona też należała do jego grupy zrzutowej. Zastanawiał się, czy to, że są razem, jest dziełem przypadku. Może i nie, jeżeli rzeczywiście skład grup ustalono na długo przed zamieszkami. Abbey Brandenstein, kiedy tylko nie spała, przeszywała Mullane’a nienawistnym spojrzeniem.
W ciągu następnych godzin i dni Yuri nie dowiedział się, jaki los spotkał Annę Vigil i jej dziecko. Ani on nie pytał, ani jemu nie mówiono. Od czasu do czasu dobiegały do niego głosy zza przegrody, szuranie nóg, krótki płacz dziecka. Najczęściej jednak nie miał nic do roboty oprócz przymusowego siedzenia na krześle. Potrafił nawet zasnąć; zorientował się, że jeśli się odpręży, rozluźni mięśnie w stanie nieważkości i znajdzie odpowiednie ułożenie ciała, więzy na kostkach i nadgarstkach nie będą wżynać się w skórę. W takich chwilach prawie udawało mu się zapomnieć, że jest przywiązany. Mimo to dręczyła go świadomość, że na długo stracił przytomność. Kolejna dziura w pamięci. Denerwująca zwłaszcza dlatego, że przez trzy lata liczył upływ czasu i teraz znów się pogubił.
Po kilku dniach odkąd po raz ostatni drgnięcia i stukoty świadczyły o tym, że statek zmienił wysokość na orbicie, dał się odczuć wstrząs znacznie silniejszy, jakby moduł połączył się z obiektem o znacznej masie.
Lemmy puścił oko do Yuriego.
– Wahadłowiec orbitalny. Ten statek ma dwa, taki jeden z załogi mi powiedział…
– Morda w kubeł! – zrugał go Mattock, strażnik pokoju. Rozcięcia i sińce na jego twarzy jeszcze się nie zagoiły, a złamany nos wymagał nastawienia. Wyżywał się teraz na Yurim, nie szczędząc mu kopniaków i szturchańców za to, że ten odmówił mu pomocy, gdy dopadli go rozwścieczeni buntownicy.
Do kabiny wfrunął Lex McGregor z drugim strażnikiem u boku. Jak zwykle miał na sobie elegancki kombinezon astronauty i Yuri zawstydził się z powodu własnej niechlujnej powierzchowności.
– Panie i panowie. – McGregor uśmiechnął się. – Najwyższa pora, abyśmy wszyscy udali się na przejażdżkę. Będziemy wprowadzać was pojedynczo na pokład. Bardzo mi przykro, ale nie zdejmujemy więzów. Sami wiecie, jak się rzeczy mają po ostatnim incydencie. Tak czy owak, nie spodziewam się problemów. Pani Amsler, prosimy przodem…
Jenny Amsler, nieśmiała kobieta niskiego wzrostu, niegdyś jubilerka, wyglądała na przerażoną, gdy wyprowadzano ją bez ceregieli.
Załadunek pasażerów przebiegał sprawnie. Kiedy przyszła kolej na Yuriego, dwaj dobrze zbudowani strażnicy chwycili go pod pachy dłońmi w rękawicach i z łatwością pociągnęli w stanie nieważkości. Gdy po raz ostatni objął spojrzeniem wnętrze statku, który wiózł go w przestrzeni międzygwiezdnej, dostrzegł puste przegrody kabin i sprzęty zniszczone przez ogień i wandali. Unosił się smród dymu, wymiocin, krwi i ekskrementów, a także nieokreślona woń gryząca w gardle, może resztki gazu.
Został zaprowadzony pod prysznic, gdzie kazano mu się rozebrać i opłukano go gorącym płynem o zapachu środka dezynfekcyjnego. Musiał umyć zęby plastikową szczoteczką, a następnie włożyć jeden stary kombinezon na spód i drugi, nowy, na wierzch. Zauważył, że ten na spodzie ma wszytą pieluchę: ciężkie majtki zabezpieczające krocze.
Potem przepchnięto go przez wąski luk przejściowy. Świat w jego oczach odchylił się od pionu i Yuri zauważył, że wpada do pojazdu przypominającego mały, ciasny samolot. Były tu miejsca z miękkimi siedzeniami, w rzędach po cztery, gdzie mógł się wyciągnąć jak na rozkładanym fotelu dentystycznym. Szybko policzył, że zmieści się dwadzieścia osób. Otwarte drzwi w przedniej części kabiny pasażerskiej prowadziły do kokpitu: jamy rozjarzonej światełkami, gdzie dwaj astronauci siedzieli jeden obok drugiego, odwróceni do Yuriego plecami.
W wahadłowcu przynajmniej było czysto. Wyczuwał zapach nowości, którego nie doświadczył – zorientował się dopiero teraz – odkąd wpakowano go do kapsuły kriogenicznej na Ziemi. Na Marsie nie było niczego nowego, podobnie na statku.
Patrząc przez okno w kokpicie, ponad ramionami pilotów, zauważył rąbek błękitu kojarzący się z ziemskim niebem.
Zdążył tylko rzucić okiem, zanim bezpardonowo posadzono go w fotelu. Mattock i drugi strażnik prędko się nim zajęli; pozapinali ciężką uprząż, ale też przywiązali do ramy fotela kostki i nadgarstki plastikowymi paskami.
Był piątą osobą, którą umieszczono na pokładzie, i nie padło jeszcze ani jedno słowo. Rozglądając się, zauważył, że wśród pozostałej czwórki, która zajęła miejsca przed nim, Abbey Brandenstein siedzi tuż obok Josepha Mullane’a, jednego z trzech, którzy chcieli ją zgwałcić.
Yuri popatrzył z dołu na pokiereszowaną twarz Mattocka wiszącą nad nim, kiedy poprawiał więzy.
– Hej, strażniku – zagaił. – Kiepski pomysł. Mullane i Brandenstein razem…
W nagrodę dostał kolanem w brzuch. Mattock doszedł do wprawy w takim zginaniu się w stanie nieważkości, aby tego rodzaju uderzenia powodowały odpowiedni skutek. Yuri stęknął z bólu, lecz starał się nic więcej po sobie nie pokazać.
– Nie twoja sprawa, gnojku!
Dalsza część załadunku odbyła się szybko i w prawie całkowitej ciszy, jeśli nie liczyć uwag, jakie szeptem wymieniali strażnicy. Pasażerowie – w sumie jedenastu – należeli do tej samej grupy, która spędzała razem czas w areszcie. Lemmy’emu wskazano miejsce za plecami Yuriego. Z jego lewej i prawej strony siedziały osoby, które ledwie znał: muskularny Azjata o nazwisku Onizuka, prowadzący dawniej jakiś interes, oraz Pearl Hanks, drobna, czarnowłosa kobieta o młodej buzi, ale spojrzeniu osoby starej – prostytutka na Ziemi, Marsie i również w module statku kosmicznego. Onizuka nie zwracał uwagi na Yuriego, ale przyglądał się Pearl z zagadkowym wyrazem twarzy.
Luk ostatecznie zatrzasnął się nad ich głowami. Yuri podejrzewał, że to ostatnia rzecz, jaką widzi w „Ad Astrze”.
Skoro wszyscy znaleźli się na swoich miejscach, solidnie przywiązani do foteli, dwaj strażnicy usiedli na tyłach kabiny. Z kokpitu przyfrunął Lex McGregor, jak zawsze elegancki w swoim mundurze. Za jego plecami, w kabinie pilotów, Yuri zauważył