Название | Fjällbacka |
---|---|
Автор произведения | Camilla Lackberg |
Жанр | Современные детективы |
Серия | Saga o Fjallbace |
Издательство | Современные детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380154810 |
– Przepraszam za spóźnienie – powiedział August, wkraczając do pokoju, w którym czekało na niego trzech mężczyzn. – Mam nadzieję, że panowie wybaczą, kiedy ujrzą przyczynę.
Wskazał na idącą za nim Agnes w dopasowanym czerwonym kostiumie, podkreślającym jej wąską talię. Wiele dziewcząt w jej wieku uległo modzie lat dwudziestych, obcinając włosy, ale Agnes była na tyle rozsądna, żeby się temu oprzeć. Gęste czarne włosy nosiła upięte w siatkę na karku. I świetnie zdawała sobie sprawę z wrażenia, jakie wywiera. Mówiło jej o tym lustro. Powoli ściągnęła rękawiczki i po kolei przywitała się ze wszystkimi.
Z zadowoleniem stwierdziła, że udało jej się osiągnąć zamierzony efekt. Wszyscy trzej z otwartymi ustami łapali powietrze jak ryby. Dwaj pierwsi przytrzymali nawet jej rękę nieco dłużej. Trzeci był inny. Zaskoczona Agnes poczuła, że serce bije jej szybciej. Wysoki, zwalisty mężczyzna ledwie na nią spojrzał i chwycił jej rękę tylko na moment. Ręce dwóch pierwszych były miękkie, niemal kobiece. Ręka tego trzeciego była inna, z szorstkimi zgrubieniami, długimi, mocnymi palcami. Przez moment chciała nawet przytrzymać tę rękę, ale oprzytomniała i tylko szybko skinęła głową. Spojrzał na nią brązowymi oczyma. Widząc je, pomyślała, że pewnie jest Walonem.
Usiadła w kącie, składając ręce na kolanach. Widziała, że ojciec się waha. Domyślała się, że najchętniej by się jej pozbył, więc zrobiła uległą minę i spojrzała błagalnie. Jak zwykle zrobił to, co chciała. Kiwnął głową na znak, że może zostać. Postanowiła siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, byle jej nie wyprosił. Nie chciała, żeby w obecności tego mężczyzny potraktował ją jak dziecko.
Normalnie umierałaby z nudów już po godzinie. Ale nie tym razem. Godzina szybko zleciała. Spotkanie się skończyło i Agnes już wiedziała, że pragnie tego mężczyzny bardziej niż czegokolwiek.
Zazwyczaj dostawała, czego chciała.
– Może powinniśmy pójść do Niclasa? – powiedziała prosząco Asta. Na kamiennej twarzy męża nie dostrzegła jednak oznak współczucia.
– Powiedziałem, że w moim domu nie wolno wymieniać jego imienia! – Arne wpatrywał się w kuchenne okno.
– Ale po tym, co się stało z ich małą…
– To kara boska. Mówiłem, że tak będzie. To jego wina. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby mnie słuchał. Ludzi bogobojnych nie spotyka nic złego. Dość o tym! – Grzmotnął pięścią w stół.
Asta westchnęła, ale tylko w myślach. Oczywiście szanowała męża. Zawsze wszystko wiedział najlepiej, ale tym razem mógł się mylić. Wola boska nie może im nakazywać nie pójść do syna, którego spotkało takie nieszczęście. Wprawdzie nie znała wnuczki, ale to przecież krew z ich krwi, kość z ich kości. Zresztą w Biblii napisano, że do dzieci należy królestwo Boże. Asta jest tylko skromną kobietą, a Arne mężczyzną, więc wie lepiej. Zawsze tak było. Jak zwykle zachowała swoje myśli dla siebie. Wstała, by sprzątnąć ze stołu.
Tyle lat minęło od ostatniego spotkania z synem. Wpadali na siebie od czasu do czasu – odkąd wrócił z rodziną do Fjällbacki, nie dało się tego uniknąć – lecz pamiętała, że nie wolno jej z nim rozmawiać. Niclas nawet kiedyś próbował, ale odwróciła głowę i przyśpieszyła kroku, tak jak nakazał jej mąż. Zanim odwróciła wzrok, zobaczyła ból w jego oczach.
Przecież w Biblii napisano, że należy czcić ojca swego i matkę swoją. A zatem to, co się stało przed laty, jakkolwiek to oceniać, było pogwałceniem Bożego nakazu. Dlatego nie wolno jej z powrotem wpuścić syna do serca.
Spojrzała na siedzącego przy stole męża, wciąż strzelistego jak sosna. Oboje przekroczyli siedemdziesiątkę, a mimo to jego ciemne włosy się nie przerzedziły, tylko tu i ówdzie posiwiały. Pamiętała, jak zalecały się do niego dziewczyny, kiedy był młody, ale Arne nic sobie z tego nie robił. Miała zaledwie osiemnaście lat, gdy się z nią ożenił. O ile jej było wiadomo, nigdy nie spojrzał na inną. Po ślubie nie wykazywał większego zainteresowania sprawami cielesnymi. Matka zawsze jej powtarzała, że ta strona małżeństwa to dla kobiety obowiązek, nie radość; w rezultacie Asta uznała, że jej się udało. Nie miała większych oczekiwań w tej dziedzinie.
Urodził im się syn. Duży, silny, jasnowłosy, bardzo podobny do matki. Niewiele miał z ojca. Może dlatego wszystko tak źle się ułożyło. Może gdyby był podobny do ojca, Arne bardziej by się do niego przywiązał. Tak się jednak nie stało. Od samego początku należał tylko do niej. Kochała go ze wszystkich sił. A jednak nie dość mocno. Tego decydującego dnia, gdy była zmuszona wybierać między nim a jego ojcem, zawiodła go. Jakże mogłaby postąpić inaczej? Żona powinna wspierać męża, wbijano jej to do głowy od dzieciństwa. Ale w trudnych chwilach, kiedy już zgasiła lampę, leżała w łóżku i wpatrywała się w sufit, nachodziły ją różne myśli. Dlaczego to, co rzekomo słuszne, wydaje jej się fałszywe? Arne zawsze wszystko wie. No i dobrze. Tyle razy powtarzał, że nie można się zdawać na kobiecy rozum, że zadaniem mężczyzny jest przewodzić kobiecie. Czuła się z tym bezpieczna. Pod wieloma względami Arne przypominał jej ojca. Świat rządzony przez mężczyzn był jedynym, jaki znała. Arne jest mądry. Wszyscy tak mówią, ostatnio nawet nowy pastor. Powiedział, że Arne to najporządniejszy kościelny, z jakim przyszło mu współpracować, i że Pan Bóg musi być rad z takiego sługi. Arne nie posiadał się z dumy, gdy jej to powtarzał. W końcu od dwudziestu lat jest kościelnym we Fjällbace, choć powinno się pewnie odliczyć te nieszczęsne lata, gdy pastorem była kobieta. Asta za nic w świecie nie chciałaby, żeby wróciły tamte czasy. Dzięki Bogu w końcu do tej kobiety dotarło, że jej tu nie chcą, i ustąpiła prawdziwemu pastorowi. Biedny Arne, ależ się wtedy nacierpiał. Po raz pierwszy w ciągu pięćdziesięciu lat małżeństwa widziała łzy w jego oczach. Nie do zniesienia była dla niego myśl, że w jego ukochanym kościele na ambonie staje kobieta. Powiedział, że wierzy, że Bóg w końcu przepędzi ze świątyni przekupniów. I znowu miał rację.
Asta pragnęłaby tylko jednego: żeby otworzył serce przed synem i przebaczył mu. Dopóki tego nie zrobi, nie będzie szczęśliwa. Zdawała sobie jednak sprawę, że jeśli Arne nie potrafi wybaczyć nawet po tym, co się teraz stało, nie ma nadziei na pojednanie.
Gdyby choć zdążyła poznać wnuczkę. Teraz było już na to za późno.
Od znalezienia Sary minęły dwa dni. Siłą rzeczy Patrik nie był już tak przygnębiony. Musiał się przecież zająć innymi sprawami. Nie zniknęły tylko dlatego, że śmierć zabrała dziecko.
Siedział przy biurku i kończył pisać meldunek z wyjazdu do pobicia, gdy zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz i z westchnieniem sięgnął po słuchawkę. Lepiej mieć to za sobą. Usłyszał znajomy głos lekarza sądowego Torda Pedersena. Wymienili uprzejmości i przeszli do rzeczy. Pionowa zmarszczka na czole Patrika była pierwszą oznaką, że usłyszał nie to, czego się spodziewał. W miarę jak słuchał, zmarszczka się pogłębiała. W końcu z trzaskiem rzucił słuchawkę na widełki. Przez chwilę zbierał myśli. Wstał, wziął notes i poszedł do Martina. W zasadzie najpierw powinien pójść do szefa komisariatu, Bertila Mellberga, ale chciał porozmawiać z kimś, do kogo miał zaufanie, a szef niestety nie należał do takich osób. Spośród wszystkich kolegów jedynie Martin spełniał to kryterium.
– Martin?
Gdy Patrik stanął w drzwiach, Martin rozmawiał przez telefon. Pokazał mu gestem, by usiadł. Już chyba miał kończyć, bo poczerwieniał jak burak i tajemniczo powiedział:
– Eee… ja też, eeeee…