Fjällbacka. Camilla Lackberg

Читать онлайн.
Название Fjällbacka
Автор произведения Camilla Lackberg
Жанр Современные детективы
Серия Saga o Fjallbace
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788380154810



Скачать книгу

Charlotte wstać z kanapy i wyprowadziła ją z pokoju.

      – Gdzie jest łazienka? – zapytała. Niclas w milczeniu wskazał drzwi w głębi korytarza.

      Korytarz wydawał się nie mieć końca. Minęły kuchnię i wtedy zobaczyła je Lilian. Już szykowała się do wystrzelenia kolejnej salwy, gdy nadszedł Niclas. Powstrzymał ją jednym spojrzeniem. Do uszu Eriki dotarły stłumione słowa, wyraźnie pełne złości, ale było jej to całkowicie obojętne. Najważniejsze, że Charlotte poczuła się nieco lepiej. Poza tym Erika głęboko wierzyła w uzdrawiającą moc prysznica i czystego ubrania.

      Strömstad 1923

      Agnes nie po raz pierwszy wymykała się z domu w ten sposób. Bardzo łatwe: otwierała okno, wychodziła na dach i schodziła na ziemię po drzewie, którego gałęzie dotykały domu. Wspinanie się i schodzenie z drzewa nie były problemem. Pewnym utrudnieniem byłaby natomiast spódnica, więc rozważywszy wszelkie za i przeciw, zrezygnowała z niej na rzecz spodni z wąskimi, ciasno opinającymi uda nogawkami.

      Czuła się, jakby pchała ją wielka fala, której nie potrafiła i nie chciała się opierać. Bała się emocji, jakie budził w niej ten człowiek, a jednocześnie sprawiało jej to przyjemność. Zdała sobie sprawę, że wszystkie te miłostki, które traktowała tak poważnie, były zwykłą dziecinadą. To było uczucie dojrzałej kobiety, silniejsze, niż mogłaby przypuszczać. Po długich rozmyślaniach trzeźwo oceniła, że płomień w jej piersiach rozpala zakazany owoc. Ale, niezależnie od powodu, czuła to, co czuła. Poza tym nie miała zwyczaju niczego sobie odmawiać – nie było powodu, żeby miała sobie odmówić teraz. Nie miała konkretnego planu. Wiedziała tylko, że chce tego, tu i teraz. Nigdy dotąd nie musiała ponosić konsekwencji swoich czynów, a skoro zawsze znajdowało się jakieś rozwiązanie, dlaczego i tym razem nie miałoby tak być?

      Nawet jej przez myśl nie przeszło, że mógłby jej nie chcieć. Nie spotkała dotąd mężczyzny, który pozostałby wobec niej obojętny. Mężczyźni byli jak jabłka: wystarczyło sięgnąć ręką, by któregoś zerwać. Wiedziała jednak, że tym razem wiąże się z tym większe ryzyko. Nawet zadawanie się z żonatymi mężczyznami – całowała się z nimi za plecami ojca, a parę razy posunęła się jeszcze dalej – było bezpieczniejsze, bo należeli do tej samej klasy. Ujawnienie tych miłostek wywołałoby oczywiście skandal, ale mogłaby liczyć na pobłażliwość. Ale robotnik, kamieniarz – to było wręcz nie do pomyślenia. To się po prostu nie zdarzało.

      Ale mężczyźni z jej klasy ją nudzili. Nie mieli charakteru, byli jacyś bladzi, podawali jej sflaczałe dłonie, mówili piskliwymi głosami. Żaden nie był tak męski jak ten, którego spotkała rankiem. Aż ją dreszcz przeszedł na wspomnienie chwili, kiedy jej dłoń zetknęła się z jego stwardniałą ręką.

      Nie było łatwo, nie budząc podejrzeń, dowiedzieć się, gdzie Anders mieszka. W końcu, kiedy nikt nie patrzył, rzuciła okiem na kwity z wypłatami. Potem ostrożnie zaglądała w okna, zgadując, które jest oknem jego pokoju.

      Po pierwszym kamyku nie stało się nic. Odczekała chwilę, by nie obudzić kobiety, u której wynajmował pokój. Nie dostrzegła żadnego ruchu. Stojąc w świetle księżyca, podziwiała samą siebie. Aby się od niego nie różnić, wybrała prosty, ciemny strój i zaplotła warkocz. Upięła go na głowie tak, jak to robiły żony robotników. Bardzo była zadowolona z efektu. Podniosła ze ścieżki następny kamyk i znów rzuciła w szybę. Zauważyła jakiś ruch w ciemnościach i serce zabiło jej szybciej. Poczuła przypływ adrenaliny, jak na polowaniu. Policzki jej płonęły. Anders z wahaniem otworzył okno, a wtedy Agnes ukryła się za krzakiem bzu i głęboko zaczerpnęła powietrza. Polowanie rozpoczęte.

      Z ciężkim sercem – i ciężkim krokiem – Patrik opuścił pokój Mellberga. Dziad cholerny!, pomyślał. Było to stwierdzenie nie tylko dojrzałe, ale i wymowne. Zdawał sobie sprawę, że szef narzucił mu Ernsta, żeby mu zrobić na złość. Było to tak głupie, że uznałby to za śmieszne, gdyby nie tragiczne okoliczności.

      Wrócił do pokoju Martina. Widać po nim było, że nie poszło tak, jak zakładali.

      – No i co powiedział? – spytał Martin, przeczuwając najgorsze.

      – Że niestety nie może się bez ciebie obyć. Musisz kontynuować śledztwo w sprawie kradzieży samochodów. Najwyraźniej jednak może się obyć bez Ernsta.

      – Żartujesz – powiedział Martin cicho, bo Patrik nie zamknął za sobą drzwi. – Masz pracować z Lundgrenem?

      Patrik kiwnął ponuro głową.

      – Niestety. Gdybyśmy wiedzieli, kim jest morderca, moglibyśmy mu wysłać telegram z powinszowaniami. Muszę trzymać Ernsta jak najdalej od śledztwa, inaczej grozi nam, że zabrniemy w ślepą uliczkę.

      – A niech to diabli! – wybuchnął Martin. Patrik mógł tylko przytaknąć. Chwilę milczał, a potem wstał i spróbował wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu.

      – Cóż, do roboty.

      – Od czego zaczniesz?

      – Poinformuję rodziców Sary, że sprawa przybrała inny obrót, i ostrożnie przejdę do zadawania pytań.

      – I zabierzesz ze sobą Ernsta – powiedział sceptycznie Martin.

      – Wiesz, pomyślałem, że spróbuję wymknąć się sam. Jeszcze się wstrzymam z informowaniem go o zmianie partnera.

      Ale gdy tylko wyszedł na korytarz, przekonał się, że Mellberg pokrzyżował jego plany.

      – Hedström! – rozległ się nieprzyjemny, piskliwy głos Ernsta.

      Patrik miał ochotę zawrócić na pięcie i schować się w pokoju Martina, ale nie poszedł za tym dziecinnym odruchem. Chociaż on powinien zachowywać się odpowiedzialnie.

      – Tutaj!

      Kiwnął ręką na zmierzającego w jego kierunku Lundgrena. Nie wyglądał pociągająco. Był wysoki i chudy, na jego twarzy malowało się wieczne niezadowolenie. Najlepiej szło mu podlizywanie się zwierzchnikom i poniewieranie ludźmi, którzy byli od niego zależni. Był natomiast absolutnie niezdolny do wykonywania zwykłych policyjnych zadań. Zresztą zupełnie go nie interesowały. Od czasu incydentu, do którego doszło poprzedniego lata, Patrik był zdania, że jego niefrasobliwość i potrzeba imponowania innym są wręcz niebezpieczne. Teraz będzie musiał znosić go na co dzień. Westchnął głęboko.

      – Właśnie rozmawiałem z Mellbergiem. Powiedział, że ta mała została zamordowana i że mamy razem poprowadzić śledztwo – oznajmił Ernst.

      Patrik zaniepokoił się. Miał nadzieję, że Mellberg nie zrobił nic za jego plecami.

      – Jeśli się nie mylę, Mellberg zdecydował, że ja mam poprowadzić śledztwo, a ty masz ze mną pracować. Zgadza się? – odezwał się aksamitnym głosem Patrik.

      Lundgren spuścił wzrok. Patrik dostrzegł w nim błysk nienawiści. Podstęp się nie udał.

      – Może i tak – odpowiedział Ernst z gniewem. – Więc od czego zaczynamy… szefie? – Ernst wypowiedział to słowo z głęboką pogardą. Patrik zacisnął pięści. Pięć minut współpracy i najchętniej już by go udusił.

      – Chodźmy do mojego pokoju. – Patrik poszedł przodem i usiadł przy biurku. Ernst po drugiej stronie. Wyciągnął długie nogi.

      Dziesięć minut później, gdy Ernst został już wprowadzony w sprawę, ubrali się, żeby pojechać do rodziców Sary.

      Jechali do Fjällbacki w absolutnej ciszy. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Wjechali na górkę,