Ciało obce. Rafał A. Ziemkiewicz

Читать онлайн.
Название Ciało obce
Автор произведения Rafał A. Ziemkiewicz
Жанр Современная зарубежная литература
Серия
Издательство Современная зарубежная литература
Год выпуска 0
isbn 9788377850268



Скачать книгу

ślepy. Przecież wystarczy spojrzeć na jego buty, śmiała się, żaden normalny facet nie chodziłby w takich butach. Widocznie kobiety mają na nich jakieś lepsze oko.

      Oczywiście że w ogóle mi to nie przyszło do głowy. Nie mogło. Po prostu nie mam w tym kierunku żadnych skłonności. Absolutnie żadnych. Teraz myślę sobie na przykład: ile razy obejrzałem ten internetowy filmik, na którym jest chłostana i gwałcona modelka łudząco podobna do mojej żony? Nie da się policzyć. Pamiętam dokładnie bieliznę tej dziewczyny, sposób, w jaki jest skrępowana, knebel, pejcz, czy jak tam to nazwać, taki sztywny kawał skórzanego pasa z uchwytem z jednej strony, wszystkie szczegóły – a faceta, który na filmie dokonuje tej egzekucji, nie jestem w stanie sobie przypomnieć w najmniejszym stopniu. Może był mały, pękaty, w dżinsach, a może wysoki mięśniak w skórach, nie mam pojęcia. Po prostu nigdy na niego nie spojrzałem, nie mam tych skłonności w najmniejszym stopniu. No, nie spojrzałem także dlatego, że ile razy to oglądałem, to właściwie ja byłem tym człowiekiem, który chłoszcze zniewoloną kobietę po wypiętym tyłku aż echo idzie, a potem ją posuwa, niezdolną do niczego, poza bezradnym pomrukiem. Po to sobie to zgrałem na twardy, po godzinach w uczelnianym centrum informatycznym, żeby od czasu do czasu być tym facetem, a ona żeby była Magdą. Modelka naprawdę była do niej bardzo podobna. Każdy ma gdzieś na świecie sobowtóra, mówią. Sobowtór mojej byłej żony pracuje w branży porno w Kalifornii. Śmieszne. Żebym nie wiem jak długo myślał, nie umiem sobie wyobrazić niczego, co by mniej do Magdy pasowało.

      W centrum komputerowym przesiadywałem po godzinach oczywiście w ramach robienia doktoratu. Robiłem go teoretycznie sześć lat. I jeszcze ze cztery habilitację, a gdyby chciało mi się ubiegać o przedłużenie, mógłbym tę habilitację robić do dziś. Prosta, zrozumiała sprawa: uciekałem z domu. Przez wiele lat robiłem to podświadomie, i gdyby ktoś powiedział mi w oczy, jaka jest prawdziwa przyczyna tego wszystkiego, mógłbym się z nim bić: ja bym wszystko zrobił, żeby spędzać jak najwięcej czasu z żoną i dzieckiem, ale jestem przecież człowiekiem odpowiedzialnym, muszę zarabiać pieniądze, muszę budować naszą wspólną przyszłość. Nieprawda, szajs, udawałem, okłamywałem samego siebie, tak jak w każdej innej sprawie. Uciekałem od żony i jej wiecznej depresji, uciekałem od atmosfery domu, w którym wszystko rozrastało się do rozmiarów życiowego problemu, uciekałem przed wrzaskiem Nusi, przed pieluchami, dziecięcymi chorobami, z których pewnie połowa albo i więcej była urojona, ale nie śmiałbym postawić takiego zarzutu nawet w myślach. No i przede wszystkim uciekałem przed Potworem.

      Nie potrafię jej nazywać w myślach inaczej. Wszystkie wredne teściowe z kawałów nie dorastały Potworowi do pięt. Ona nie była sekutnicą, przemądrzałą mamuśką, która wszystko wie lepiej i we wszystko się wciera, czy żandarmem, to znaczy wszystkim tym także, ale sekutnica czy baba-żandarm to są postaci normalne, z tego świata. A ona była po prostu potworem. Bez reszty przekonanym o swojej nieomylności i wyższości, rozgrzeszonym poczuciem krzywd bezustannie doznawanych od całego świata, nienawidzącym wszystkich dookoła i bezwzględnym w egzekwowaniu tego, co jej się należało, a należała się, w jej przekonaniu, władza absolutna nad wszystkim. A już zwłaszcza nad córką.

      Kiedy uświadomię sobie, jak ja nienawidzę tej kobiety. Boże, może byłbyś mi w stanie wybaczyć kurewstwo, podwójne życie, obłudę i wszystkie inne moje grzechy, nawet samobójstwo, ale takiej nienawiści, domyślam się, nie możesz, choćbyś chciał, tym bardziej że ja z kolei nie mogę skrzesać w sobie najdrobniejszej iskierki żalu czy wstydu. Gdyby na moim miejscu znalazł się jakiś prawdziwy mężczyzna, po prostu by ją zabił. Bo nic mniej by nie wystarczyło. A jeszcze po śmierci trzeba by zołzę przebić dobrze zastruganym osikowym kołkiem.

      – Ja wiem, że ty masz jakąś babę, i ja cię na tym przyłapię – rzuciła mi kiedyś w chwili szczerości.

      No i marzenie się spełniło, ma wreszcie Magdę wyłącznie dla siebie i może ją teraz wykończyć. Może zresztą wykończą się nawzajem. Bo częścią codziennej grozy, jaką niosło ze sobą to małżeństwo, było obserwowanie, jak Magda tydzień po tygodniu nabiera cech Potwora, choć przecież doskonale sobie zdawała sprawę ze wszystkich wad swojej matki, wiem, bo przegadaliśmy o tym naprawdę wiele czasu. A jednak to jest od człowieka silniejsze. Powtarzamy charaktery swoich rodziców, powtarzamy ich losy, wchodzimy w przetarte przez nich koleiny i bezwiednie nimi podążamy, by w końcu utonąć w tym samym bagnie, które ich pochłonęło. Cały sens życia polega na tym, żeby, zanim to się stanie, każdy zdążył jeszcze okaleczyć na własny obraz i podobieństwo swoje potomstwo. Nie mam wątpliwości, że Magda odpłaci Potworowi na starość, tak jak Potwór zdążył odpłacić swojemu ojcu.

      Nikt mi nigdy tej rodzinnej historii nie opowiadał, ale z sumiennością badacza postrzępionych papirusów zrekonstruowałem ją sobie mozolnie z urywków rozrzuconych po różnych rodzinnych spotkaniach. Dziadek Magdy spłodził kilkoro dzieci, na samym końcu córkę, a potem, zanim zdążyła ona przyjść na świat, beztrosko poszedł sobie na wojnę. Wojnę, jak wiecie, przerżnęliśmy, dziadek trafił do obozu internowanych w Rumunii, stamtąd bohatersko przedarł się na Zachód, a w tym czasie jego żona, nie mogąc sobie w okupacyjnej nędzy poradzić z utrzymaniem licznego potomstwa, oddała najmłodszą córeczkę na wieś jakimś dziesiątym wodom po kisielu. Dziesiąte wody po kisielu też nie miały do jej wychowywania głowy ani czasu, czy może ktoś tam umarł, w każdym razie Potwór trafił do jakiejś innej wsiowej rodziny, a potem do jeszcze innej i tak się tułał między coraz bardziej obcymi ludźmi, można sądzić, że niezaszczycany specjalną uwagą, a tym bardziej uczuciami. Matka z rodzeństwem nie przeżyła powstania, ojciec, nie wiadomo po jaką cholerę, wrócił w czterdziestym siódmym, i nawet spotkał się przy jakiejś okazji z córką. Miał powiedzieć ludziom, u których była, że w życiu nie widział tak brzydkiego dziecka albo że nie może jej wziąć do siebie, bo będzie mu przypominać utraconą rodzinę, a może tylko że weźmie córkę do siebie, jak tylko się jakoś urządzi, wersji było dużo, w zależności, kto opowiadał i kiedy. W każdym razie zdążył ożenić się z inną kobietą, ale córkę zostawił na łasce losu, może dlatego, że nowa żona nie chciała, a może bo od razu wylądował w pudle. Wyszedł po pięćdziesiątym szóstym ze zniszczonymi płucami i jakby mu jeszcze było w życiu mało, zaangażował się w Gomułkę i w naprawianie socjalizmu, co zajmowało mu zbyt wiele czasu, żeby utrzymywać z dzieckiem kontakty, zresztą do tego czasu nauczyło się już ono radzić sobie w życiu samo. A miało niby inne wyjście?

      I na tym by się mogło skończyć, gdyby druga żona dziadka Magdy nie umarła nagle, nie dając mu nowego potomstwa. Nie wiem, jak to potem szło, jak rozkładał się na lata proces powolnego zbliżania się do siebie, aż w końcu między ojcem a córką zaciągnął się ten sam neurotyczny węzeł, który połączył potem Magdę i Potwora. Nienawidzili się i nie byli w stanie bez siebie żyć. Dręczyli się przy każdej możliwej okazji, stosując różne wyrafinowane techniki wyprowadzania się nawzajem z równowagi w taki sposób, by świat musiał przyznać, że to wina tamtego, nie moja, to ja jestem uciśnioną niewinnością, podziwiajcie, z jaką cierpliwością znoszę to, co mnie od niego/niej spotyka. Wiem, bo byłem wraz z Magdą zmuszony brać w tym udział jako widownia, bez której cała rozgrywka nie miałaby sensu. Oczywiście próbowałem nie przyznawać racji nikomu, i z punktu widzenia taktyki było to rozwiązanie najgorsze, bo narażałem się obojgu. Magda była jeszcze bledsza i jeszcze bardziej umęczona niż zwykle, wyłamywała nerwowo palce, ale tak czy owak stara w końcu musiała ją mieć po swojej stronie, w przeciwnym razie zaczynała swoim zwyczajem umierać, żeby pokazać wyrodnej córce, do czego doprowadziła. Umarłaby za którymś razem naprawdę, gdyby tylko ktoś dał jej stuprocentową gwarancję, że wzbudzone w ten sposób wyrzuty sumienia na pewno zdołają Magdę zabić. Zresztą dokładnie tę samą grę stosował jej tatulek: biedny, stary obrońca i budowniczy ludowej ojczyzny, który z historycznych powodów nie mógł dać swojej córce tyle serca, ile chciał, ale za to dziś znosi cierpliwie i wyrozumiale jej fanaberie. Nie miał w tym starciu szans, biologia grała przeciwko niemu, naprawdę