Powrót Smoków . Морган Райс

Читать онлайн.
Название Powrót Smoków
Автор произведения Морган Райс
Жанр Героическая фантастика
Серия Królowie I Czarnoksiężnicy
Издательство Героическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9781632913104



Скачать книгу

jednak patrzyli na jej braci z podziwem.

      – Zacna zdobycz! – zawołał jakiś chłop, prowadząc swego woła wzdłuż ulicy.

      Brandon i Braxton promienieli dumą.

      – Można by tym nakarmić pół dworu – ocenił rzeźnik.

      – Jak tego dokonaliście? – zapytał rymarz.

      Dwaj bracia wymienili spojrzenia, w końcu Brandon uśmiechnął się do mężczyzny.

      – Odwagą i celnym okiem – odpowiedział śmiało.

      – Nigdy nie wiadomo, na co natkniesz się w lesie – dodał Braxton – Czasem trzeba zaryzykować.

      Ludzie zaczęli klaskać i klepać ich po plecach z uznaniem, Kyra zaś trzymała język za zębami. Ona nie szukała poklasku – i bez tego wiedziała, czego dokonała.

      – To nie oni zabili tego dzika! – zawołał Aidan, oburzony.

      – Zamknij się – wycedził przez zęby Brandon – Jeszcze chwila i powiem im wszystkim, że posikałeś się w spodnie ze strachu.

      – Ale przecież tak wcale nie było! – protestował Aidan.

      – Myślisz, że prędzej uwierzą tobie czy nam? – uśmiechnął się szelmowsko Braxton.

      Brandon i Braxton roześmiali się, a Aidan spojrzał na Kyrę, nie wiedząc co począć.

      Pokręciła głową.

      – Szkoda nerwów – powiedziała do niego – Prawda i tak wyjdzie na jaw.

      Im głębiej wchodzili w tłum, tym trudniej było im przeciskać się pomiędzy stłoczonymi ludźmi. Pochodnie, oświetlające most od góry i od dołu, tworzyły wyjątkową atmosferę. W miarę zapadania zmierzchu emocje w ludziach wciąż narastały i nie mógł już ich ugasić nawet padający z nieba gęsty śnieg. Uniosła głowę, a jej serce napełniło się radością, gdy przed sobą ujrzała ogromną, kamienną bramę fortu, obstawioną z obu stron przez wojowników ojca. Na co dzień wejścia do warowni strzegła żelazna krata, na tyle masywna, by powstrzymać nawet najpotężniejszego wroga przed wtargnięciem. Teraz kratownica była otwarta, lecz wystarczył jeden dźwięk rogu, by w ciągu kilku sekund zatrzasnęła się przed najeźdźcą. Brama wysoka była na trzydzieści metrów, a nad nią, wzdłuż całej twierdzy, ciągnęła się szeroka kamienna platforma z regularnie rozstawionymi wąskimi strzelniczymi okienkami, z których łucznicy mogli czuwać nad bezpieczeństwem obywateli. Volis było wyjątkowo okazałą twierdzą, Kyra zawsze czuła dumę na myśl o niej. A tym, co napawało ją jeszcze większą dumą, byli ludzie – najlepsi wojownicy z całego Escalonu. Jej ojciec przyciągał ich jak magnes. Teraz ściągali do Volis po tym, jak rozjechali się na wszystkie strony świata po kapitulacji Króla.

      Kyra i doradcy ojca wielokrotnie próbowali przekonać go, by obwołał się nowym królem, on jednak kręcił tylko głową i odpowiadał, że ten los nie jest mu pisany.

      Gdy zbliżali się już do bram, kilkunastu wojowników na koniach opuszczało właśnie fort, udając się w kierunku poligonu, otoczonego niskim, kamiennym murem. Tłumy rozstępowały się przed nimi, a serce Kyry zabiło szybciej. Pola treningowe były jej ulubionym miejscem. Mogła całymi godzinami przyglądać się potyczkom wojowników, studiować każdy ich ruch, jak ujeżdżają konie, władają mieczami, rzucają oszczepami i zadają ciosy kiścieniem. Ci mężczyźni ruszali na ćwiczenia, mimo zapadającego zmroku i śnieżnej zamieci, nawet w przededniu ich największego święta. Pragnęli trenować, stawać się coraz lepszymi. Woleli być na polu bitwy niż świętować w zaciszu domowego ogniska – jak ona. To sprawiało, że w jej oczach byli prawdziwymi bohaterami.

      Po chwili z bram wyłoniła się kolejna grupa mężczyzn. Tym razem to oni ustąpili drogi Kyrze i jej braciom, kiedy zbliżyli się z martwym dzikiem na ramionach. Wokół nich zbierali się ci rośli mężczyźni, o głowę wyżsi nawet od jej braci, większość nich z gęstymi, szpakowatymi brodami, koło czterdziestki, solidnie zaprawieni w bojach i gwizdali z podziwem na widok imponującego trofeum. To byli mężczyźni, którzy służyli dawnemu Królowi, którzy cierpieli poniżenie jego kapitulacji. Mężczyźni, którzy nigdy by sami się nie poddali. To byli ludzie, którzy widzieli dużo, nawet zbyt dużo, których nie można było już niczym zaskoczyć – niczym oprócz monstrualnego potwora z Cierniowego Lasu, przywiązanym do włóczni Brandona i Braxtona.

      – To wy go zabiliście? – zapytał Brandona jeden z nich, podchodząc bliżej i z uwagą przyglądając się bestii.

      Tłum stawał się coraz gęstszy, dlatego Brandon i Braxton musieli się w końcu zatrzymać, by przyjąć słowa podziwu dla swego męstwa.

      – A jakże! – zawołał z dumą Braxton.

      – Czarnorogi – dodał z admiracją inny wojownik, podchodząc bliżej i jakby z namaszczeniem gładząc grzbiet dzika – Nie widziałem takiego od czasu, kiedy byłem chłopcem. Pomogłem zabić podobnego stwora, ale byłem wtedy z grupa mężczyzn – pamiętam, że dwóch z nich straciło na tym polowaniu palce.

      – Cóż, my niczego nie straciliśmy – zawołał Braxton śmiało – Poza grotem włóczni.

      Mężczyźni śmiali się, szczodrze obdarowując chłopaków słowami podziwu, gdy wtem nadszedł ich przywódca, Anvin, i począł przyglądać się zdobyczy z uwagą. Pozostali mężczyźni rozstąpili się dla niego z szacunkiem.

      To był najwyższy dowódca. Odpowiadał wyłącznie przed ojcem Kyry, przewodził zaś wszystkim tym znakomitym wojownikom. Kyra go uwielbiała, był dla niej jak drugi ojciec. Wiedziała, że i on darzy ją uczuciem, opiekował się nią odkąd pamiętała; a co ważniejsze, zawsze miał dla niej czas. Jako jedyny pokazywał jej broń i prezentował techniki walk. Kilka razy pozwolił jej nawet trenować z mężczyznami, czym zaskarbił sobie jej dozgonną wdzięczność. Był najdzielniejszy z nich wszystkich a jednocześnie miał największe serce – przynajmniej dla tych, których lubił. Dla tych, którzy mu podpadli, był prawdziwym utrapieniem.

      Anvin nie znosił kłamstwa. Był typem człowieka, dla którego zawsze najważniejsza była prawda, choćby nawet ta najbardziej bolesna. Był niezwykle spostrzegawczy, toteż kiedy oglądał dzika z bliska, jego uwagę natychmiast przykuły dwie rany po strzałach. Kyra wiedziała, że miał oko do szczegółów, dlatego jeśli ktoś miał odkryć prawdę, to właśnie on.

      Anvin studiował z wielką uwagą groty strzał wciąż jeszcze tkwiące w cielsku zwierza oraz drewniane fragmenty odłamanych strzał. Bracia próbowali złamać je jak najbliżej grota, tak by nikt nie mógł dociec, co naprawdę powaliło bestię. Doświadczenie Anvina było jednak zbyt duże, by takie zagrywki mogły go zmylić.

      Kyra obserwowała Anvina studiującego rany, widziała jak marszczy brwi i wiedziała już, że zaledwie minuty dzieliły go od odkrycia prawdy. W pewnej chwili zdjął rękawiczkę i sprawnym ruchem wyciągnął jeden z grotów przez oczodół dzika. Zakrwawiony kawał stali podniósł do oczu, a następnie odwrócił się do braci, obrzucając ich sceptycznym spojrzeniem.

      – Grot włóczni, powiadacie? – zapytał z dezaprobatą w głosie.

      Brandonowi i Braxtonowi wyraźnie zrzedły miny. Zapadła krępująca cisza, gdy bracia patrzyli po sobie zakłopotani.

      Anvin odwrócił się do Kyry.

      – Czy może jednak grot strzały? – dodał jeszcze.

      Kyra widziała jak powoli wszystko staje się dla niego jasne. Anvin podszedł do Kyry i wyciągnął strzałę z jej kołczanu, by porównywać ją z zakrwawionym grotem. Tak, jak przypuszczał, były identyczne. Spojrzał na Kyre dumny, jak nigdy dotąd. Oczy wszystkich zebranych skupiły się teraz na dziewczynie.

      – To był twój strzał, prawda? – zapytał. Chociaż brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie.

      Ona