Opętana . Морган Райс

Читать онлайн.
Название Opętana
Автор произведения Морган Райс
Жанр Героическая фантастика
Серия Wampirzych Dzienników
Издательство Героическая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9781632918239



Скачать книгу

go nienawiść.

      Płakał, potrząsając pięścią na ziejący pustką otwór w ścianie zamku. Potem wziął głęboki oddech. Nie było czasu do stracenia. Wraz z końcem nocy jego lud miał umrzeć, zostać zlikwidowany. Ich jedyną nadzieją było znalezienie tej dziewczyny, która skradła serce jego kuzynowi. A to oznaczało zabicie każdego, kto stanie im na drodze.

      Lecz Nieśmiertelni ulegli panice, wystraszeni obecnością helikoptera. Zaczęli krążyć z dużą szybkością wokół wielkiej sali, niektórzy wylewając się tłumnie z zamku, uciekając ku swej niechybnej śmierci.

      – O czym myślisz, synu? – powiedział ktoś za nim, wyrywając go z zamyślenia.

      Spuścił wzrok i zobaczył wpatrującą się w niego matkę. Choć Nieśmiertelni inaczej niż ludzie pojmowali relacje rodzica z dzieckiem, Lore wciąż darzył szacunkiem kobietę, która go wykarmiła, ubrała, i czuwała nad jego bezpieczeństwem w okresie wczesnego dzieciństwa. Myśl o jej śmierci pod koniec nocy sprawiła, że serce ścisnęło mu się z żalu bardziej, niż na myśl o własnej.

      – Myślę o Sage’u – odparł Lore. – Użyliśmy go już wcześniej jako przynęty i dziewczyna przyszła.

      Jego matka zmarszczyła brwi.

      – Sądzisz, że wciąż jest nadzieja? – spytała po cichu.

      Lore zauważył, iż w jej wzrok wkradło się znużenie. Była gotowa na śmierć. Albo przynajmniej by przestać walczyć.

      Jednakże Lore nie był. Ani też setki Nieśmiertelnych, które wciąż kurczowo trzymały się życia na zamku Boldt.

      – Nie zamierzam zrezygnować – powiedział zaciekle do niej. – Nie możemy pozwolić, by nasz lud umarł ponieważ mój kuzyn zakochał się w wampirzycy. Przecież i tak umrze. I po co to?

      Matka Lore’a pokręciła głową.

      – Nie rozumiesz miłości.

      – Nie – odparł Lore. – Ale być może, gdybym pożył kolejne dwa tysiące lat, zrozumiałbym ją.

      Matka uśmiechnęła się i ścisnęła mu rękę.

      – Pragnę tego dla ciebie, synu – powiedziała życzliwie. – Nie mogę jednakże oprzeć się wrażeniu, że mamy przeciw sobie przeznaczenie. Zadarła głowę do góry ku niebu i jasnemu księżycowi w pełni świecącemu przez zapadnięty strop. − Gwiazdy ustawiły się w szeregu. Nasz los jest już przypieczętowany. − Spojrzała z powrotem na niego. – Tej nocy Nieśmiertelni poniosą śmierć.

      Lore zacisnął pięści w kułak.

      – Nie, nie tej – powiedział przez zęby. Poprowadzę armię, jeśli będę musiał. Wywołam chaos na ziemi. Zgładzę całą ludzką rasę zanim zgodzę się na śmierć mojego ludu.

      Kiedy przemawiał, Nieśmiertelni zgromadzeni wokół niego zaczęli oglądać się na niego, poruszeni jego tyradą i żarliwością. Odwrócił się plecami do matki i skierował swe słowa do nich.

      – Kto stanie u mego boku? – krzyknął, potrząsając pięściami. – Kto stanie do walki o prawo do życia?

      W niewielkim tłumie rozległy się szepty zgody, a ich odgłosy przyciągnęły uwagę kolejnych osób do Lore’a. Nadciągali wokół tlącego się kadłuba samolotu, by lepiej go widzieć. Wkrótce słowa Lore’a spotkały się nie tyle z szeptaną zgodą, co z wiwatami i oklaskami.

      – Kto spośród was nasłuchał się już dość o przepowiedniach i gwiazdach? – powiedział. – Nie jestem gotowy na to, by pozwolić, aby nasz dumny lud dzisiaj zginął!

      Tłum zaryczał na zgodę.

      Lore zauważył, że Octal dołączył do zgromadzenia i stanął na jego skraju. Lore skinął ku swemu przywódcy, mężczyźnie, którego szanował nade wszystko. Lecz Octal pokręcił głową, niejako przekazując mu w milczeniu, że to Lore powinien poprowadzić Nieśmiertelnych.

      Lore mimowolnie zmarszczył brwi. Czy rzeczywiście mógłby poprowadzić armię?

      Nie miał jednak czasu, by to rozważyć, ponieważ helikopter właśnie wylądował.

      – Zabić ich! – wrzasnął Lore. – Zabić ludzi!

      Tłum Nieśmiertelnych natychmiast wykonał jego rozkaz. Zaatakowali helikopter. Lore usłyszał odgłosy rozpaczliwych krzyków, kiedy policjanci sięgali po broń. Ale daremnie. W żaden sposób nie byli w stanie stawić czoła Nieśmiertelnym.

      Kiedy z nimi walczyli, Lore zauważył, że kilku funkcjonariuszy ucieka z zamku.

      – Zablokować wyjście! –rozkazał swym oddziałom Lore.

      Mając zablokowane wyjście, policjanci nie mieli wyboru, jak tylko wznieść się helikopterem z powrotem pod niebo.

      Lecz Lore’owi to nie wystarczyło. Nie chciał ich jedynie przepędzić. Pragnął ich śmierci. Kiedy helikopter zaczął się podnosić, morderczy zapał Lore’a tylko się wzmógł.

      – Nie pozwólcie im uciec! – rozkazał swoim zwolennikom.

      Zobaczył, jak grupa Nieśmiertelnych wystrzeliła w powietrze. Policjanci na pokładzie wznoszącego się helikoptera spoglądali z niedowierzaniem, jak Nieśmiertelni opadają helikopter ze wszystkich stron i ciągną go z powrotem na ziemię. Pod ich ciężarem zadrżał i zaczął spadać. Znajdujący się wewnątrz policjanci zaczęli krzyczeć. Kiedy maszyna runęła na ziemię, Nieśmiertelni czmychnęli w bezpieczne miejsce.

      Kiedy helikopter walnął w ziemię i wybuchł, w powietrze uniosła się kula ognia.

      Tłumy przyjęły to wiwatami, upojone śmiercią i zniszczeniami, jakie przyniosły ich działania. Latały zygzakiem, po czym wylądowały w końcu i się uspokoiły. Wówczas Lore uświadomił sobie, że ponownie patrzą na niego, oczekując kolejnych instrukcji.

      – Co teraz? – krzyknął jeden z nich.

      – Jak ocalimy nasz lud? – dodał inny.

      Zwycięstwo nad helikopterem i ludźmi dodało im odwagi. Lore wzbudził w nich wszystkich pragnienie walki i życia. Tłum przeistoczył się w hałastrę wznoszącą okrzyki zaniepokojenia.

      Tym razem Octal ruszył pośród nich w kierunku Lore’a. Był gotów ponownie przewodzić swym ludziom.

      – Dziewczyna jest w jaskiniach – powiedział grzmiącym głosem, który rozniósł się po zniszczonej wielkiej sali. – Ma Sage’a. Są razem.

      Lore skinął głową i zacisnął dłonie w pięści.

      Wszyscy razem, cała grupa Nieśmiertelnych, ruszyła za Octalem i Lorem w kierunku jaskiń.

      ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

      Vivian czuła pęd powietrza, lecąc ponad swym niewielkim miastem z mocno bijącym sercem w piersi. Nie wiedziała dokładnie, gdzie leci; odczuwała po prostu nieodpartą chęć, by frunąć, pozwolić, by kajdany jej niedawnego życia rozpłynęły się w powietrzu. Czuła się upojona, a wszędzie zaroiło się od tylu możliwości, że nie potrafiła powstrzymać podekscytowania.

      Im dłużej jednak szybowała, tym bardziej narastały w niej nowe emocje. Jak coś w rodzaju nękającej pustki. Jej ludzka natura umarła i została zastąpiona przez tę niesamowitą, potężną, nową istotę. Śmierć matki – z jej własnych rąk, nie inaczej – nie była ich źródłem. Emocje miały bardziej pierwotne korzenie.

      Zanurkowała obok stada ptaków. Lecąc tak, starała się odszyfrować nowe doznania w swym wnętrzu. Głód był oczywiście najistotniejszym z nich. Złość stała blisko za nim, na drugim miejscu. Potem dotarło do niej ze zdumiewającą oczywistością, że pozostałym obezwładniającym ją uczuciem było pragnienie zdobycia partnera.

      A to