Krew sióstr. Złota. Krzysztof Bonk

Читать онлайн.
Название Krew sióstr. Złota
Автор произведения Krzysztof Bonk
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-8166-074-7



Скачать книгу

od dłuższego czasu nie ustawał w ociężałej pogoni. Zaś Złoty w jasnożółtym ubraniu, ale dokładnie pokrytym zaschniętym błotem, w końcu przystąpił do kontrataku. Przeturlał się pod wymierzonym w niego ciosem siekierą, po czym zderzył z masywnymi nogami Popiela. I już chciał wziąć zamach nożem na dolne kończyny przed sobą, gdy raptem w jego plecy wczepiła się monstrualna graba i północny podniósł go wysoko. Następnie cisnął nim z impetem o zmrożony grunt.

      W efekcie książę stracił oddech oraz na moment także widoczność od zderzenia głową z podłożem. A kiedy znów spojrzał do góry, nie zobaczył spodziewanego tam ostrza siekiery, mknącego prosto na jego twarz, ale Mysię. Ona ze złośliwym uśmiechem patrzyła na niego i tłumaczyła coś do ucha pochylonemu nad nią Popielowi. Wojownik pokiwał srebrzystej dziewczynie zdeformowaną głową i zamiast siekierą, poczęstował księcia kopniakiem. Lecz nie za mocnym, jedynie takim, aby Złoty przeturlał się przez ognisko, a nie stracił przytomności z powodu obrażeń.

      Wtedy dotarło do niego, że Mysia zaplanowała dłuższe przedstawienie związane z jego udziałem, a właściwie to pastwieniem się nad nim. Osobiście jednak ciągle daleki był od myśli o porażce i sądził, że miał jeszcze parę asów w rękawie. Leżąc, na początek spróbował ścisnąć porządnie za rękojeść swego noża. Wszak wówczas się zorientował, że już go nie miał w dłoni, gubiąc gdzieś po drodze.

      Rozejrzał się więc za złocistym ostrzem i nagle znów otrzymał kopniaka w bok, który tym razem odrzucił go aż do tworzących okrąg srebrzystych gapiów. Ci najwyraźniej wczuli się w prezentowany poziom pojedynku, bo sami bezpardonowo popychali księcia, by ten wracał do centrum bitewnego placu. On z kolei niestety nie widział możliwości kontynuacji walki bez swego oręża. Zaś w jego poszukiwaniu żwawo pobiegł na czworakach pomiędzy ogniskami.

      Tym samym ponownie wzbudził wśród widowni pusty śmiech, a osobiście poczuł się, jak kiepski aktor teatralnego przedstawienia. Choć chyba raczej złoty błazen w czasie własnej egzekucji. Ale tylko do momentu, aż podczas swej rozpaczliwej gonitwy nie dostrzegł wreszcie połyskującego na ziemi ostrza. I już chciał je pochwycić wręcz z uczuciem, niczym ukochaną w ramiona, lecz nóż został przydepnięty ubłoconymi onucami Popiela. Złoty rozpaczliwie złapał za nogę wielkoluda, żałośnie próbując ją podnieść. Oczywiście nie zdołał. A spoglądając w górę, jakby prosząc o pomoc, doprosił się jedynie o cios pięścią w twarz. Choć i tym razem uderzenie zostało złagodzone, a mocarna jak kowadło łapa nie zgruchotała złotej czaszki, tylko rozcięła złociste usta, upuszczając z nosa jasną krew.

      Następnie Popiel chwycił półprzytomnego księcia za ubranie na plecach i siłą postawił go do pionu, po czym nieco odepchnął od siebie. W odpowiedzi Złoty całą uwagę skoncentrował już nie na walce, a rozpaczliwej próbie zachowania równowagi. Od doznanych razów kręciło mu się bowiem w głowie, plątały nogi, a jego ruchy do złudzenia przypominały wyrafinowane dworskie tańce.

      Tym samym dotychczasowy krąg roześmianych osób jeszcze bardziej się rozluźniał. A już zaraz w ogóle nie przypominał kręgu. Ponieważ coraz więcej obserwatorów tego widowiska ze śmiechu klęczała bądź tarzała się po ziemi. Aż ktoś z tłumu gapiów zaczął grać skoczną melodię na fujarce, a inna osoba podbiegła do Złotego, chwyciła go za ręce i udawała, że idzie z nim w tan.

      Jednak wtedy Mysia, który chyba jako jedyna zachowywała jeszcze powagę i to śmiertelną, odepchnęła niedoszłego tancerza od księcia. Wbiła ostre spojrzenie w złocistego młodzieńca, a przenosząc wzrok na Popiela, przeciągnęła sobie kant dłoni pod srebrzystym podbródkiem.

      Ten wymowny gest zrozumieli wszyscy. Zanosiło się więc na koniec walki z elementami komediowego przedstawienia, przez co większość obserwatorów pojedynku spoważniała i słychać było już tylko rwane śmiechy. Z kolei Popiel zważył w dłoniach siekierę i ruszył z nią dziarsko na Złotego. On zdawał się nie do końca rozumieć, co się wokół niego działo i sam szedł bezbronny na przeciwnika, czyniąc to jakby zdezorientowany z wyciągniętymi przed siebie rękoma.

      Gdy nagle w jego otwartych dłoniach zamajaczyła jasność, po czym wystrzeliły z nich dwa intensywne snopy światła skierowane wprost w oczy biorącego zamach wojownika. Raptem oślepiony Popiel nie wykonał ciosu, tylko puścił siekierę, złapał się za twarz i z boleścią padł na kolana. Mamrotał coś gardłowo oraz silnie przecierał oczy. W tym czasie Złoty odszukał na szarym piasku nóż. Uniósł go w obecnie martwej ciszy i przystawił pod porośnięte srebrzystą szczeciną gardło oślepionego przeciwnika.

      – Popielu… – dało się słyszeć żałobny pisk Mysi, a książę wykonał obszerne cięcie ostrzem. Pozłacany oręż zagłębił się jednak nie w ciele posępnego wojownika, a przeszył jedynie mroźne powietrze. Potem Złoty odrzucił nóż, zebrał się w sobie i po trudnej potyczce zmęczonym głosem wydyszał:

      – Koniec walki… W swoim kraju prawie zostałem królem, ale jeżeli nie chcecie mnie na swego przywódcę, nie będę o to zabiegał. Ponieważ nie będę was zabijał po to, aby udowodnić… że pragnę waszego dobra.

      – Ależ chcemy! Chcemy, żebyś został naszym przywódcą! Przywódcą Srebrzystej Światłości! – Te entuzjastyczne słowa padły z ust karczmarza, który wraz z żoną Myszeldą opuścił tawernę Mysia Norka i również uciekł na zachód. Teraz stanął on z małżonką u boku Złotego, a następnie przemówił do wszystkich: – Ten oto młodzieniec dowiódł już, że zimny honor nie jest mu obcy! Byłem niegdyś świadkiem tego, jak w pojedynkę bronił pewnej srebrzystej biedaczki katowanej przez klanowych zbirów ze wschodu. Później powrócił do nas na północ ze złotymi rycerzami, by nas wesprzeć. Obecnie, tu i teraz, walczył w pojedynku i wygrał. Ale nie szukał pomsty, posłuchu czy próżnej chwały w uśmierceniu starego wojownika. W tym względzie przypomina samego wielkiego Marrenga! I kto, jak nie złocisty książę, miałby nam na ten czas przewodzić?! Przecież wszyscy wspaniali wojownicy z naszych klanów polegli lub wpadli w niewolę. Pomiędzy nami pozostali tylko chłopcy, starcy, kobiety i dzieci. Wybierzmy więc najwaleczniejszego z nas, Złotego, skoro innych kandydatów praktycznie… nie mamy. A książę naprawdę nie jest taki zły, a powiedziałbym nawet, że całkiem niezły jest! – Po tym wywodzie karczmarz objął jednocześnie żonę oraz młodzieńca, zupełnie jakby stanowili jedną srebrzysto-złotą rodzinę. I rzeczywiście zapowiadało się na to, że takową zostaną wszyscy na mroźnym i bagnistym północnym zachodzie. Albowiem najpierw nieśmiało, a potem z coraz liczniejszych gardeł dało się słyszeć:

      – Złoty… ale niezły.

      – Nie jest zły…

      – Złoty i niezły.

      – Złotoniezły…

      – Złotoniezły.

      – Złotoniezły!

      A zaraz także:

      – Złoty Płonący Tyłek! – Wszak ten pojedynczy głos szybko zginął w powstającym tumulcie:

      – Srebrzysta Światłość!

      – Przywódca Złotoniezły!

      – Niech srebrzy się i złoci Srebrzysta Światłość!

      – Niech złoci się i srebrzy przywódca Złotoniezły!

      – Złotoniezły, Złotoniezły!

      Kiedy gromkie wiwaty nieco przycichły, do nowego wodza całkiem nowego klanu na północno-zachodniej ziemi, który swoją drogą nie miał jeszcze własnej ziemi, podeszła Mysia. Spojrzała spode łba na Złotego, łypiąc srebrzystymi oczyma. Przeniosła wzrok na dochodzącego do siebie Popiela i uśmiechnęła się z przekąsem.

      – Złotoniezły może rzeczywiście nie jest taki zły. – Napluła na swą dłoń szarą śliną i wyciągnęła rękę ku klanowemu przywódcy. Ten odwzajemnił gest, po czym przyciągnął do