Название | Krew sióstr. Złota |
---|---|
Автор произведения | Krzysztof Bonk |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8166-074-7 |
– Pani. Przybywam, aby zdać raport. – Naraz dziewczyna usłyszała za sobą zdecydowany męski głos. Spojrzała przez ramię i zobaczyła dowódcę jeźdźców gryfów, Alabasa. Ten skłonił się lekko, po czym zgodnie z zapowiedzią zdał relację z przeprowadzonej dotychczas akcji: – Port został z sukcesem zajęty. Jednak spłonęła połowa budynków, a wiele jest nadpalonych. Znacząco spowolni to wznowienie prac szkutniczych, przez co wielka księżna nie będzie całkiem zadowolona. – Ostatnie zdanie Alabas raczył cierpko zaakcentować i już naturalnym głosem kontynuował: – Z pozytywów należy wymienić te, iż placówkę portową zajęto praktycznie bez strat, a wróg uległ całkowitemu pogromowi. Tym samym uzyskaliśmy też zapas mięsa z zabitych zwierząt, który dla srebrzystych najemników wystarczy na wiele miesięcy. Nadwyżkę żywności przechowamy zamrożoną w górach. Ponadto posiadamy licznych jeńców, w tym trzy osoby o kasztanowej skórze, dwie o alabastrowej oraz… blaszanego osobnika.
– Blaszanego? – Skrzywiła się na twarzy Srebrna, która pogrążona we własnych rozterkach, aż do tej pory puszczała słowa mężczyzny mimo uszu. Teraz jednak zaintrygowana dopytała. – Co to za rasa?
– Blaszana. – Alabas bezradnie rozłożył ręce, dając obrazowo do zrozumienia, że większą wiedzą nie dysponował. – Aby stwierdzić coś więcej, niezbędne będą stosowne przesłuchania – dodał.
– Dobrze… coś jeszcze? – rzuciła znowu obojętnie dziewczyna. Na co dowódca gryfów wskazał na martwą wiłę, a potem morską toń i zasugerował:
– Jeśli można…
– Nie, nie można – syknęła Srebrna, rozumiejąc, że mężczyzna chciał zepchnąć Zieleń do wody. Następnie odgarnęła sobie z twarzy srebrzyste włosy z rozplecionego warkocza i zapytała: – Czy wśród zatrzymanych istot są jakieś zwierzęta?
– Brązowy pies – padła odpowiedź.
– A z istot lasu?
– Mamy kilka kulawych niedźwiedzi, chyba dwa lwy z połamanymi łapami i watahę wilków, która z podkulonymi ogonami się poddała. Zatrzymaliśmy te zwierzęta przy życiu, ponieważ w takiej formie mięso nawet w cieple nie ulega zepsuciu.
– Zielone mięso może i nie, ale alabastrowe już chyba uległo. – Srebrzysta dziewczyna popatrzyła z jawną niechęcią na Alabasa, dając mu do zrozumienia, jakie mniemanie miała o jego pragmatyzmie oraz wyrachowaniu. Potem głęboko westchnęła zmęczona spawami związanymi z dowodzeniem i wreszcie przyjęła pionową postawę. Wtedy też zakomenderowała. – Zabraniam ruszać stąd wiłę. A teraz zaprowadź mnie do ocalałych zwierząt.
– Sami możemy je zlikwidować, jeśli taki jest rozkaz – spróbował odgadnąć zamysł swej zwierzchniczki Alabas. Na co ta gniewnie warknęła:
– Zaprowadź mnie do zwierząt!
– Tak jest. – Mężczyzna spokorniał i ruszył pomiędzy poczerniałymi od ognia drewnianym ścianami budynków do serca portu. Na miejscu przystanął przy jednej z komórek i pilnującym drzwi wojownikom z północy polecił otworzyć wrota.
Zanim jednak Srebrna samotnie wkroczyła do wnętrza, spojrzała jeszcze na jedyny w swoim rodzaju zachód słońca na skraju Wielkiej Puszczy. Niebo nad lasem stawało się malachitowe, jakby ciężkie, a jasne dotąd pistacjowe słońce wydawało się więdnąć, przechodząc w ciemniejszą barwę morskiej i butelkowej zieleni. Ten obraz zachodzącego słońca nieznośnie przywodził na myśl gasnące oczy oraz życie wiły. Przez co wojowniczka szybko oderwała od niego srebrzysty wzrok, by znowu nie dławić się smutkiem i zaraz była już w krytej zagrodzie.
W środku zobaczyła wiele większych i mniejszych zwierząt z nadpalonym futrem w różnych odcieniach zieleni. Wszystkie siedziały bądź leżały pod ścianami. Wiele miało podkulone ogony i lizało sobie poparzone części ciała, jednocześnie ze strachem w oczach spoglądając na przybyłą dziewczynę.
Ona z niesmakiem odganiała od siebie wyrzuty sumienia. W końcu obserwowała właśnie owoc własnych działań, swego wielkiego zwycięstwa nad istotami lasu. Powinna więc napawać się dumą. Lecz zamiast tego, patrząc na okaleczone dzieci lasu, odbierała w sobie tylko rozpacz wiły, która była niczym jej własna. Nie walczyła z tym uczuciem, nie chciała już walczyć, nie dziś. Dlatego poddała się krwi Zieleni w sobie. Kiedy zaś zwierzęta odczuły w niej bratnią i zieloną duszę, wtedy nabrały do niej ufności. Zaczęły popiskiwać żałośnie, to przymilnie. Niektóre podchodziły do Srebrnej i ocierały się o nią lub lizały po nogach. W efekcie dziewczyna nawet się nie zorientowała, gdy otarła z oczu łzę – ta była zielona.
– Uwalniam te zwierzęta – powiedziała do stojącego za nią Alabasa.
– Ale…
– Bez dyskusji! – wrzasnęła dziko dziewczyna, dając tym samym upust znowu ścierającym się w niej sprzecznym, za to niezwykle silnym, emocjom.
Od tej pory żaden człowiek o nic już jej nie pytał, ani też nie próbował stawać na drodze. Ona natomiast wyjęła z zawiasów drzwi i pociągnęła je za sobą. Za nią poszły potulnie uwięzione dotąd zwierzęta.
Po drodze wojowniczka zdjęła z dwóch gryfów uprząż, która także znalazła się na drzwiach. Kolejny postój odbył się koło molo. Tutaj Srebrna ułożyła Zieleń na przytaszczonych wrotach, które połączyła wiązaniami z uprzężą gryfów założoną następnie na parę kulawych niedźwiedzi.
Od tego momentu żałobny kondukt pod przewodnictwem srebrzystej dziewczyny już się nie zatrzymywał. Wkrótce minął otwartą bramę w południowej części palisady i odprowadzany podejrzliwym wzrokiem przez ludzi, zniknął w mroku zielonej nocy oraz gęstym listowiu zielonego lasu.
Z czasem, już głęboko w leśnych kniejach, do pochodu przyłączały się inne zwierzęta nieprzeliczonych gatunków, a była ich cała rzesza. Do tego każda istota co pewien czas wydawała typowe dla swego rodzaju żałosne kwilenie, rozpaczliwy skowyt, czy smutny pisk. Zaś kierunek trasy ciągle wyznaczała Srebrna, która niczym za zieloną rękę, była prowadzona naprzód przez wewnętrzny głos swej leśnej siostry.
Aż po całonocnej marszrucie wraz ze wschodem złocisto-pistacjowego słońca, mieniącego się radosną barwą niczym żywe i iskrzące oczy Zieleni, żałobna procesja stanęła w sercu puszczy na rozległej polanie. Na jej środku dominował jakby olbrzymi posąg przedstawiający siedzącą wiłę z wysuniętą dłonią zwróconą wnętrzem ku niebu. Natomiast sama rzeźba sprawiała wrażenie nie wyciosanej z kamienia czy drewna, a uplecionej z roślin.
Wszak ku zaskoczeniu Srebrnej owa rzeźba okazała się na swój sposób autentycznie żywa. Albowiem, kiedy ciało wiły znalazło się w zasięgu ramion posągu kobiety, ta, niczym żywy monument, się poruszyła i wyciągnęła ręce po martwą istotę. Chwyciła Zieleń i przysunęła do własnego serca, potem do ust, po czym ją ucałowała. Następnie monumentalna kobieta zamknęła swe oczy, podobnie jak dłonie ze spoczywającą w nich wiłą i w takiej niezmiennej pozie już pozostała.
Tak oto dokonał się pochówek Zieleni. Zaś przybyłe na pogrzeb leśne zwierzęta, całe tysiące, czuwały jeszcze długi czas w absolutnym bezruchu i ciszy. Wśród nich była też Srebrna, która w końcu nie wytrzymała znowu atakujących ją wyrzutów sumienia i ruszyła samotnie w drogę powrotną do portu. Choć po drodze zmęczenie wzięło u niej górę, przez co znalazła sobie przytulną dziuplę. A w niej, niczym sama wiła, zwinęła