Krew to włóczęga. James Ellroy

Читать онлайн.
Название Krew to włóczęga
Автор произведения James Ellroy
Жанр Полицейские детективы
Серия Underworld USA
Издательство Полицейские детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-914-7



Скачать книгу

powąchał pizzę.

      – Które kraje?

      – Panama, Nikaragua i Dominikana – odpowiedział Wayne.

      – Dobra lokalizacja. Wszystko to strefy niskiego poziomu krwinek. Panie Tedrow, potwierdzi pan albo zaprzeczy pogłosce, która do mnie dotarła? Nie daje mi spokoju.

      Wayne się uśmiechnął. Pizza pyrkała. Drako powiedział:

      – Czy pański ojciec został zamordowany?

      Brown trochę się skręcił.

      – Zdecydowanie nie – odrzekł Wayne.

      8

      (Los Angeles, 20.06.1968)

      Obserwacja:

      Parking Hertza. 21.56. Szybki zwrot się opóźnia. Comet rocznik ’66: przybędzie w ciągu czterech minut albo zostanie naliczona kara.

      Crutch siedział w swoim GTO. Miał kraciastą muchę i fryzurę à la Scotty Bennett. Dzisiaj kupił muchę i ostrzygł się na rekruta. To na cześć swojej sprawy i umowy z doktorem Fredem. Na cześć skopania dupy poprzedniego wieczoru.

      Trzymał swojego rolleifleksa z obiektywem o zmiennej ogniskowej. Miał klucze do mieszkań Arniego Moffetta. Mucha nie pasowała do koszulki polo. Fryzura nie pasowała do bieżącej mody. Chłopaki z LA nosiły długie włosy. Pieprzyć to – on i Scotty to awangarda.

      Było gorąco. Uruchomił klimę i skierował sobie strumień powietrza na jaja. Przed godziną rozmawiał z Buzzem. Złe wieści: ciągle ani śladu po tym lewym numerze. Zapamiętać: nie mówić Buzzowi ani Clyde’owi o umowie z doktorem Fredem. Zrobi zdjęcie Hughesa i wtedy się z nimi podzieli.

      Na parking wjeżdżały samochody: buicki, fordy, dodge darty. Ludzie wysiadali i targali kluczyki do biura. Odliczanie: 21.57, 21.58, 21.59. Punktualnie co do sekundy: ten comet, ADF212.

      Wjechał z Sunset od wschodu. Spod maski wydobywała się z sykiem para. Pewnie wybuchła chłodnica.

      Wysiadły dwie kobiety. Crutch nastawił obiektyw i zrobił zbliżenie.

      Gretchen Farr/Celia Reyes – wysoka i nieco śniada. To musiała być ona. Była biała, z jakąś latynoską ikrą. Nosiła jasnobrązową koszulę i rozszerzane dżinsy. Była oszałamiająca i cycato-posągowa. Jakieś trzydzieści dwa lata. Przewyższała towarzyszkę.

      Może dziesięć lat starsza. Miała jeszcze więcej tej jakiejś ikry. Niższa, niedbały, chwiejny krok. Blada. Okulary. Niemal czarne włosy z siwymi pasmami. Nagie ramiona i blizna po nożu – to zauważył Phil Irwin.

      Weszły do biura. Crutch zrobił zdjęcia. Serią – sześć klatek wchodzących, sześć wychodzących.

      Wsiadły do fairlane’a rocznik ’63. Crutch zrobił maksymalne zbliżenie. Błoto na tablicy rejestracyjnej, nie ma szans odczytać numeru. Dlaczego zmieniają samochody? Z daleka bije od nich profesjonalizm.

      Samochód wyjechał na Sunset i ruszył na zachód. Crutch je śledził. Prowadził jedną ręką. Przeskakiwał. Zmieniał pasy i wpuszczał przed siebie jakąś taksówkę. Skręciły na północ w Berendo, na zachód we Franklin, na północ w Cheremoya. Crutch za ostro wziął zakręt i za szybko zmienił bieg. Zgasł. Fairlane przyspieszył na północ.

      Wcisnął sprzęgło, nacisnął gaz za szybko i zalał gaźnik. Spokojnie – nie spierdol tego. Odczekał całą minutę. Sprawdzał adresy na pęku kluczy Arniego. Mieszkanie, które Gretchen Farr kiedyś wynajmowała, znajdowało się w odległości półtora kilometra. W promieniu kilometra znajdowały się jeszcze trzy mety Arniego. Meta Gretchie była jedną z czterech.

      Teraz spokojnie. Rozeznajemy się. Powoli, bardzo powoli obracamy kluczyk.

      Udało się. Silnik zaskoczył. Wjechał w Beachwood Canyon i po drodze wyglądał przez okno. Zobaczył mnóstwo poblasków z telewizorów. Zobaczył maryśkową imprezę. Zobaczył hipiskę kiwającą się w samotnym tańcu.

      Drogi wijące się w górę kanionu. Pierwszy adres: 2250 Gladeview. Jest – mały domek niby wiejski.

      Ciemno. Żadnych świateł. Ani śladu po fairlanie ’63. Sprawdź pozostałe mety – jechały tu nie bez powodu.

      Najbliższa meta znajdowała się sześć przecznic dalej na południowy zachód. Crutch pojechał tam i stanął przy krawężniku. Cholera – zero świateł, zero fairlane’a. Pojechał do następnej mety – cztery przecznice na południe. Jest – mały domek tynkowany. W oknie się świeciło, na podjeździe stał wóz.

      Zaparkował i podszedł. Frontowe okno było zasłonięte. Przez zasłony sączyło się przyćmione światło. Zobaczył poruszające się postacie. Przeciął podjazd i śledził wzrokiem postaci w głębi domu. Boczne okno było uchylone i niezasłonięte. Przykucnął pod parapetami i śledził cienie.

      Usłyszał przytłumione głosy. Słowa: „Tommy”, „Grapevine”, „wtyka”. Cienie dotarły do ostatniego okna. Pokazały się dwie kobiety. Patrzyły sobie w oczy. Obejmowały się i całowały.

      Crutch zamrugał oczami. To nie jest prawdziwe – owszem, jest. Obraz trwał i palił.

      Gretchen/Celia przesuwała dłonie pod koszulą kobiety z blizną po nożu. Kobieta z blizną po nożu rozwiązała włosy i rozrzuciła je. Światło z okna podkreśliło siwe pasma.

      Przesunęły się w stronę holu. Znowu stały się cieniami. Crutch zamrugał i przeszedł od jednego okna do drugiego. Pochylił się nisko. Zobaczył zmieszane cienie, ale osób nie.

      Wrócił do swojego samochodu i czekał. Nie mógł się ogarnąć. Oddech i puls wciąż mu nie wróciły do normalności.

      Wyszły pół godziny później. Zaniosły bagaż do fairlane’a i wsadziły go do bagażnika. Światło księżyca oświetliło mu szczegóły. Gretchen/Celia wyglądała na rozmarzoną. Kobieta z blizną po nożu scałowała całą szminkę.

      Wsiadły do samochodu i odjechały. Było późno. Żadnego ruchu maskującego. Nie mógł ich śledzić. Siedział tylko i patrzył, jak znikają ich światła.

      Nic nie mógł zrobić.

      Po prostu go zostawiły.

      Wiedział, że w życiu nie zaśnie. Zdecydował się działać dalej. Zajechał do pozostałych met i zobaczył, jak zaczynają się piwne imprezy. Melanż: hipisi, dzieciaki z college’u i wszędzie długie włosy. Wrócił do tynkowanego domku, sforsował zamek w bocznych drzwiach i wszedł. Czuł się bezwstydny. Włączył światła.

      Najpierw przyciągnęła go sypialnia. Łóżko było ciepłe. Dotknął poduszek i wyobraził sobie ich postacie na pościeli. Zobaczył jeden siwy włos na kapie. Przycisnął do niego policzek i tak pozostał.

      Coś mu powiedziało, żeby wyszedł. Opuścił dom, wsiadł do auta i po prostu odjechał. Został w kanionie. Wykonywał leniwe ósemki wokół tynkowanej mety. Czas przestał istnieć. Jego światła padły na biały hiszpański dom. Na drewnianych drzwiach wejściowych widniały dziwne ślady. Coś mu powiedziało, żeby wysiadł i obejrzał to.

      Zrobił to. Zaparkował przy krawężniku i podszedł. Przebiegł światłem latarki po drzwiach i przyjrzał się śladom. Dzikie: geometryczne wzory nakreślone ciemną czerwienią.

      Pionowe linie aż do werandy. Rozdarty ptak na wycieraczce.

      To twoje miejsce. Mogłoby być twoje.

      Coś mu powiedziało, że drzwi będą otwarte i że w środku ma skręcić w prawo. Zrobił to. W salonie panowały ciemności i pachniało stęchlizną. Plastikowe płachty zakrywały meble. Podążył za metalicznie kredowym zapachem