Название | Hannibal |
---|---|
Автор произведения | Thomas Harris |
Жанр | Ужасы и Мистика |
Серия | Hannibal Lecter |
Издательство | Ужасы и Мистика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-8110-911-6 |
Rozdział 8
Sekcja Behawioralna FBI zajmuje się seryjnymi mordercami. W jej piwnicznych biurach powietrze jest chłodne i nieruchome. Projektanci wnętrz ze swoimi paletami barw usiłowali w ostatnich latach rozweselić nieco podziemne lochy. Rezultaty były równie opłakane jak przy próbach ożywienia zakładu pogrzebowego.
Biuro szefa sekcji zachowało swój oryginalny kolor: brązowy z kawowymi zasłonami w kratę na wysoko umiejscowionych oknach. Właśnie tam Jack Crawford pisał coś przy biurku otoczony aktami krwawych spraw.
Rozległo się pukanie do drzwi. Crawford uniósł głowę i zobaczył Clarice Starling.
Uśmiechnął się i wstał z krzesła. Często rozmawiali na stojąco: była to reguła, którą z czasem narzucili sobie we wspólnych kontaktach. Nie musieli wymieniać uścisków dłoni.
– Słyszałam, że był pan w szpitalu – powiedziała Starling. – Przepraszam, że na pana nie poczekałam.
– Ucieszyłem się, że tak szybko cię wypuścili – odparł. – Jak ucho, wszystko w porządku?
– W porządku, jeśli lubi pan kalafiory. Mówią, że się zagoi. Częściowo. – Ucho przykrywały włosy, a ona nie zamierzała go odsłaniać.
Zapadła chwila ciszy.
– Chcą na mnie zwalić odpowiedzialność za akcję, panie Crawford. Za śmierć Eveldy Drumgo, za wszystko. Zachowywali się jak hieny, a potem nagle wszyscy się rozeszli. Coś ich wypłoszyło.
– Może masz anioła stróża, Starling.
– Może. Ile to pana kosztowało, panie Crawford?
Pokręcił głową.
– Proszę zamknąć drzwi, Starling. – Znalazł w kieszeni pomiętą chusteczkę i przetarł okulary. – Nie mam wystarczających wpływów. Gdyby pani Martin nadal zajmowała swoje stanowisko, mogłaby się za tobą wstawić… Podczas tej akcji zmarnowali Johna Brighama – zupełnie jakby wyrzucili go na śmietnik. Hańbą byłoby, gdyby ciebie spotkał podobny los.
Policzki Crawforda się zaróżowiły. Clarice przypomniała sobie jego smaganą zimnym wiatrem twarz pochyloną nad grobem Johna Brighama. Crawford nigdy nie opowiadał jej o swojej wojnie.
– Ale coś pan zrobił, panie Crawford.
Skinął głową.
– No tak. Nie wiem, czy będziesz zadowolona. Jest robota.
Robota. W ich wspólnym języku było to dobre słowo. Oznaczało konkretne, natychmiastowe zadanie. Oczyszczało atmosferę. Jeśli nie musieli, nie rozmawiali o biurokracji FBI. Crawford i Starling przypominali misjonarzy, którzy nie zajmują się teologią, lecz koncentrują na chorym dziecku. Wiedzą – choć nikomu o tym nie mówią – że nie mogą liczyć na boską pomoc. Że nawet dla tysiąca dzieci z plemienia Ibo Bóg nie zechce zesłać deszczu.
– Pośrednio twoim dobroczyńcą jest nadawca listu, który ostatnio dostałaś.
– Doktor Lecter. – Już dawno zauważyła, że Crawford brzydzi się tym nazwiskiem.
– Tak, właśnie on. Przez cały czas pozostawał nieuchwytny, przebywał bezkarny gdzieś daleko, i teraz przesyła list. Po co?
Minęło siedem lat, odkąd doktor Lecter, dziesięciokrotny zabójca, uciekł z aresztu w Memphis, mordując po drodze kolejnych pięć osób.
Później zapadł się pod ziemię. Sprawa pozostała otwarta i w FBI nie zamierzano jej zamknąć do chwili schwytania mordercy. Podobnie było w Tennessee i innych okręgach sądowych. Ale odwołano siły specjalne, które prowadziły pościg, choć krewni ofiar wylewali łzy złości przed sądem stanowym w Tennessee i domagali się działania.
Powstały całe tomy uczonych rozpraw na temat mentalności Lectera. Większość z nich wyszła spod pióra psychologów, którzy nigdy nie zetknęli się z doktorem osobiście. Pojawiło się kilka prac psychiatrów skompromitowanych przez doktora w specjalistycznej prasie. Najwidoczniej poczuli, że teraz mogą się bez obaw zrewanżować. Niektórzy z nich twierdzili, że jego chora psychika nieuchronnie popchnie go do samobójstwa i że prawdopodobnie już nie żyje.
Również w cyberprzestrzeni zainteresowanie doktorem Lecterem pozostawało wciąż żywe. Teorie na jego temat mnożyły się jak grzyby po deszczu, a on sam pojawiał się w różnych miejscach na świecie niemal tak często jak Elvis. Podszywający się pod niego oszuści byli zmorą internetowych grup dyskusyjnych, a z fosforyzującego bagna ciemnej strony cyberprzestrzeni wypływały policyjne zdjęcia jego ofiar. Fotografie te trafiały nielegalnie do kolekcjonerów okropności, a popularnością ustępowały jedynie scenom z egzekucji Fou-Tchou-Li.
I nagle po siedmiu latach ślad: list do ukamienowanej przez prasę brukową Clarice Starling.
Na liście nie znaleziono odcisków palców, ale FBI wierzyło w jego autentyczność. Clarice Starling nie miała żadnych wątpliwości.
– Dlaczego to zrobił, Starling? – Crawford sprawiał wrażenie, jakby był na nią zły. – Nigdy nie udawałem, że rozumiem go lepiej niż ci kretyni psychiatrzy. Powiedz mi.
– Myślał, że moje ostatnie doświadczenia… zburzą, zniechęcą mnie do FBI, a on uwielbia obserwować, jak załamuje się wiara. Kiedyś kolekcjonował zdjęcia ruin zburzonych kościołów. Sterta gruzów we Włoszech, gdzie zawalił się kościół pełen staruszek biorących udział we mszy, a na ruinach zatknięta przez kogoś choinka – bardzo mu się to podobało. Bawię go, traktuje mnie jak zabawkę. Gdy go przesłuchiwałam, lubił wytykać braki w moim wykształceniu. Sądzi, że jestem naiwna.
Przez Crawforda przemawiał jego wiek i samotność, gdy zadał kolejne pytanie.
– Czy pomyślałaś kiedyś, Starling, że on może cię lubić?
– Myślę, że go rozweselam. Albo coś go bawi, albo nie. Jeśli nie…
– Czy poczułaś kiedyś, że on cię lubi? – Crawford podkreślił różnicę między myślą i uczuciem, jak baptysta kładzie nacisk na całkowite zanurzenie podczas chrztu.
– Po bardzo krótkim spotkaniu powiedział o mnie parę prawdziwych rzeczy. Myślę, że łatwo pomylić zrozumienie z empatią: tak bardzo jej pragniemy. Może wychwycenie tej różnicy jest przejawem dojrzałości. Przykra jest świadomość, że ktoś może nas rozumieć, lecz niekoniecznie lubić. Najgorsze, że zrozumienie może być wykorzystane jako narzędzie drapieżnika. Nie… nie mam pojęcia, co doktor Lecter do mnie czuje.
– Co takiego o tobie powiedział, jeśli mogę zapytać?
– Powiedział, że jestem ambitna. Że przypominam mu prostą babę ze wsi, a oczy świecą mi się jak tanie szkiełka. Powiedział, że noszę tanie pantofle, choć mam odrobinę gustu.
– Uznałaś, że to wszystko prawda?
– Tak. Może nadal tak jest, choć staram się nosić lepsze buty.
– Myślisz, że chciał się przekonać, czy go wydasz, jeśli przyśle list ze słowami pocieszenia?
– Wiedział, że go wydam. Powinien to wiedzieć.
– Po wyroku sądu zamordował jeszcze sześć osób – powiedział Crawford. – Zabił Miggsa w szpitalu za opryskanie cię spermą i pięć osób podczas ucieczki. Jeśli zostanie schwytany, czeka go kara śmierci. – Crawford uśmiechnął się na tę myśl. Był pionierem badań nad seryjnymi zabójcami. Teraz czekała go emerytura, a potwór, który był dla niego największym wyzwaniem, pozostawał na wolności. Perspektywa uśmiercenia