Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Kod Leonarda da Vinci
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7508-803-8



Скачать книгу

i ciemna, a cała przestrzeń emanowała atmosferą podziemnej krypty i chłodu.

      – Gdzie są strażnicy muzeum? – spytał Langdon.

      – En quarantaine – odburknął Fache takim tonem, jakby Langdon chciał swoim pytaniem zakwestionować wiarygodność jego ekipy dochodzeniowej. – Rzecz jasna, pozwolenie na wejście uzyskał ktoś, kto nie powinien był się tu znaleźć. Wszyscy nocni strażnicy Luwru są w skrzydle Sully’ego, gdzie ich przesłuchujemy. Teraz aż do rana za bezpieczeństwo muzeum odpowiadają moi agenci.

      Langdon skinął głową, przyspieszając kroku, żeby nie zostawać w tyle za Fache’em.

      – Czy znał pan dobrze Jacques’a Saunière’a? – spytał kapitan.

      – Właściwie wcale go nie znałem. Nigdy się nie spotkaliśmy.

      Fache wyglądał na zdziwionego.

      – Dzisiaj wieczorem mieliście się spotkać po raz pierwszy?

      – Tak. Zaplanowaliśmy spotkanie w recepcji Amerykańskiego Uniwersytetu zaraz po moim wykładzie, ale się nie pojawił.

      Fache zapisał coś w notesie. Kiedy szli dalej, Langdon kątem oka zobaczył mniej znaną piramidę Luwru – la pyramide inversee – ogromne, odwrócone do góry nogami okno dachowe, które zwisało z sufitu jak stalaktyt. Fache poprowadził Langdona krótkimi schodami w górę aż do wejścia do łukowatego tunelu, nad którym widniał napis: DENON. Skrzydło Denona było najsłynniejsze z trzech głównych części Muzeum Luwru.

      – Kto poprosił o spotkanie? – spytał nagle Fache. – Pan czy on?

      Pytanie wydawało się dziwne.

      – Poprosił pan Saunière – odparł Langdon, kiedy wchodzili do tunelu. – Kilka tygodni temu jego sekretarka skontaktowała się ze mną przez e-mail. Napisała, że kustosz dowiedział się, że w tym miesiącu będę miał wykład w Paryżu, i chce ze mną coś omówić.

      – Co?

      – Nie wiem. Przypuszczam, że kwestie związane ze sztuką. Mieliśmy wspólne zainteresowania.

      Fache spojrzał na niego sceptycznie.

      – Nie domyślał się pan, o czym będzie rozmowa?

      Nie. Kiedy poproszono go o spotkanie, był ciekaw, jednak nie czuł się na tyle swobodnie, żeby żądać szczegółów. Powszechnie uwielbiany Jacques Saunière bardzo pilnie strzegł swojej prywatności i rzadko spotykał się z ludźmi; Langdon był wdzięczny za samą możliwość poznania go.

      – Panie Langdon, czy mógłby pan przynajmniej spróbować zgadnąć, na czym ofierze morderstwa mogło zależeć, co Saunière chciał z panem omówić tego wieczoru, kiedy go zabito? To może nam pomóc.

      Obcesowość tego pytania była dla Langdona dosyć krępująca.

      – Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić. Nie pytałem. Czułem się zaszczycony, że w ogóle się ze mną skontaktował. Zawsze podziwiałem prace pana Saunière’a. Często korzystam z jego tekstów podczas zajęć na uczelni.

      Fache odnotował to w notesie.

      Byli już w połowie drogi przez tunel wejściowy do skrzydła Denona, gdzieś na końcu Langdon widział dwie windy, teraz nieruchome.

      – Mieliście panowie wspólne zainteresowania? – spytał Fache.

      – Tak. Szczerze mówiąc, prawie cały ubiegły rok poświęciłem na opracowanie książki pokrewnej dziedzinie wiedzy, w której pan Saunière był niezaprzeczalnie ekspertem. Spodziewałem się, że będę mógł go wysondować.

      Fache podniósł wzrok.

      – Przepraszam?

      Widać zwrot, którego Langdon użył, był niezrozumiały.

      – Cieszyłem się, że będę mógł się dowiedzieć, co myśli na ten temat.

      – Rozumiem. A cóż to za temat?

      Langdon zawahał się, niepewny, jak to ująć.

      – W zasadzie rzecz jest poświęcona artystycznym wyobrażeniom Wielkiej Bogini, pojęciu świętości kobiecej oraz związanej z nim sztuce i symbolice.

      Fache przygładził czarne włosy wielką jak kotlet dłonią.

      – A Saunière był biegły w tej materii?

      – Jak nikt na świecie.

      – Rozumiem.

      Langdon wyczuł, że Fache nie rozumie, o czym mowa. Jacques Saunière był uważany za najpoważniejszego znawcę wyobrażeń Wielkiej Bogini. Nie tylko miał osobiste zacięcie i pasję do znalezisk archeologicznych związanych z kultem płodności i Wielką Boginią, z Wicca i sakralnością kobiecą, ale w ciągu dwudziestu lat pracy na stanowisku kustosza Luwru pomógł muzeum w zgromadzeniu największej na świecie kolekcji sztuki związanej z kultem Wielkiej Bogini: labrysów – toporów z najstarszej greckiej świątyni kapłanek delfickich, setek egipskich zapinek angh, przypominających stojące anioły, grzechotek sistrum, używanych w starożytnym Egipcie do odpędzania złych duchów, niezwykłego zbioru statuetek boga Horusa pielęgnowanego przez boginię Izydę.

      – Może Jacques Saunière wiedział o istnieniu pańskiej pracy? – zasugerował Fache. – I poprosił pana o spotkanie, żeby zaproponować pomoc?

      Langdon pokręcił głową.

      – Prawdę mówiąc, nikt jeszcze nie wie o mojej książce. Nie jest skończona i nie pokazywałem jej nikomu oprócz mojego wydawcy.

      Fache zamilkł. Langdon nie wspomniał, dlaczego nie pokazał jeszcze rękopisu nikomu innemu. W trzystustronicowym szkicu pod roboczym tytułem Symbole zatraconej świętości żeńskiej proponował raczej niekonwencjonalne ujęcia ikonografii religijnej, które zapewne wzbudzą spory.

      Teraz, kiedy Langdon zbliżał się do nieczynnych w tej chwili ruchomych schodów, przystanął, zdając sobie sprawę, że Fache’a przy nim nie ma. Odwrócił się i zobaczył, że stoi kilka metrów dalej, koło windy technicznej.

      – Pojedziemy tą windą – powiedział Fache, kiedy otworzyły się jej drzwi. – Na pewno pan wie, że galeria jest dosyć daleko.

      Chociaż Langdon zdawał sobie sprawę, że podróż windą przyspieszy długą drogę na drugie piętro do skrzydła Denona, nie ruszał się z miejsca.

      – Coś nie tak? – Fache przytrzymywał drzwi lekko zniecierpliwiony.

      Langdon wypuścił powietrze z płuc i spojrzał tęsknym wzrokiem na ruchome schody. Nie, wszystko w porządku, skłamał sam przed sobą i podreptał do windy. Jako chłopak Langdon kiedyś wpadł do nieczynnej studni i omal nie stracił życia w płytkiej wodzie, zanim go ktoś uratował. Od tego czasu cierpiał na fobię zamkniętych przestrzeni – wind, metra, kortów do gry w squasha. Winda to zupełnie bezpieczne urządzenie, powtarzał sobie, ale nie mógł w to uwierzyć. To maleńkie, metalowe pudło wiszące w zamkniętym szybie! Wstrzymał oddech i wszedł do windy, czując dobrze znane uczucie przypływu adrenaliny, kiedy drzwi się za nim zamknęły.

      Dwa piętra. Dziesięć sekund.

      – Więc pan i Saunière – podjął Fache, kiedy winda ruszyła – nigdy się nie spotkaliście? Nigdy z sobą nie rozmawialiście i nie korespondowaliście? Nie wymienialiście e-maili?

      Kolejne dziwne pytanie.

      – Nie. Nigdy.

      Fache przekrzywił głowę, jakby odnotowując ten fakt w pamięci. Milcząc, patrzył wprost przed siebie na chromowane drzwi.

      Langdon starał się skupić myśli na czymkolwiek, byle nie na czterech ścianach, które go otaczały. W odbiciu błyszczących drzwi windy ujrzał spinkę